CAROLINE
Rozkoszny, piątkowy sen, przerywa mi dźwięk mojej komórki. Dlaczego za każdym razem muszę się okazywać tą głupią, zapominalską idiotką i nie wyłączam na noc dźwięku? Cóż, mój mózg już zdecydowanie traci na inteligencji. To akurat jest pewne.
-Co!!?? - mamroczę zaspana, i nawet nie raczę spojrzeć, kto okazuje się moim dzisiejszym, zasranym budzikiem.
-Nie co, tylko słucham. Trochę kultury Caroline. - oho, wszyscy już wiemy z kim mam do czynienia. A dzień mógł być taki piękny.
-O co chodzi Margaret?
-Czytałaś już dzisiejszą gazetę? Prasę, internet?
-Oh, tak oczywiście. Coś mi przymknęło, że pisali w The Sun, że wyjechałaś na Antarktydę i nie masz zamiaru wrócić. A, nie czekaj. To tylko mój sen. Który mi przerwałaś!
-Dziś nie mam nastroju na żarty, a twoje żarty wcale nie są śmieszne Caroline… - nie prawda! Nie zgodzę się z nią. Moje żarty są bardzo śmieszne.
-Dobrze, więc o co chodzi?
-Wejdź na portale plotkarskie bądź kup gazetę, a się dowiesz.
-Czy mogłabyś skończyć być taka tajemnicza i po prostu mi powiedzieć?
-Nie. Żegnam. - a, aha.
Przecieram więc oczy, chwytam z szafki tablet i wchodzę na pierwszą lepszą stronkę. Uśmiecham się usatysfakcjonowana i mam ochotę klasnąć w dłonie, gdy widzę pierwsze nagłówki. „To koniec jednej z najgorętszych par Wielkiej Brytanii!”; „Haroline dobiegła końca”, „Młode gwiazdy znowu do wzięcia”, „Harry Styles ponownie wolny”, „Gwiazda zespołu One Direction singlem!”, „Przystojny Harry Styles znowu na fali”. Przepraszam bardzo, ale te skurczybyki piszą to wszystko w taki sposób, jakby w naszym związku to raczej Harry był ciachem, a nie ja. Przecież to wiadome, że jest na odwrót, helou!? Dziwi mnie jedynie fakt, że stało się to tak nagle, i to dosłownie przed całą tą charytatywną galą. Nie wiem dlaczego, ale mam złe przeczucia co do tego wydarzenia i niestety w tych przeczuciach Harry Styles gra główną rolę. Albo może mam nasrane w bani, a mój mózg jeszcze do końca dobrze nie funkcjonuje. Who knows?
Lecę do pokoju obok, aby zbudzić Americę tą cudowną wieścią, ale gdy już stoję przed progiem, widzę… no właśnie w sumie to nic nie widzę. A już na pewno nie dostrzegam tego porannego kanarka.
Spotykam ją dopiero na podwórku, gdzie z wielką determinacją kosi trawę. Wtf? Od kiedy wielka America Carter kosi trawę?
-Ami!? - krzyczę, ale wydaję się, że jest głucha. - AMI!? - próbuje jeszcze raz, ale widzę tą samą reakcję czyli jej brak. Biorę więc do ręki małą piłeczkę, która prawdopodobnie należy do Bull’iego i rzucam w jej plecy.
-Ał, kurwa!
-No, w końcu zareagowałaś! - podbiegam do niej, kiedy ta niemądra łasiczka wyłącza kosiarkę. -Co ty robisz?
-Koszę trawę. A ty czemu we mnie rzucasz uślinioną piłką Bull’iego?
-Bo mnie nie słyszałaś! Czemu kosisz trawę o dziesiątej rano? - pytam z miną głupka.
-Bo… To mnie relaksuje.
-Dziwnee??? - komentuję, gdy ta wywraca oczami. - Ale przyszłam do ciebie z inną informacją. Czy wiesz, żeee…
-Co!? Już wiesz? I zamiast skakać z radości, ty KOSISZ TRAWNIK!?
-Przypuszczam, że przy skakaniu z radości wyglądałabym jeszcze głupiej niż kosząc trawnik - uśmiecha się lekko.
-Coś się z tobą dzieje Americo Carter. Coś nie dobrego… - zakładam dłonie na ramiona i patrzę na nią z podejrzeniem. Myślałam, że faktycznie zobaczę ją sikająca ze szczęścia, a jest wręcz przeciwnie. Powiedziałabym nawet, że zachowuje się dość obojętnie.
-To nie tak, że się nie cieszę, bo cieszę, ale…
-Ale co?
-Jest jakoś dziwnie?
-Dziwne, bo w końcu nic nie stoi wam na przeszkodzie.
-No właśnie. Nic nie szkodzi nam na przeszkodzie. I chyba dlatego, to wszystko wydaje się dziwne, obce… Jakoś trudno mi uwierzyć, że ta historia ma na celu zakończyć się happy end’em.
-Myślisz, że coś jest na rzeczy?
-Nie wiem Care. Ale wydaję mi się, że to wszystko niekoniecznie wróży coś dobrego…
ZOE

Ogólnie... jestem nieszczęśliwa, zmęczona i bardzo głodna.
Leżę w swoim ogromnym łożu, spoglądając na ścianę wytapetowaną kolorowymi motylami. Nigdy nie miałam tyle czasu na zastanowienie się nad swoim życiem. Zawsze płynęłam z nurtem, nie patrzyłam wstecz, nawet zbytnio nie cierpiałam, kiedy los zsyłał na mnie nieszczęścia. Teraz wiem, że tak po prostu było latwiej. Odciąć się od tego. Być nijaka w stosunku do wydarzeń ze swojego życia.
A teraz kiedy balansowałam między śmiercią a egzystencją wiem, że muszę spojrzeć wstecz. Dowiedzieć się o sobie wszystkiego, czego jeszcze nie wiem.
- Wejdź – mówię, siadając na skraju łóżka. Brunet uchyla drzwi, od progu obdarzając mnie uśmiechem. Też uśmiecham się do niego blado, klepiac miejsce obok mnie.
- Przyniosłem Ci kakao. Może będziesz miała ochotę? – dopiero teraz zauważam kubek w jego dłoni.
- Jasne, z chęcią się napiję. Szpitalne jedzenie, nawet przy stawce jaką płaciliśmy było okropne. Tęskniłam za croissantami z dżemem malinowym i sałatką z awokado.
- Dlatego tu jestem – siada, podając mi kolorowy kubek – Z kakao i do dyspozycji. Dopóki Victorii nie ma w domu, oczywiście.
Właśnie. Niby wszystko jest okej, ale jest jakoś inaczej. To Oliver znalazł mnie i uratował. A Victoria i tak nie chce na niego patrzeć. Nie wiem czy to wstyd czy wizja wspólnego dziecka sprawia, że jest tak zamknięta na Olivera? Na szczęście Caroline traktuje go dobrze i ciągle dziękuje mu za uratowanie mu życia.
- Dziękuję, Oliver. Za wszystko – kładę mu głowę na ramieniu. Ciepło napoju ogrzewa moje skostniałe dłonie. Ostatnio ciągle jest mi zimno.
- Nie ma za co. Domyślam się, że to przez co teraz przechodzisz musi być okropne.
- Jest po prostu wykańczające. Tyle.
- Zoe? – czuję jak ciało chłopaka spina się, więc podnoszę głowę patrząc na jego profil. Ma zaciśniętą szczękę – Wiesz... że nigdy nie czułem nic do Victorii? Była taka piękna i delikatna kiedy spotkałem ją po raz pierwszy. Spodobała mi się. Spodobało mi się jej kobiece ciało, śliczne blond włosy i ta aksamitna, wręcz porcelanowa skóra. Nigdy jednak nie pomyślałem o niej jako o kobiecie mojego życia. Nigdy nie widziałem nas razem na spacerze z psem, nigdy nie widziałem nas przed ołtarzem, nigdy nie widziałem nas w przyszłości kiedy na starość będziemy siedzieć w fotelach bujanych i trzymać się za ręce...
- Po co mi to mówisz? – pytam, ale odpowiedź nie pada tak szybko jakbym oczekiwała. Mam wrażenie, że powietrze którym oddychamy wypełnione jest po brzegi ołowiem.
- Bo widocznie coś do Ciebie czuła... – mężczyna odwraca głowę, by spojrzeć mi w oczy. lazurowość jego tęczówek zapiera mi dech w piersiach.
- Ale ja czuję coś, do kogoś innego. I od momentu kiedy ją zobaczyłem, wiedziałem, że to ta osoba. I chcę, żebyś to wiedziała.
Jestem zdziwiona jego słowami i nie mam nawet czasu się nad nimi porządnie zastanowić, bo w nanosekundę rozkakuje mi się kłaść spać. A potem wychodzi.
Zasypiam, z dziwnym przeczuciem, że czeka mnie coś dobrego.
AMI
Zbieramy się na wycieczkę do Annabel’s Club. Jest to klub, w którym przesiadują między innymi takie gwiazdy jak Kate Moss czy Robbie Williams. Pospolici ludzie, nie mający nic wspólnego z życiem show biznesu, nie mają tam absolutnie wstępu. Nie, żebym miała coś do pospolitych ludzi. Wręcz przeciwnie. Zazdroszczę im jak nikomu innemu, ale wiem, że stałam się nie pospolita na swoje własne życzenie, i śmieszą mnie wszystkie te porąbane gwiazdki, które chciałyby być na okładkach wszystkich magazynów i czerpać za to wielki hajs, a z drugiej strony mają pretensje, że śledzą ich paparazzi. Przecież to była ich decyzja o popularności. Nikt nad nimi nie stał z rózga i nie kazał robić olbrzymiej kasy za błahą robotę.
Wraz z Caroline i Victorią wkraczamy do środka, gdzie czeka na nas Harry, Niall, Ed oraz Louis. Całe szczęście, że w zasięgu naszego wzroku nie ma Liam’a, przez którego Zoe leżała w tym zasranym szpitalu. Dzisiaj także jej nie ma. W końcu ma szansę odpocząć w domu i pomyśleć nad swoim życiem.
Wszystkie trzy wyglądamy szykownie, zmysłowo i po prostu sexy. Ja postawiłam na dopasowaną czerwoną spódniczkę oraz jasną bluzkę, co skompletowałam z wysokimi szpilkami od Alexandra McQueena i przeczuwam, że jestem wyższa od większości facetów w tym klubie, ale nie dbam o to, bo wiem, że nie jestem wyższa od Harry’ego. Caroline ma na sobie ciemno złotą sukienkę z dekoltem, w której wygląda jak gwiazda dzisiejszej imprezy. Przeczuwam, że koniec związku z Harry’m dobrze jej zrobił. HA HA. Vicky natomiast postawiła na czerń i srebro. Do stroju dobrała również srebrny, mega drogi zegarek, więc z drugiej strony wygląda trochę jak biznes woman.
Zasiadamy w ekskluzywnej loży, gdzie czekają już na nas różnorodne, zapewne najwyższej klasy alkohole oraz zimna płyta. Przecież nie możemy zgłodnieć przez resztę nocy!
-Cześć wam dziewczynki! - Niall wita nas serdecznie, wstając ze swojego miejsca i obdarowuje nas uściskami.
-Hej Niall! - krzyczymy chórkiem, śmiejąc się jednocześnie, bo ta śmieszna synchronizacja zdarza nam się ostatnio coraz częściej.
-Ami, twój tyłek wygląda jak ciastko z kremem w tej sukience - obściskuję się z Ed’em, który raczy mnie tą miłą i mam nadzieję, że adekwatną opinią.
-Dziękuję, ale mój tyłek należy tylko do tego gościa… - wskazuje na Harry’ego, który wita mnie całusem w policzek jak cała reszta. Ekhm, okej.
-Więc, za co pijemy moi drodzy!? - odzywa się Louis, trzymając wysoko kieliszek na znak toastu.
-Jak to za co!? - odzywa się Caroline. - Za koniec mojej męki z tym typkiem! - kiwa głową w stronę Harry’ego, który jedynie uśmiecha się przez chwilę. Jest mega dziwny, a ja nie mam pojęcia czym może być to spowodowane.
-Cóż, teraz to America przejmuje pałeczkę.. - Vicky puszcza mi oczko, na co ja odsyłam jej buziaka w powietrzu. Cieszę się, że jesteśmy tu teraz wszystkie w takiej, a nie innej atmosferze. Oczywiście, żałuję, że nie ma z nami Zoe, ale to już sprawy z wyższej półki.
-W takim razie zdrowie za nowe pary, lepsze pieniądze i masę dymania! - odzywa się Ed, a wszyscy wybuchamy śmiechem, bo kto by pomyślał, że z tego rudego niewiniątka, które pisze piosenki o miłości, zrodzi się kiedyś taki ogier i ruchacz.
Jakąś godzinę później, atmosfera rozluźnia się jeszcze bardziej. Wszyscy wypiliśmy zdecydowanie więcej i zdecydowanie więcej się wytańczyliśmy. Wracam z szalonych wygibasów z Niall’em i usadawiam się obok Harry’ego. Chcę go pocałować w usta, ale widzę, że się odsuwa.
-Wiem, że teraz oboje jesteśmy oficjalnie wolni i cieszę się jak dziecko… - odpowiada, a ja tylko patrzę zahipnotyzowana na ruch jego warg. - Ale to jeszcze zbyt świeża sprawa. Musimy chwilę poczekać.
-Dobrze więc… - mówię spokojnie. - Chodź więc ze mną. - wstaję nagle i kieruje się powoli w stronę toalet. Tutaj każda ubikacja jest osobna, więc nie ma szans, aby ktokolwiek przeszkodził komukolwiek w czymkolwiek. No, wiadomo o co chodzi.
Poruszam się ponętnie, kręcąc biodrami, i wiem, że on, krocząc zaledwie parę metrów za mną, spoziera na mnie bacznie. Wiem, że to wszystko na niego działa. I ma działać. Taki jest właśnie mój plan. Bo w tym momencie pragnę go tak cholernie mocno, że aż mnie to boli.
Wchodzę do toalety i zamykam drzwi. Nie na klucz, oczywiście, ale nikt o tym nie wie. Jedynie on. Staję na przeciwko umywalek i ogromnego lustra, kiedy widzę, że pojawia się w końcu w drzwiach. Tym razem on zamyka je na klucz. Stoję do niego plecami, ale widzę w lustrze jego sylwetkę. To, jak szybciej oddycha, jak podnosi mu się klatka piersiowa, i jak spoziera na mnie swoim pełnym pożądania wzrokiem. Dotykam dłonią swoich warg i lekko je przygryzam. Harry podchodzi do mnie wolno, a już po chwili czuję jego ciało na moich plecach. Czuję jego wzwód na pupie, oraz ciepłe dłonie. Jedna na szyi, druga poniżej mojego brzucha, kierująca się ku celowi. Muska ustami moje ramię, szyję i policzki. Jego dłoń ląduje w moich majtkach, a palce cudownie drażnią czułe miejsce. Porusza się zdecydowanie i pewnie. Właśnie tego w tej chwili potrzebuję. Kogoś, kto wie czego chce i bez krępacji to bierze.
Jęczę cichutko, rozkoszując się doznaniem jego długich palców. Odwracam się jednak po chwili, aby zanurzyć w nim swoje wargi. On podnosi mnie i sadza zdecydowanym ruchem na blacie. Zdejmuje zwinnie moją bieliznę, gdy zaraz po tym rozpinam jego rozporek i trzymam w dłoni jego członka. Kilka ruchów w górę i w dół, po czym wsadzam go zdecydowanym ruchem we mnie. I to uczucie jest właśnie tym, które dzisiaj pragnęłam najbardziej. Harry porusza się szybko i mocno. Z miłością, jakiej mi jeszcze nie dawał i z pożądaniem, jakiego jeszcze nie czuliśmy. Zupełnie tak, jakby ta chwila miała zaraz się skończyć. Jakby to co mamy, było nam za moment odebrane.
Godziny mijają szybko i przyjemnie. Podejrzewam, że wszyscy już jesteśmy dość zmęczeni i niebawem zbierzemy się do domu. Caroline już leży lekko narąbana na kanapie, a wtóruje jej przy tym Niall. Wyglądają jak syjamskie bliźnięta, kiedy tak dotykają się głowami.
-To co dziewczyny? Za tydzień wielki dzień! Jestem ciekaw waszych duetów - odzywa się teraz Louis. Mówi „dziewczyny” co mnie dziwi, bo jak już wiadome, Caroline ledwo żyje, a Victoria nagle się gdzieś zmyła.
-Nie wiedzieć czemu, jako jedyny z chłopaków dostałem do pary gościa i śpiewam z Shawn’em Mendes’em. Ale to sympatyczny koleś.
-Oh, to już wiecie z kim śpiewacie? - pytam, i patrzę na Harry’ego z podejrzeniem. Cóż, miło, że jestem informowana na bieżąco.
-Tak, wiem… - odpowiada jak gdyby nigdy nic. Czy jemu trzeba serio dosłownie mówić, że czekam na wyjaśnienia czy to naprawdę takie trudne do zrozumienia?
-Nie wiem czy będziesz zadowolona - odpowiada i oczywiście już wiem kto jest tą osobą.
-Cóż, teraz jak to powiedziałeś, to chyba faktycznie nie jestem zadowolona.
-Z Taylor już mnie nic nie łączy. Będziemy tylko razem śpiewać i to wszystko. - mówi lekko poddenerwowany. Nie żebym była jakąś psycholożką, ale czy to nie oznaka tego, że ktoś może mieć coś na sumieniu?
-Dobrze, o nic cię przecież nie podejrzewam. Tylko nie wiem dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś… - to, że jestem lekko poddenerwowana to chyba wiadome, bo pisanie oraz tworzenie piosenki w parze jest naprawdę dość intymną czynnością. Widzę to po sobie i Nick’u, a przecież nigdy nie byliśmy ze sobą. Więc nawet chyba nie chcę wiedzieć, w jakim stopniu jest ta intymność pomiędzy osobami, którzy jednak w owym związku byli.
-Po prostu nie było to dla mnie najważniejsze.
-Rozumiem… - odpowiadam, bo nie chcę mu robić wywodów życia. Ale niestety przeczucie, że może zdarzyć się coś złego mnie nie opuszcza, wręcz jeszcze bardziej się nasila, i nie wiem w jaki sposób mogę mu o tym powiedzieć.
-Harry, czy jest coś o czym jeszcze powinnam wiedzieć? - patrzę na niego z cierpliwością, bo dobrze wie, że nie toleruję kłamstwa, i gdy ktoś faktycznie mnie okłamie, jego zaufanie bardzo trudno jest odbudować, jeżeli to w ogóle w jakikolwiek sposób możliwe.
-Nie… To wszystko co powinnaś wiedzieć. - jeszcze nie wiedziałam, że w tamtych chwilach byliśmy nieskończeni…
VICTORIA
Mam deja vu. I to wcale nie jest śmieszna sytuacja. Znów wylądowałam w klubie przepełnionym ludźmi, jednakże tutaj są same szychy i inne leśne stworzenia show biznesu i nawet najstarsze Indianki nie wiedzą jakiego miliardera można tu spotkać.
Wcisnęłam się w sexy czarną, koronkową sukienkę, która ledwo zasłania mi tyłek. Ale nie uwierzycie co powiedziała mi Ami przed wyjściem z domu. UWAGA, HIT DNIA!
- Vick? – tutaj mierzy mnie wzrokiem znawczyni, faszjonistka pieprzona – Wyglądasz jak biznes woman. Może ubierz coś bardziej sexy?
- Czy... – tutaj odwracam się pokazując jej mój zgrabny, wypukły tyłeczek ledwo zasłonięty materiałem – Czy to jeszcze zbyt dużo zasłania?
- No, tył jest okej... ale srebrny zegarek? Serio? Będziesz mierzyć czas do wyjścia z klubu czy po co jest Ci potrzebny?
Właśnie... srebrny zegarek był pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam zaraz po przebudzeniu. Nie wiedzieć czemu leżał na szafce nocnej z mojej strony łóżka, nie z jego. Potem poczułam intensywny zapach jego perfum, ciepłe, umięśnione ciało i pomyślałam, że zaraz zostanę senną gwałcicielką. Miałam ochotę wybudzić go ze snu i scałować każdy milimetr jego twarzy i ciała, ale nie zrobiłam tego. Po prostu odsunęłam jego dłoń z mojego biodra i szybciutko wstałam. W tamtym momencie byłam tchórzem ubierającym spódnicę, ale on otworzył oczy i uśmiechnął się leniwie. Ciemne loki okalały jego anielską twarz. Znów zapomniałam o całym świecie.
- Założyłem się sam ze sobą, że jak uciekniesz to kupie sobie nowy zegarek, a jak zostaniesz to w nagrodę przelecę Cię trzy razy lepiej niż w nocy. Chyba będę musiał dziś udać się do jubilera – wymruczał, ochrypłym zaspanym głosem.
Okej. Zmiękłam, wróciłam do łóżka. Rzeczywiście, przeleciał mnie trzy razy lepiej.
Ale wracając do teraźniejszości. Właśnie polewam wódkę Niall’owi, a on żłopie ją jakby była wodą z zaczarowanych źródeł. Ale jest śmiesznie, przynajmniej to ja nie jestem nawalona jak bela.
- Tak, Niall? – tak, jestem miła. Pierwszy raz w życiu jestem miła dla Niall’a Horan’a. Ale to pewnie dlatego, że dawno nie miałam tak dobrego sexu.
- Victoria... a jak Ci idzie to całe... pra... pranie? Nau... już umiesz? Bo ja już umim...
- Co? – Caroline dołącza do naszej inteligentnej jak kilo gwoździ rozmowy – Jakie pranie? Co on pierdoli?!
- Pamiętasz naszą awarię systemu pralki? – pytam wywracając oczami – Co pół domu było można przeznaczyć na zapasy w pianie?
- No, tak. Pamiętam, to znaczy nie... to znaczy tak... – Caroline odpowiada, ale jest już w podobnym stanie co Horan. Średnio łapie bazę.
- To byłem ja! – uradowana morda Niall’a powoduje, że wybucham śmiechem – Tarzaliśmy się po ziemi jak robaki... cali... cali... w pianie! Widziałem cycki Victorii... – blondyn zaczyna czkać, a ja orientuję się, że Car w trzy sekundy odpływa w sen – Victorio... masz piękne cycki.
Potrzebowałam chwili, by przetrawić jego słowa. Jak matka powiedziałam, żeby położył się koło Caroline i też poszedł spać. Boże, jaka żenada.
Idę do baru i zamawiam najdroższego drinka z listy. Jest tak niesmaczny, jak sytuacja z przed kilku minut. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Niall Horan, ten Niall Horan, który wkurzał zawsze mnie do granic możliwości wypowiadał się z taką błogością na temat moich piersi, że aż poczułam niestrawność. Oddychaj głęboko Santangel, to tylko słowa. To tylko słowa... ale z zamyślenia wyrywa mnie jego głos.
- Dla mnie whiskey z lodem.
Dobra. To nie może być prawda. Nie, nie, nie. Wymyśliłam sobie to, moje uszy lubią kłamać, to wcale nie jest Lucas, wcale nie czuję jego zapachu i nie słyszę jego głosu. Ale potem ukradkiem spoglądam na rękę, która sięga po niską, przeźroczystą szklankę z alkoholem i widzę ten sam zegarek, który widziałam dziś rano na stoliku. Znów mam ciarki na całym ciele, a moje serce z podniecenia tańczy lambadę.
- Chyba Ci nie smakuje ten drink, co?
- Słucham? – pytam patrząc w nieokreślonym kierunku. Nie wiedzieć czemu wstydzę się spojrzeć mu w twarz, bo mam wrażenie, że wyczytam z niej każdą rzecz jaką zrobił z moim ciałem wczorajszego wieczoru. Rzeczy, których nie robił nikt inny wcześniej.
- Ja... tak. Nie, to znaczy. Nie, nie smakuje. Smakuje jak pomyje, które wylewali w Starożytnej Grecji na ulice. Jest okropny. Ja...
- Vick... – dotyka mojej dłoni, która leży na blacie baru. Zmusza mnie tym, bym w końcu na niego spojrzała – Co się dzieje?
- Nic... ja... to znaczy, co... jak się tu znalazłeś? Skąd wiedziałeś, że tu będę?
- Właścicielem jest mój kuzyn – uśmiecha się delikatnie – Ja wiem wszystko.
Czuję się zbita z tropu jak smutna łania w środku lasu. Ba, czuję się jak całe stado łań.
- Chcesz powiedzieć, że znasz listę osób wchodzących do tego klubu?
- Nie, całą nie. Vicky, interesuje mnie tylko Twoja osoba. Po drugie, nie zostawiłaś po sobie nic oprócz tego – z kieszeni szarych spodni wyciąga mój srebrny pierścionek – Dostaniesz go z powrotem, jeśli umówisz się ze mną. Dziś. Kolacja. U mnie?
- Masz na myśli, kolację czy kolację ze śniadaniem? – pytam. Czuję jak odwaga podnosi mi adrenalinę i zwinnym ruchem sięgam po pierścionek. Nie udaje mi się go wyrwać, ale silna dłoń mężczyzny przyciąga mnie do jego ciała tak, że stoję pomiędzy jego udami, a nasze nosy, jak wczorajszego wieczoru stykają się ze sobą.
- Cóż. Podobałaby mi się także opcja, śniadania z kolacją. Może zaczniemy od dzisiejszego ranka?
- Mam na imię Victoria. I mam nadzieję, że tym razem sąsiedzi już nie usłyszą mojego imienia.
Śmiejemy się, a Lucas delikatnie muska moje wargi. Dwie sekundy później, opuszczamy klub.
Cóż. Moje życie to jedna wielka niespodzianka. Ze śniadaniem i kolacją.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz