CAROLINE
Jesteśmy właśnie w drodze na galę, na której będziemy
Razem z Zoe postawiłyśmy na prostotę. Ja założyłam skórzane spodnie, wraz z topem i żółtą marynarką, a ona biały, krótki kombinezon ze złotymi dodatkami, natomiast Ami i Vicky wystroiły się w sukienki. Coraz częściej zaczynam zauważać, że mój gust oraz gust Zoe są tak podobne, że aż trudno w to uwierzyć. Nie wiem czy to dobrze czy nie, zważywszy, że ona ma lat 18, a ja 23. Lekka zbieżność wiekowa, ale mam nadzieję, że obie ubieramy się jednak stosownie do wieku.
Wczorajszy dzień był dniem przełomowym, ponieważ w końcu pogodziłam się z Paul’em i jest między nami cudownie. Pomijając fakt, że oczywiście wciąż się ukrywamy, ale teraz, kiedy on zrozumiał pewne rzeczy oraz gdy ja zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma opcji, abym mogła normalnie egzystować, kiedy nie ma go w pobliżu mnie, jest o wiele lepiej, a nasz związek opiera się na fundamencie tak błogiej sile uczuć, że cała jestem w skowronkach.
-Cholera, ta sukienka jest tak samo piękna jak niewygodna. Kto się zamieni? - słyszę smutny głos Ami. Biedna. Jest tak cudownie kobieca w swoich kreacjach, że chyba się bardziej nie da. To nic, że pewnie cierpi przy tym nieubłaganie. Ważne, że wygląda jak milion dolców. Ja jestem dziś szaloną, rockową dziewczyną, a jeśli komukolwiek będzie się to nie podobać, to ma w mordę i tyle. Przecież nie będę się patyczkować.
-Spokojnie, jeszcze jakieś pięć godzin udręki i możemy lecieć do domu. - pociesza ją brunetka.
-Zoe, to będzie twój pierwszy publiczny występ na scenie. Jak się czujesz? - pyta tym razem Vicky.
-W zasadzie czuję się całkiem dobrze. Jestem dość wyluzowana. Poza tym będę tam z wami, więc to najbardziej mnie stawia na duchu… - dziewczyna uśmiecha się szeroko, a ja muszę przyznać, że już przyzwyczaiłam się do jej towarzystwa i w miarę je zaakceptowałam. Co prawda nie jest moją przyjaciółką na śmierć i życie, ale jeśli nie można się czegoś pozbyć, to trzeba to polubić. Co mi innego pozostało?
Kiedy wychodzimy z limuzyny, widzę miliony świateł i błysk reflektorów, które kierują się w naszą stronę. Później następuje to, co ma swój rytuał na każdej tego typu gali, czyli wywiady, pozowanie do zdjęć i pogaduszki z każdym znajomym, którego spotka się na swojej drodze. A tych znajomych jest CAŁA MASA. Uwierzcie mi.
Widzę jak Zoe gada z kimś z branży modowej, Vicky jak zwykle spotkała na swojej drodzę Ed’a, czyli swojego friendsika forever, natomiast Ami gawędzi w międzyczasie z Nickiem Jonasem, nieźle się przy tym rumieniąc. Podejrzewam, że chłopak prawi jej właśnie niemałe komplementy. Ami zawsze tak na nie reaguje. Ja natomiast spotykam Harry’ego i razem z nim idę na kolejną ściankę. Przecież jesteśmy parą roku. Musimy się pokazywać, helou!?
-Jak myślisz, ile to jeszcze potrwa? - Harry odzywa się po cichu, uśmiechając się przy tym promiennie jakby co najmniej mówił: „Kocham cię Caroline, jesteś taka cudowna i do tego wyglądasz tak bosko, że z wrażenia zaraz upadnę. Ogólnie to lovki przytulaski”.
-Mam nadzieję, że krótko, bo do jasnej ciasnej marzę o tym, żeby wyjść z moim prawdziwym chłopakiem do kina i nie być przy tym przyłapana na zdradzeniu ciebie. Porażka.
-Mam kino u siebie w domu. Chętnie ci użyczę…
-Aleś ty dowciapny Heri.
-Pocałuj go, pocałuj! - słyszę jakiś pierdolony głos jakiegoś pierdolonego fotoreportera i mam ochotę umrzeć. Mam nadzieję, że Nick porządnie zagadał Ami oraz, że Paul nie ogląda gali online w swoim telewizorze.
-Całuję Ami. - odzywa się Harry.
-Całuję Paul’a. - mówię mu, a po chwili dzieje się wola nieba i trwamy we wspólnym pocałunku, wierząc, że całujemy ludzi, których naprawdę kochamy, myśląc, że wcale ich tym nie ranimy, kiedy rzeczywistość jest całkiem inna, choć nasze dusze wciąż pozostają czyste.
Wchodzimy na scenę, a publiczność wita nas gromkimi brawami. W tle leci piosenka Make me live, czyli nasz pierwszy największy przebój, a my kroczymy na środek sceny uśmiechnięte i świeże jak księżniczki.
-Witamy Londyn! - zaczyna Vicky, mówiąc do mikrofonu.
-Czy mnie się wydaję, czy zrobiło się jakoś duszno? - pytam, choć oczywiście to nie są moje słowa. Nasza przemowa została napisana o wiele wcześniej przez osoby trzecie. Normalne. NIGDY NIE WIERZCIE TELEWIZJI!
-Sądzę, że to przez to, iż siedzi tu tak wiele atrakcyjnych mężczyzn… - odpowiada tym razem Ami. To także zmyślona kwestia, nie myślcie sobie.
-A najlepsze w tym wszystkim jest to, że kilkoro z nich bierze udział w kategorii na najlepszy męski zespół. - dopowiada Zoe.
-Czy to nie w tej kategorii wręczamy nagrodę? - odzywa się tym razem Vicky. Granie słodkich idiotek idzie nam doskonale, naprawdę. Powinnyśmy zostać aktorkami, a nie piosenkarkami. ŻENADA.
-Tak, Vicky, masz rację… - Ami wywraca oczami, a to wszystko jest tylko błahym przedstawieniem.
-Jak zawsze! - uśmiecha się Vicky.
-Tutaj bym polemizowała… - odpowiadam tym razem ja, na co publiczność wybucha śmiechem i taki właśnie miał być skutek tej porażkowej, głupkowatej konwersacji.
-A oto nominowani! - Zoe przerywa nasz PSEUDO spór, a na telebimach pokazują się ułamki teledysków 5 Second Of Summer, Coldplay, The Weekend, One Direction (wow) oraz Kodaline.
-A zwycięzcami są… - Ami otwiera kopertę, w której podejrzewam, że każda z nas wie, co się znajduje.
-ONE DIRECTION! - odpowiadamy chórkiem, a wszyscy niebywale zaskoczeni tym wyborem ludzie w sali zaczynają bić brawa. Chłopaki zaraz do nas dołączają i wszyscy całujemy się w policzki, jakbyśmy się nie widzieli milion lat świetlnych.
-Wow! - zaczyna Liam. Bogato.
-Właśnie miałem iść siku, ale chłopaki woleli żebym poczekał… - Harry jak zwykle musi walnąć suchym żartem, na którego dźwięk i tak wszyscy w sali wybuchają śmiechem. Pato.
-Tobie zawsze chce się siku w nieodpowiednich momentach, jakbyś jeszcze nie zauważył - dogaduje mu Niall, a śmiech na sali wciąż trwa. A my jak głupie gąski, również musimy się z tego chichrać. Zabierzcie nas stąd.
-Dziękujemy wszystkim naszym fanom, bo bez was ta nagroda byłaby niemożliwa! - odzywa się tym razem Louis.
-Dziękujemy również naszym rodzinom, menadżerom, wszystkim z naszej wspaniałej ekipy oraz osobom, które czynią nasze dni lepszymi… -
-Jeszcze raz dziękujemy i życzymy miłego wieczoru! - Niall kończy ten cyrk na kółkach, a my całą ósemką kierujemy się na back stage, gdzie dopiero będą działy się cuda. Can’t wait!
VICTORIA
Czuję jak rozgrzane do granic możliwości ciało Americy opada na moje ramię. Wszystkimi siłami jakie w sobie wykrzesuję, podtrzymuję tą biedną leśną sarenkę z nadzieją, że zaraz mi tutaj nie odleci. Caroline jak głupia macha do Harry’ego, a ten stoi i patrzy się na nią jak osioł w malowane wrota. Nie, no hit, hit tego dnia.
Schodzimy ze sceny z przyklejonymi do twarzy uśmiechami. W sercu każdej z nas tli się nadzieja, że ludzie to bezmózgi i nie zauważyli tego całego zakochanego wzroku Harrcia Styles’a skierowanego do nikogo innego jak szanownej panny Americy Carter. Ale my mamy mózgi, oczy, a zmysły pracują nam chyba na najwyższych obrotach. Wiemy, że ludzie zaczną się domyślać. A my będziemy palić się na stosie plotkarskich portali i gazet. Cudownie.
- Co to było? – pyta Caroline, praktycznie nie ruszając ustami. Za nami kroczą wszyscy, z Ami zamykającą procesję.
- Czy ja wiem? – odpowiadam również jak brzuchomówca – Myślę, że Harry...
- Ciii – blondynka przerywa mi – Nie tutaj.
- Chciałam tylko powiedzieć, że Heri stracił dziś zdolność myślenia. Głupi osioł.
One Direction siada do swojego stolika, my kierujemy się na backstage i atmosferka robi się jakby luźniejsza. Już na scenie tańczy i śpiewa Rihanna, więc wszyscy skupiają na niej swoją uwagę.
- Co to do cholery było? – Ami nachyla się byśmy lepiej ją słyszały, patrząc na nas po kolei. Caroline chyba ciągle jest w lekkim szoku, zważywszy jak mocno wczuła się w machanie do zielonookiego, żeby ją zauważył, jaśnie zasrany pan.
- Nie wiem, ale kaszana niezła – Zoe już wie wszystko, więc odpowiada, dodając do tego zniesmaczoną minę.
- Kaszana? – pytam – To jest niezłe szambo.
- Vick, czemu porównujesz upadek mojego życia do szamba? – Ami obrusza się. Ale jest taka słodka kiedy marszczy nos na znak, że jest już nieźle wkurzona. I tak mocno mi jej szkoda. Całą cudowną, przyjacielską pogadankę przerywa nam jakaś krucha, energiczna czarnulka, która mówi gdzie mamy się udać, by zainstalowali nam cały osprzęt muzyczny. Czyli jak być macaną w pracy i dawać radość młody i starym chłopaczkom kiedy zaglądają nam pod spódnice. Cudowne rzeczy część druga.
Po całym zamieszaniu wywołanym zmianą sukienek, spodni, bluzeczek, staniczków, ale na szczęście nie majteczek wkraczamy na ogromną scenę. Ludzie wiwatują, gwiazdy wiwatują i jest nawet głośniej niż w momencie kiedy cudna RiRi zajęła się zabawianiem swoim głosem zebranych osób. Spozieram na stolik One Direction, łapiąc wzrok Niall’a. Patrzy na mnie tak intensywnym wzrokiem, że mam wrażenie, iż zaraz skurczę się jak rodzynka sułtańska. Mam ochotę krzyknąć: „Nie patrz się tak na mnie tleniona głowo kolibera!”, ale nie robię tego, bo szambo The Fame powiększyłoby swoje rozmiary. Odwracam wzrok, wbijając go w moje przyjaciółki.
Zaraz po mojej prawej stronie stoi piękna jak słońce Caroline ubrana w dopasowaną, pomarańczową sukienkę we wzorki tego samego koloru. Wygląda tak świeżo i pięknie, że mój wzrok zatrzymuje na niej chwilkę dłużej. Na nogach ma sandałki w kolorze nude i złote kolczyki z żółtym środeczkiem. Jeśli miałabym ją jakoś określić, nazwałabym ją Panią Latem.
Tuż obok niej stoi najwyższa i najmłodsza z nas, Zoe. Wdziała na siebie długie białe spodnie w czarne paski. Do tego brązowy opięty golfik, kamizelka w tym samym, ale ciemniejszym odcieniu i szpilki w panterkę. Jest zadziorna, a zarazem niewinnie sexowna. Jak ta osiemnastolatka to robi? Mianuję ją, Panią Zimą.
Ami zamyka stawkę. Ma na sobie kusą, burgundową sukienkę bez wzorów, na cieniutkich ramiączkach. Z tyłu sukienki znajduje się dość duże wycięcie, które eksponuje jej piękne, wysportowane, gładkie plecy. Całość podkreśliła złotą biżuterią i zdobnymi, czarnymi butami. Wygląda jak milion dolarów, albo i więcej. Piękny kolor bordo kojarzy mi się z jesienią, więc America staje się Panią Jesień.
A ja? Ja mam na sobie pudrowo różową, rozkloszowaną sukienkę z długim rękawem. Na całej sukience znajduje się motyw pomarańczowo-fioletowych kwiatów, zwieńczonych diamencikowymi naszyciami. Dobrałam do tego brzoskwiniowe szpilki. I dzięki temu jestem Panią Wiosną.
The Fame. Cztery różne osoby. Cztery różne charaktery. Cztery zupełnie odmienne style. Cztery serca. I jedna dusza. To my. The Fame.
Z głośników w całej sali zaczyna płynąć muzyka. Słyszę ją również w naszych słuchawkach. Rozpoznaje pierwsze dźwięki naszej najnowszej piosenki „Flashlight”, wyłączając wszelkie myśli. Zostawiam tylko słowa wypływające z naszych ust, delikatne ruchy bioder. Widzę reakcję widowni. Kołyszą się z nami w rytm melodii, zapoznając się z nowym singlem otwierającym naszą nadchodzącą płytę.
When tomorrow comes
I'll be on my own
Feeling frightened up
The things that I don't know
When tomorrow comes
Tomorrow comes
Tomorrow comes
I'll be on my own
Feeling frightened up
The things that I don't know
When tomorrow comes
Tomorrow comes
Tomorrow comes
Głos Ami rozlega się, docierając do uszu naszych słuchaczy. Dołączam do niej. Powoli kończymy pierwsza zwrotka, a ludziom na dźwięk nowego singla świecą się oczy. Gdzieś w tle słychać nasze chórki i trzech utalentowanych dziewczyn z tyłu.
I got all I need when I got you and I
I look around me, and see sweet life
I'm stuck in the dark but you're my flashlight
You're gettin' me, gettin' me through the night
Can't stop my heart when you shinin' in my eyes
Can't lie, it's a sweet life
I'm stuck in the dark but you're my flashlight
You're gettin' me, gettin' me through the night
Cause you're my flash light
You're my flash light, you're my flash light
I look around me, and see sweet life
I'm stuck in the dark but you're my flashlight
You're gettin' me, gettin' me through the night
Can't stop my heart when you shinin' in my eyes
Can't lie, it's a sweet life
I'm stuck in the dark but you're my flashlight
You're gettin' me, gettin' me through the night
Cause you're my flash light
You're my flash light, you're my flash light
Teraz śpiewamy po kolei, zaczynając ode mnie, poprzez Caroline, znów dołącza do nas America i na końcu Zoe.
I see the shadows long beneath the mountain top
I'm not the afraid when the rain won't stop
Cause you light the way
You light the way, you light the way
I'm not the afraid when the rain won't stop
Cause you light the way
You light the way, you light the way
Kilka długich prób z Fat Pat opłaciło się na tyle, że wszyscy, włączając w to One Direction stoją z rękami w górze i na tyle ile pozwala im obycie z piosenką, śpiewają słowa razem z nami.
Cause you're my flash light
You're my flash light, you're my flash light
You're my flash light, you're my flash light
Zamykam nasz występ. I otwieram nowy rozdział w życiu The Fame. Pierwszy raz na scenie wystąpiła z nami Zoe. Pierwszy raz poczułam, że jesteśmy kompletne. Wcześniej byłyśmy świetne, teraz jesteśmy wyśmienite. Kiedyś śpiewałyśmy szajs zaproponowany przez wytwórnie. Teraz śpiewamy swój, najprawdziwszy, prosto z serca kawałek.
Patrzę na Niall’a. Bije brawo. Kiedy łapie mój wzrok puszcza oczko, a potem podnosi kciuka w górę. Harry robi to samo. Do swojej dziewczyny/i nie swojej dziewczyny. Liam uśmiecha się jedynie, klaskając w dłonie.
Jestem z nas dumna. Bo jesteśmy rodziną. Jesteśmy jednością. Jesteśmy The Fame.
Po tym co się dzisiaj działo, mam jedynie ochotę zdjąć tę niewygodną sukienkę. Po gali następuje oczywiście After Party, na którym jednak nie zostajemy, ponieważ przez ostatnie dni tyle się napracowałyśmy, że średnio mamy siłę na cokolwiek.
Biorę od naszej pomocnicy Caren ciuchy na zmianę, opuszczam dziewczyny i idę sama do limuzyny, gdzie kierowca w końcu zabierze mnie do domu. Nagle podlatuje do mnie Harry i chwyta mnie za ramię.
-Wrócisz dziś ze mną? - pyta, a w jego oczach widzę tęsknotę i ogromną troskę. Zupełnie jakby był całkowicie samotny, a fakt, że miałby wrócić w pojedynkę do tego wielkiego domu, wypełnionym brakiem jakichkolwiek więzi czy uczuć, podejrzewam, że doprowadza go do szału.
-Z chęcią... - odpowiadam z lekkim uśmiechem i choć naprawdę jestem ogromnie zmęczona, nie daję rady mu odmówić. Poza tym perspektywa możliwości zaśnięcia w jego ramionach wydaję się o wiele bardziej kusząca, od samotności, która czeka na mnie w domu.
Na tyłach budynku wsiadamy do jego samochodu, a przyciemnione szyby czarnego audi całkowicie kamuflują fakt, że siedzimy w nim tylko we dwoje. W samochodzie jest dużo miejsca, więc czym prędzej przebieram się w nowe ubrania. Niszczę do tego swoją wymodelowaną fryzurę i zawijam włosy w koka. Kątek oka widzę jak Harry mnie obserwuje i podoba mi się jego wzrok na mojej osobie. Jak nic innego w świecie.
-Taką cię uwielbiam najbardziej... - kąciki jego ust podnoszą się o milimetr, a ja patrzę na niego w ciszy. On mnie uwielbia, a ja uwielbiam jego. Z tak mocną siłą, że nie wiem czy nie można już tego nazwać kochaniem. Wydaję mi się, że można, ale w zasadzie skąd wiemy, że kogoś kochamy? Czy to takie oczywiste? Takie niewyjaśnione? Kiedyś mi powiedziano: „Kochasz tak naprawdę za nic. Kiedy nie możesz wytłumaczyć za co tak naprawdę obdarzasz kogoś uczuciem, to się właśnie nazywa miłość”. Ja potrafiłabym wymienić milion powodów, dla których żywię do Harry'ego uczucia, lecz z drugiej strony to takie oczywiste. Uczucia do niego są dla mnie tak naturalne jak oddychanie. Po prostu... Nie mogłabym się w nim nie zakochać.
Parkujemy pod jego domem, a po chwili wchodzimy do cichej posiadłości. Do moich nozdrzy dochodzi zapach wrzosu i lilii. Czuję się tu jakbym była u siebie. I to najbardziej kocham w tym miejscu. Kocham to, że Harry przesiaduję tu całymi dniami. Wyczuwam jego obecność w każdym zakątku. Kocham to, że tu sypia i zostawia swoją woń na poduszkach. Lubię patrzeć na kropelki wody, które płyną po szybie kabiny wiedząc, że niedawno brał prysznic. Widzę zawieszony ręcznik na poręczy schodów, mając świadomość, że dotykał nim swojej skóry. Spozieram na leżak na tarasie, na którym relaksuje się prawie każdego po południa. Na szafce leży otwarta książka, a ja kocham to, że on chłonął wszystkie te słowa z kartek. Kocham wszystko co go otacza. I możliwe, że kocham także jego.
-Przyglądasz się wszystkiemu, jakbyś była tu pierwszy raz... - chichocze, kładąc moją reklamówkę z rzeczami na fotelu.
-Lubię patrzeć na twój dom.
-A ja lubię patrzeć na ciebie – uśmiecha się znów i podchodzi do mnie bliżej. - Chciałbym, żebyś tu była. Chciałabym budzić się przy tobie, jeść wspólne śniadanie, kąpać się w basenie... - uśmiecha się podejrzanie. - I nie tylko w basenie... - dopowiada, na co chichoczę. - Chciałbym patrzeć jak sadzisz kwiatki, kiedy ja kosiłbym trawnik, jak robisz rano naleśniki, gdy ja czytam gazetę. Po prostu chciałbym cię tu mieć przez cały czas. - chwyta mnie za policzki, patrząc głęboko w oczy. Te słowa tak pięknie wpływają do moich uszu, że mam ochotę je zapisać i stworzyć z nich miłosną balladę.
-Też bym tego chciała. Ale najbardziej chcę cię właśnie teraz. - odpowiadam odważnie, bo po części też po to tu przyjechałam. Po to, aby zbliżyć się do niego najbardziej jak tylko dwójka ludzi może się do siebie zbliżyć. Poczuć zapach jego skóry, całować jego piękną szyję, dotykać jego opalonego torsu, zanurzyć palce w jego włosy. Przyjechałam tu po to, aby z nim być. W każdym znaczeniu tego słowa.
-Naprawdę nie masz pojęcia, jak bardzo cię pragnę moja Ami... - mówi, a po chwili całuje mnie delikatnie, wciąż tuląc do swoich dłoni moje policzki. Muszę stanąć na palcach, aby wtopić się w niego jeszcze bardziej. Za chwilę odsuwam się od niego, zachowując jednak podobną bliskość i odpinam kolejno guziki jego białej koszuli. Powoli, tak, żeby się nie śpieszyć. Bo nie musimy się nigdzie śpieszyć. Mamy na to całą wieczność.
-Możliwość dotykania cię w ten sposób sprawia, że jestem z tego dumny. Zwłaszcza, że nigdy wcześniej żaden z twoich adoratorów nie miał takiej możliwości...
-Czy to, że ja cię dotykam ma dla ciebie jakieś większe znaczenie? - pytam, odsłaniając jego klatkę piersiową, której widok wprawia mnie w tak nostalgiczny stan, że za nic w świecie nie mam ochoty z niego wychodzić.
-Tak. Ponieważ jeszcze nikt nie spowodował swoim dotykiem dreszczy na moim ciele. - odpowiada i tym razem to ja go całuje. Czuję jak moje ubrania powoli lądują na zimnej podłodze, a ja nie jestem dłużna, ponieważ z każdą kolejną sekundką odkrywam coraz to nowy kawałek ciała Harry'ego. Kładzie mnie na dużej kanapie, całując moją szyję.
-Jesteś najcudowniejsza na świecie... - szepcze mi do ucha, a ja uśmiecham się z zamkniętymi oczami.
-Nie chcę, żebyś pomyślał, że jestem sztywna. To nie tak, że nie wiem co robić, ale to dla mnie nowa sytuacja... - mówię, kiedy w zasadzie leżę jak łania dotykając jedynie jego umięśnionych pleców, kiedy to on odwala całą robotę.
-Nie musisz nic robić. Uwierz, że sam fakt tego, że mogę odkryć i całować każdy zakamarek twojego ciała to dla mnie jak wygrana na loterii. - zrównuje się ze mną i jego twarz jest dosłowne kilka milimetrów do mojej. - Nie musimy być od razu mistrzami w tej dziedzinie. Pamiętaj, że to praktyka czyni mistrza. A z każdym kolejnym razem oboje będziemy wiedzieć czego nam potrzeba i z radością będziemy to sobie dawać... - jest tak inteligentny, że radość we mnie buzuje natychmiastowo. Już nie jestem zmęczona, wręcz pobudzona do granic możliwości. Czy mogłabym być w tej chwili z kimkolwiek inny jak nie z nim? Ja sobie tego nie wyobrażam, dlatego tak bardzo dziękuje Bogu, że spotkało mnie tak wielkie szczęście. Że na swojej drodze spotkałam właśnie jego.
Po niekończących się pocałunkach w usta, dotykach każdego milimetra naszych ciał oraz rozkoszowania się zapachem rozgrzanej skóry, patrzymy sobie w oczy. Przełykam ślinę, bo trochę się denerwuje. Czy będzie bolało? W zasadzie teraz nie myślę o żadnym bólu. Cieszę się, że jestem tu z nim. I nie jestem szczęśliwa z powodu, że pierwszy raz kocham się ze sławnym Harry’m Styles’em. Tym pięknym, niewiarygodnie przystojnym Harry’m, który jest ideałem praktycznie co drugiej nastolatki oraz bożyszczem dużej ilość starszych kobiet. Jestem szczęśliwa, bo jestem tu z Harry’m, którego dobrze znam. Który mnie szanuje i całuje z namiętnością, jakiej mi jeszcze nikt nie dał. Harry’m, który mnie chce. Z tym, którego ja również chcę.
-Nie sprawisz mi bólu. Ufam ci. - odpowiadam, kiedy wchodzi we mnie powoli. Przymykam oczy z wrażenia, bo jest to strasznie dziwne uczucie. Rzeczywiście lekko bolesne i niekomfortowe, ale w jakimś stopniu przyjemne i pociągające. Wcale nie jest tak, że jestem podniecona do granic możliwości i zaraz nasze ciała zaleje ogromna fala rozkoszy i orgazmu. Przynajmniej nie mnie. Nie dzisiaj. Ale rozkoszuję się widokiem jego, posuwającego się tak pomału i niewinnie, jakby bał się, że najmniejszy ruch może spowodować moje cierpienie. Cieszy mnie widok jego błogiej miny, a moje uszy z przyjemnością przyjmą dźwięk cichych pojękiwań. Jest cudowny, i to ja mam przyjemność z tym cudem dziś się tu znaleźć. Nie wiem co będzie jutro, ani za miesiąc. Ważna jest chwila, w której jesteśmy my. Złączeni w jedność, objęci takim uczuciem, o którym zawsze marzyłam. Bo nieskończoność nie istnieje, ale wzrokiem dziękuję mu, że podarował mi ten słodki moment naszej małej nieskończoności.
ZOE
Pamiętam tylko jak wyszłyśmy na scenę. Potem to tylko rozmazane wspomnienie. Wspomnienie, które zachowam w moim umyśle na zawsze.
Wchodzimy z ogromnej sceny, kierując się w to samo miejsce do którego dotarłyśmy zaraz po rozdaniu nagrody. Ludzie poruszają się tutaj z szybkością światła. Czuję się tutaj jak w mrowisku, a wszyscy zgromadzeni pracownicy to małe mrówki. Byłam pod wrażeniem ich pracowitości i zaangażowania w to co robią.
- Dobra, mam dość tych szpilek – Caroline siada na kanapie, która znajduje się w głębi pomieszczenia. Tutaj jest już zdecydowanie spokojniej i nie dosięga nas hałas back stage’u. Ami siada obok niej, kładąc jej głowę na ramieniu, a Vick pije wodę i przegląda swojego IPhone. Patrząc na ten obrazek zastanawiam się, czy po każdym występie wyglądają jak wypluta karma dla psa.
- Fat Pat do mnie sms’uje – blondynka spogląda na nas znad ekranu swojego telefonu – Relacjonuje mi reakcje ludzi na to jak zachował się dziś Twój Harry – tutaj znacząco patrzy na Ami, która oblewa się purpurową czerwienią.
- Skończmy ten temat – brunetka z rozjaśnianymi końcami włosów łapie się za twarz. Jestem pewna, że próbuje wykasować tą sytuację ze swojego mózgu.
- Jestem Twoją przyjaciółką – Victoria wstaje i również siada koło dziewczyn. Teraz wszystkie leżą na sobie, a ich oparciem staje się biedna, przyduszona Caroline. Ale nie przeszkadza jej to – Caroline i Zoe też – posyła mi słodki uśmiech, a ja odwzajemniam gest
- I z dumą mogę nam wszystkim oznajmić... cytuję Fatty Patty: „Moje małe krówki pasące się na zielonej trawce Pensylwanii, zrobiłam research. Nikt, nawet bezmózga Selena Gomez nie zauważyła niczego niepokojącego. Możecie się dalej kochać w ukryciu, dwa niewyżyte króliki o imieniu Afri i Heri. PS mówiłam, już ze sex z Hercim S jest tak nieziemski, że wyrastają po nim skrzydła na plecach?”
Z Ami ucieka powietrze, z Caroline ucieka powietrze, a Victoria siedzi zadowolona bardziej niż zawsze. A ja stoję i patrzę na nie z takim uwielbieniem, że aż ściska mnie serce. Jestem taka szczęśliwa, że tutaj trafiłam. The Fame, to najlepsze co mnie w życiu spotkało.
- Zoe? – słyszę swoje imię, więc odwracam się w stronę kobiety która je wypowiedziała. Zauważam piękną, szczupłą ale niewysoką blondynkę ubraną w prawie identyczną sukienkę którą miałam na gali. Z taką różnicą, że jej jest brązowa i sięga kostek – Nazywam się Bee Travison. Jestem dyrektorem generalnym marki Balmain. Czy mogłybyśmy porozmawiać? – patrzy na moje koleżanki z zespołu. Ami i Vicky słuchają ją zainteresowane, ale twarz Car zdradza pewien niepokój.
- Ja muszę się ulotnić – Ami przerywa lekko niezręczną ciszę, całuje nas wszystkie w policzki – Do widzenia, Bee – mówi do nieznajomej i odchodzi.
- Możemy porozmawiać na osobności? – dziewczyna pyta, patrząc mi w oczy.
- Przeszkadza wam nasze towarzystwo? – ostry jak żyleta głos Caroline odbija się między nami, wybuchając jak fajerwerki.
- Nie – Bee odpowiada szybko. Kątem oka widzę jak Victoria szturcha blondynkę, ale ta zamiast się uspokoić, przybiera jeszcze bardziej wojowniczą pozę.
- Dobrze, porozmawiajmy tutaj – mówię.
- Widziałam Cię dziś w naszej kreacji. Wyglądałaś w niej zjawiskowo!
- Dziękuję – uśmiecham się, szczęśliwa słysząc tyle komplementów.
- Rozmawiałam z naszym głównym projektantem, potem z naszym managerem i zespołem od reklamy. Zoe Woods, chcemy żebyś została twarzą naszej marki - entuzjastyczny głos Bee dudni w moich uszach, a ja od pięciu minut stoję jak wryta i patrzę w jeden czarny punkt. Vicky skacze wokół mnie krzycząc i namawiając mnie, żebym nie była głupia i przyjęła jej propozycję.
- Victoria, uspokój się – zimny, przerażający do granic możliwości głos Turner przebija powietrze. Nie jest zła na Vick, jest zła na mnie.
- Nerwy? Mam dość tego wszystkiego! – frustracja blondynki dociera do naszej skóry, muskając ją lekko – Bee Travison! Ta Bee Travison, o której nawet nie masz zasranego pojęcia! Czy Ty wiesz co się przed chwilką stało?
- Tak.. to znaczy... – zacinam się. Nerwy zaciskają moje gardło.
- Nie, nie wiesz! Ty nigdy nic nie wiesz. Jesteś jak mały słodki kurczaczek, którego wszyscy kochają, a w środku jesteś zdradziecką kwoką, która kradnie każdy okruszek ziarna sprzed mojego nosa!
- Caroline, panuj nad słowami – Victoria chce ratować sytuacje i staje między nami. Ale odległość zmniejsza się w zastraszającym tempie.
- Victoria, daj spokój! Ty też będziesz jej bronić?! Jej wszystko się udaje! My pracowałyśmy na sukces miesiącami, a ona jakby nigdy nic wygrała casting i dołączyła do zespołu! Czerpie z naszych zasług jak pijawka!
- To nie tak... – próbuję się wciąć między słowotok Turner, ale nie udaje mi się.
- Jesteś pijawką Zoe! Być twarzą Balmain było moim marzeniem. A Ty do poprzedniego miesiąca nie miałaś nawet o tej marce pojęcia, do chuja pana!
Caroline miała rację. Nie miałam pojęcia. A sukienkę założyłam, bo po prostu wpadła mi w oko. Nic więcej. Ale czuję się coraz bardziej winna.
- Panna w czepku urodzona. Pewnie od kiedy pamiętasz los słał Ci płatki róż pod nogi. Piękne dzieciństwo, świetni rodzice, spełnione marzenia. Z facetami też Ci się tak udaje? Bo jak zauważyłam szybko poszło Ci z Liam’em. Jest już urobiony po pachy.
Słucham zszokowana tego co mówi Caroline i nie mogę uwierzyć własnym uszom. Ja i szczęśliwe dzieciństwo? Pełna rodzina? Ona chyba sobie kpi.
- Caroline, mam nadzieję, że wiesz co mówisz – teraz ja podnoszę głos, czując narastającą frustrację.
- Co, złociutka, prawda w oczy kole? – pyta ironicznie, a ja mam ochotę walnąć ją w twarz. Gdyby znała prawdę...
- Okej, nigdy wam tego nie mówiłam, bo nie było potrzeby, ale widzę, że moja osoba jest postrzegana gorzej niż sądziłam. Moi rodzice zmarli, tata zginął w wypadku, mama zmarła na nowotwór. Straciłam oboje rodziców w wieku 4 i 6 lat. Rzeczywiście Caroline, piękna rodzinka – gula w moim gardle zwiększa się w zastraszającym tempie – Potem domy dziecka, straszny pobyt u wujków, życiowa tułaczka. Nie miałam swojego łóżka, nie miałam swojego biurka, nie miałam swojego pokoju, nie miałam nawet swojego zasranego piórnika, bo ciągle dostawałam po kimś. -miny obu dziewczyn wskazują na nie małe zaskoczenie.
- Nie akceptujesz mnie? Rozumiem, ale nie oceniaj mnie po aktualnych wydarzeniach, Caroline. Wcześniej byłam nikim. Równie dobrze mogłoby mnie tutaj nie być. Ale jestem i mam zamiar czerpać z tego więcej niż Ty. Bo szanuje wszystko co mam. Wiesz... moja mama mnie kochała i nauczyła mnie wielu ważnych rzeczy w życiu. Nawet jeśli żyła tak krótko, a ja jej twarz mam tylko na starym zdjęciu w portfelu. Może moja historia nauczy Cię nie tylko pokory, ale także cieszenia się z sukcesów innych ludzi.
Znów mam rozlany obraz przed oczami. Tym razem nie z powodu szczęścia.
- Jest nieźle co? – leniwy głos Liam’a wypełnia powietrze, a ja widzę fruwające różowe ptaszki wirujące nad jego głową. Zapach marihuany unosi się w całym pomieszczeniu.
- Coś Ci lata... tam.
Wskazuje palcem na słodki rozmywający się obrazek.
Zapadam się pod siebie.
Nie jestem już Zoe. Jestem Dorosłą Zoe i bardzo mi się to podoba.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz