ZOE
Ze snu wyrwały mnie pierwsze promienie słońca przebijające przez śliczną, koronkową firankę. Przetarłam oczy i wyciągnęłam się na łóżku, które ze spokojem pomieściłoby całą rodzinę, a potem spojrzałam na zegarek. 7:30. Spałam jakieś pięć godzin, ale czułam się wyśmienicie. Aura tego domu działa na mnie niespodziewanie dobrze, a pokój w którym spałam budził mnie ślicznymi, bladoróżowymi ścianami, gdzie jedna z nich pokryta była białą tapetą w kolorowe koliberki. Było tutaj dziewczęco, przyjemnie i przede wszystkim wszystko co tutaj się znajdowało, było moje i tylko moje.
Narzuciłam na siebie satynowy szlafroczek, który podarowała mi Ami i Vicky w prezencie powitalnym. Caroline dała mi tylko złowieszcze spojrzenia i ciche pomruki niezadowolenia z powodu mojej osoby. Jakoś mnie to szczególnie nie dziwiło, zważywszy na jej pierwszą reakcję. Wiedziałam, że przyjaciółkami nie zostaniemy i na żadne poważne zmiany w tej kwestii się nie zapowiadało. Przez pierwsze dwadzieścia cztery godziny było mi z tego powodu smutno, ale nie teraz. Nie kiedy uświadomiłam sobie, że jestem tu dla siebie, a nie dla osób które mają mnie głęboko w dupie.
W kuchni znalazłam się kilka chwil później. Po pomieszczeniu krzątały się dwie przemiłe dziewczyny. Jedna, blondynka, kroiła owoce i wrzucała po kolei do przeźroczystych misek. Owoce tworzyły kolorową tęczę, zaczynając od czerwonych truskawek kończąc na fioletowych jagodach i zielonym kiwi. Druga, tęższa dziewczyna z rudymi sprężynkami, mocowała się z naszym expresem. Zauważyłam jak się rumieniła ze złości, a maszyna jak na złość nie chciała się odpalić.
- Jakiś problem, Marcy? – zapytałam, a rudowłosa dziewczyna spojrzała na mnie przepraszająco.
- Tak, to znaczy nie. Z tym expresem mamy problemy od kiedy pamiętam – odparła, a potem wytarła dłonie w biały fartuszek – Ale mogę sparzyć herbaty.
- Mogę to zrobić sama – uśmiechnęłam się, zmierzając w kierunku szafki z kubkami. Dziewczyna była niższa ode mnie o jakieś półtora głowy, ale kiedy stanęła tuż przede mną, odsunęłam się o krok w tył. Jej postawa ciała mówiła, że ona tu rządzi i że mam się teraz tutaj za bardzo nie rządzić. Tak więc zrobiłam. Nie rządziłam się, chociaż od kiedy pamiętam, sama byłam dla siebie kowalem losu, a teraz służba robi mi herbatę. ABSTRAKCJA.
- Jestem w pracy, za to mi płacą, więc proszę usiąść przy stole. Zaraz podam herbatę.
- Wiesz Marcy, wypiję ją na tarasie – dziewczyna kiwnęła głową, oczekując ze odejdę, a ona przyniesie mi napój – Poczekam. Dobrze?
Pogoda była cudowna, było ciepło jak na tą godzinę, a słońce delikatnie grzało moją skórę. Wdychałam powietrze, ciągle zastanawiając się, czy to co dzieje się wokół mnie to sen czy jawa. Czy ten dom, który był tak wielki, że można było się w nim zgubić, jest prawdziwy? Czy ta impreza która wczoraj się odbyła, ilość znanych osób które się tutaj pojawiły, czy były prawdziwe? Przez dłuższą chwilę rozmyślałam jeszcze o moim starym życiu, kiedy poczułam jak coś ciepłego i przyjemnego muska moją skórę. Nie rozpoznałam faktury, więc uznałam, że musiała to być jakaś ludzka ręka. Liam.
- Przestań Liam – szepnęłam, otwierając oczy. Jednak nie mogłam się bardziej mylić. Tuż pod moim nosem stał wielki jak potwór brązowy pies i patrzył na mnie, śliniąc się niemiłosiernie. Rozejrzałam się po naszym patio. Byłam tutaj sama wraz ze zwierzakiem wielkości byka. Moją pierwszą myślą była ucieczka, ale widząc z jakim spokojem pies na mnie patrzy, podniosłam powoli dłoń i pogłaskałam go po mordzie – Cześć piesku. Zgubiłeś się? – zapytałam, a piesek warknął przyjaźnie. Kurde... Co ja mam teraz zrobić?
Kazałam mu siedzieć tam gdzie był i jak porąbana wbiegłam do domu. Nie chciałam budzić dziewczyn, była w końcu ósma rano, a każda z nich miała wczoraj zdecydowanie zbyt alkoholową noc i wiem, że posłałyby mnie gdzie pieprz rośnie jakbym im oznajmiła, że znalazłam wielkiego psa u nas na ogrodzie.
- Zoe, coś się stało? – usłyszałam za sobą głos Harrego i odwróciłam się do niego. Patrzył na mnie zaniepokojony.
- Wszystko jest okej! – powiedziałam podnosząc kciuka w górę, mając nadzieję, że pies nadal siedzi w ogrodzie – Potrzebuję tylko numer do Liam’a.
Szczerze, nie sądziłam, że to będzie takie proste. Jeden telefon, a półgodziny potem jechaliśmy w stronę najbliższego weterynarza.
- To słoń, nie pies – Liam spoglądał w lusterko na psiaka, a ja głaskałam go po pyszczku. Był taki spokojny i wdzięczny.
- Daj spokój – warknęłam, wydychając głośno powietrze – Zobacz jaki on jest słodki. Widać, że lubi ludzi. Może komuś uciekł?
- Pewnie tak. Właściciele na pewno zauważą, że go nie ma. Wywiesimy potem jakieś ogłoszenie, okej?
Badanie pieska trwało kilka dłuższych chwil. Siedzieliśmy z Liam’em w poczekalni nie odzywając się do siebie słowem (pewnie ze względu na ten głupi incydent w toalecie, S-U-P-E-R), kiedy w drzwiach pokazała się pani weterynarz i zaprosiła nas do środka.
- Piesek jest zdrowy, ale widać, że błąkał się jakiś dłuższy czas. Jest odwodniony i troszkę wygłodzony. Jeszcze ta rana na łapce – pokazała nam miejsce gdzie zdążyła już zabandażować miejsce – Wdało się zakażenie, ale dzięki antybiotykom i odpowiedniej pielęgnacji nóżka będzie jak nowa. Ale chciałabym go zatrzymać na noc. Wolałabym się upewnić, że cała reszta jest w porządku, dobrze? Aha i jeszcze coś... jak się domyślam, pies znalazł nowych właścicieli? – spojrzeliśmy na siebie z Liam’em, a potem na psa. Wlepił we mnie swoje wielkie brązowe oczyska i westchnął ciężko, jakby rozumiał co się wokół niego dzieje. Jego ogromny ogon zamiatał po podłodze, a mnie ścisnęło się serce.
- Tak – odpowiedziałam bez namysłu – Będzie się wabił Bully.
CAROLINE
Wczorajszy dzień, a dzisiejsza noc była jakąś kompletną porażką. Nawaliłam się jak sto pięćdziesiąt ZNOWU, i byłam nad wyraz wylewna, jak to często miewam po alkoholu. Albo wszystkich hejtuje, albo wszystkich kocham. Wczoraj miałam dzień miłości. Wydaje mi się, że nawet przytulałam Zoe i mówiłam jaką to jest super dziewczyną, ale dokładnie nie pamiętam tej kwestii. Na szczęście. Poza tym pamiętam również, że całowałam Paul’a, co było totalnie nieprzemyślane. Mam jedynie nadzieję, że na imprezie były same zaufane osoby, i że w ogóle mało kto widział owe zdarzenie, ponieważ mogę mieć przesrane.
W każdym bądź razie leżę na łóżku sama jak palec i troszkę mi przykro, że nikogo obok mnie nie ma. Naprawdę potrzebuję osoby, u której boku będę się budzić. Czy to takie trudne? Mam 23 lata i swoje potrzeby, to chyba logiczne.
Pewnie wyglądam jak ostatnie nieszczęście, ale mam to gdzieś i nawet nie patrzę w lustro. Zamiast tego kieruję się do pokoju Americy, aby porozmawiać z nią o tej porąbanej nocy i może dowiedzieć się czegoś, co mi umknęło. A jest to naprawdę bardzo prawdopodobne.
Pukam cichutko do pomieszczenia i nie słysząc pozwolenia wstępu i tak wchodzę powoli do środka. Ogólnie wszystko byłoby okej, gdybym nie patrzyła właśnie na mojego „chłopaka” i najlepszą przyjaciółkę, śpiących sobie razem w tak szczelnym uścisku, że nawet mrówka miałaby trudność wejść między nimi. Wyglądają mega słodko, a przeze mnie przemawia zazdrość, ponieważ dawno nie obudziłam się obok kogoś. A jeśli już się obudziłam, to mało pamiętałam kim ta osoba właściwie była. Jestem małą prostytutką, naprawdę.
W każdym razie Harry leży na wznak, bez koszulki, pokazując swój ładny, opalony, wytatuowany tors, a Ami zaraz koło niego na boczku, trzymając rękę na jego brzuchu. Ubrana jest w jakąś za dużą koszulkę, która ledwo zakrywa jej dupę. Harry dotyka swoją dłonią jej gołego bioderka, a ja mam ochotę zrobić głośne „Aww”. Dodatkowo widzę jakieś małe uśmieszki na ich twarzach, więc nie wiem czy śnią o sobie nawzajem, czy tak naprawdę już nie śpią, tylko próbują mnie wrobić. Ale jednak podejrzewam, że śpią. Ja natomiast sobie grzecznie stoję i patrzę na ten obrzydliwie słodki, magiczny krajobraz, zajadając się lukrem. Zastanawiam się czy się całowali. Jak tylko Heri zniknie z zasięgu naszego domu, to będę musiała odbyć z Ami bardzo długą i upojną konwersację.
Kiedy już wychodzę z pokoju (bo dziwne, że miałabym tam stać kolejną godzinę), słyszę dzwonek do drzwi, więc w szybkim tempie schodzę na dół, bo w tym domu panuje cisza jak makiem zasiał i chyba nikt oprócz mnie nie jest na nogach. W salonie widzę bałagan jak sam skurwysyn i jestem pewna, że będziemy musiały wynająć dodatkową pomoc na porządki, bo wątpię, że same damy radę to ogarnąć. Wiocha.pl
Otwieram z impetem drzwi, gdzie na zewnątrz ukazuję mi się sylwetka Paul’a. Jasny gwint. Jednak mogłam pomyśleć o tym, żeby zerknąć w to lustro.
-Heeeeeeei!- mówię przeciągle, żeby odwrócić jego uwagę od mojego zapewne koszmarnego wyglądu.
-Jezu, Car. Widziałaś się w ogóle w lustrze? - e, nie?
-Dopiero wstałam. Obudziłeś mnie dzwonkiem, więc wybacz, że nie miałam czasu na prysznic, tylko biegłam otworzyć drzwi - kłamię, bo przecież nie śpię już dłuższą chwilę, tylko miałam lepsze zajęcie, jak na przykład oglądanie moich śpiących pupilków.
-Oh, no tak. Przepraszam. Ale chyba rozmazał ci się tusz… - przejeżdża palcem po moim policzku, a ja znów mam ochotę się na niego rzucić i wycałować, i w zasadzie mogłabym to zrobić, ponieważ tym razem nikt nas nie widzi, ale jest mi głupio po wczorajszym, więc jednak się powstrzymuję.
-Wejdziesz? - pytam po chwili, wracając do zasranej rzeczywistości.
-Wolałabym iść do ogrodu. Muszę z tobą porozmawiać… - oho, zaczyna się robić poważniej. Pewnie zaraz dostanę zjebe. W każdym razie kierujemy się na tyły domu, tak jak Paul sobie zażyczył. Ja - piękna, wciąż w tej samej kiecce, w której wczoraj straciłam ostatnie resztki godności, z rozmazanym tuszem na twarzy i włosami powywijanymi w pięćdziesiąt różnych stron i on - przystojny, wysoki i świeży niczym księżniczka. To wręcz abstrakcyjne, jak bardzo nasz wygląd się różni. Ale on nie wlał wczoraj w siebie tyle szampana co ja. I wódy. Ohyda.
-Caroline… - zaczyna. A jak słyszę tylko moje imię, wypowiadane tak oficjalnie, to mam ochotę rzygnąć.
-Chcesz mi dać wykład na temat mojego nieodpowiedniego zachowania? Nie musisz. Już zdążyłam zrobić rachunek sumienia.
-Chcesz powiedzieć, że to JA muszę być bardziej odpowiedzialna za to, co robię. Przecież ty jesteś ułożony, o wszystkim myślisz i masz wszystko pod kontrolą… - patrzę na niego poważnie, z dodatkowym bólem w sercu, bo to wszystko trwa od samego początku naszej kariery, a my przez cały ten czas musimy się ukrywać jak dwoje biedaków, których wyślą na szubienice, jeśli ujawnią swoje uczucie. Chore. W jakiej epoce my do kurwy nędzy żyjemy? W średniowieczu?
-Przecież dobrze wiesz, że mnie także nie odpowiada ta sytuacja, ale nic nam innego nie pozo…
-No oczywiście, że nic nam innego nie pozostaje. Tyle, że w tym kłamstwie nie cierpię tylko ja, nie cierpisz tylko ty, ale cierpi również Harry, cierpi America i wszyscy, którzy są w to zamieszani. W coś, co kurwa ma dać większy rozgłos obu zespołom. Bo mój pseudo związek z Harrym zależy od intensywności naszej sławy i pojemności portfeli. Mam tego dość, rozumiesz!?
-Naprawdę myślałaś, że kiedy staniesz się jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób na świecie, to życie będzie prostsze?
-Nie! Spodziewałam się tego, że nie będę musiała ludziom opowiadać na każdym kroku steku bzdur, a tymczasem jestem pewna, że pokazywałam publicznie więcej czułości z Harry’m, niż America, która jest w nim prawdziwie zakochana. Myślisz, że to łatwe? Rzadko z nią rozmawiam na ten temat, ale jestem pewna, że ciężko jej się patrzy, gdy jej najlepsza przyjaciółka całuje się z miłością jej życia. Co z tego, że na niby? Ja jednak znam uczucie dotykania jest warg, a ona nie. Bo nie może znać tego uczucia. Tak jakby to było zakazane.
-W takim razie mogła zakochać się w kimś innym. - odpowiada, a ja jestem totalnie zamurowana. Jak ten kochany, czuły i totalnie wspaniały człowiek, może mówić tak okropne rzeczy?
-Naprawdę? I co, mnie powiesz to samo? Że mogłam zakochać się w kimś innym, a nie w tobie?
-Caroline…
-Wybacz, ale to nie jest zależne ode mnie. Ale jeśli tak bardzo ci to przeszkadza, to okej. Tylko prosiłabym, abyś przestał na mnie ukradkiem patrzeć na biznesowych spotkaniach, abyś przestał chodzić na NASZE imprezy i abyś zajął się w końcu sobą, a nie ściągał mnie tańczącą ze stołu, kiedy akurat tracę kontrolę nad swoim życiem. Bo tracę ją właśnie przez ciebie! Tylko i wyłącznie przez ciebie. - on patrzy na mnie z żalem, który ja także noszę w sercu. Nie mówi nic. I to chyba boli mnie najbardziej. Jeśli tak niewiele ma do powiedzenia, to chyba sytuacja jest jasna.
-Cóż, to chyba wszystko. - odzywam się na odchodne, i wracam do domu pełnego brudu i chaosu, domu pełnego wspomnień i cierpienia. Domu, który tak naprawdę nigdy nie będzie moim prawdziwym domem.
AMERICA
Zapach męskich perfum o poranku, to najpiękniejszy zapach, jaki istnieje na tej kuli ziemskiej. Sama mogłabym się tym psikać, tylko dlatego, aby móc wdychać ten aromat przez cały czas. Otwieram oczy, i wita mnie również najpiękniejszy widok, jaki istnieje na tej kuli ziemskiej. Jednym słowem, dwa słowa: szczęście mi dzisiaj sprzyja od samego rana.
Zerkam na Harry’ego spod przymrużonych powiek i chętnie zrobiłabym mu zdjęcie, i stworzyła z niego poszewkę na poduszkę, aby móc przytulać do piersi jego twarz każdej nocy i każdego poranka. To chore, do czego mogę być zdolna, ale chyba już nikt mnie z tego nie wyleczy.
Czuję nieprzyjemny ferment w ustach po wczorajszej imprezie i najchętniej poszłabym umyć zęby, ale to może być dość niezręczne, gdy on się obudzi i powie „oh, co tak pięknie czuć miętą?”, a ja odpowiem „oh, to moja naturalna, poranna woń z ust. Zdziwiony?”. Nie, umycie zębów teraz to nie najlepszy pomysł.
Jak na zawołanie chłopak się budzi, i przerywa moje rozmyślanie na temat typowych problemów nastolatek.
-Dzień dobry… - mówi jeszcze z zamkniętymi oczami, mocno się przeciągając. Zabiera tym samym swoją rękę z mojego uda, a ja mimowolnie czuje w tym miejscu nagły chłód. Nie lubię.
-Cześć zarajańcu… - śmieję się, i odwracam się na drugi bok, aby napić się wody, którą tak bardzo pragnęłam pochłonąć przez całą noc i resztę poranku, ale bałam się ruszyć, aby czasem nie przerwać naszego szczelnego uścisku, bo byłoby mi niebywale smutno.
Woda koi moje gardło jak nigdy wcześniej, a kiedy odstawiam butelkę z powrotem na szafkę, czuję na szyi mocny uścisk jego silnych ramion, w których mogłabym już zostać na zawsze.
-Dobrze dziś spałem - odzywa się swoim chrypkowatym, jeszcze nie do końca w pełni żywym głosem, dotykając wargami mojego ucha, a ja uśmiecham się na sam ten dźwięk.
-Moje łóżko jest bardzo wygodne, ale dzisiaj nie mogłam się na nim w pełni rozłożyć… - dotykam jego ciepłych przedramion.
-I przeszkadzało ci to? - czuję, że jego uścisk staje się luźniejszy, więc szybko odwracam się do niego twarzą.
-Ani trochę… -uśmiecham się, na co on powtarza mój gest.
-Chciałem cię wczoraj całować…
-Pamiętam.
-A ty nie chciałaś.
-Tak, to też pamiętam.
-Dlaczego? - pyta, choć doskonale zna odpowiedź.
-Mówiłam już przecież. Nie chciałam cię całować po trawce.
-No i jesteś romantyczką - powtarza moje wczorajsze słowa, a ja mam ochotę się zapaść po ziemię. Lol. Niezła żenada. Mówiłam wczoraj jakbym miała z piętnaście lat i naczytała się zbyt dużo romansów. W sumie rzeczywiście naczytałam się sporo romansów, ale mam na karku dwadzieścia jeden lat, a nie piętnaście. Taka tycia różnica.
-To też… - chichoczę, a on po chwili chwyta moją dłoń.
-W takim razie dzisiaj zapraszam cię na prawdziwą randkę, bez trawki. Może tylko z dodatkiem szampana.
-Hmm, kusząca propozycja. A gdzie odbędzie się owa randka? W tutejszej piwnicy, aby ktoś nas przypadkiem nie zauważył?
-Nie… Na moim tarasie. Tam żadne nieproszone kamery nie mają dostępu. Zgadzasz się?
-Zgadzam się.
Czemu się denerwuje? Wyglądam super hiper mega zajebiście, pachnę nieziemsko, makijaż mam perfekcyjny, ponieważ zrobiła mi go Zoe, a ona ma naprawdę dar do tego typu czynności, dodatkowo czuję się świetnie, bo zaraz idę na randkę z kolesiem, o którym marzę odkąd pamiętam, a wciąż się denerwuję, a moje nogi drżą. Naprawdę dziwna sytuacja. Może to dlatego, że od niepamiętnych czasów nie byłam na randce. Kiedy ja się w ogóle ostatni raz całowałam? Wolę chyba nie mówić.
-I kopniak w dupę! - odzywa się Vicky, kiedy już mam wychodzić, a te trzy niewiasty z mojego zespołu stoją podekscytowane bardziej ode mnie, jakbym co najmniej miała randkę z Leonardo di Caprio, a nie tym zwykłym Harry’m którego tak dobrze znają i któremu lubią dokuczać.
-Eee, dzięki.
-Zabrałaś ze sobą prezerwatywy?
-Ogoliłaś nogi?
-Masz gumy do żucia? - słyszę kolejne pytania i mam ochotę im strzelić w mordę tak bardzo, że obrócą się wokół własnej osi.
-Jesteście porąbane.
-No co, idziesz na randkę z moich chłopakiem, muszę wiedzieć, że jesteś dobrze zabezpieczona! - Caroline chichoczę, na co jej wtóruję. W zasadzie cieszę się, że przez to, iż szykowała mnie na tą szaloną randkę, mogłam ją jakoś odciągnąć od rozmyślania nad jej sytuacją z Paul’em, w której nie dzieję się zbyt kolorowo, w porównaniu do moich okoliczności.
-Wszystko jest zapięte na ostatni guzik, nie martwcie się.
-Awww, nasza mała Ami wychodzi na prawdziwą randkę, czyż to nie cudowne!? - Vicky jest wniebowzięta i widzę, że hormony jej buzują jak jakiejś psycholce. Co ten okres robi z ludźmi?
-Dobra kurwa, idę stąd bo prędzej mi padnie na psychę niż dotrę do tego zasranego samochodu.
-Leć! Powodzenia piękna! - słyszę jeszcze głos Zoe. Macham tym trzem głupim surykatkom i idę w stronę czarnego audi, przed którym stoi lokowaty chłoptaś w granatowej koszuli i garniturze z bukietem żonkili w ręce. Zaczynamy!
VICTORIA
Ze sto lat nie widziałam aż tak podnieconej Ami. Szykowała się na tą pierwszą, oficjalną randkę chyba całe popołudnie. Ale nie dziwmy się, Harry zaprosił ją do swojego apartamentu, na taras z jakimś romantycznym widokiem. Kolacje będą podawać jacyś wystrojeni kelnerzy, świece będą się palić wokół, a róże i goździki nadadzą temu spotkaniu piękny zapach. Zapach wspomnień ich pierwszej, prawdziwej randki.
Jakieś dziwne uczucie zalało moje serce. Poczułam jak się kurczy, a potem boleśnie rozwija, by znów zrobić się malutkie jak ziarenko piasku. Byłam po prostu zazdrosna. O to jakie szczęście spotkało tą dziewczynę. Widziałam jak Harry na nią patrzy, jak się do niej uśmiecha, jak dotyka jej dłoni, tak by nikt nie zauważył, bo przecież Styles to „ sławny chłopak” naszej Caroline. A ja? Ja miałam Oliver’a, z którym łączyło mnie łóżko, momentami może coś więcej, ale to ciągle było blade uczucie przy tym, jakim uczuciem darzyła się tamta dwójka.
Nalałam sobie wina i nostalgicznie wpatrywałam się w okno naszej ogromnej kuchni. W dzień krzątają się tu dwie przemiłe kucharki, które swoją zmianę zaczynają o 6 rano, a kończą o 17:30. Zawsze lubiłam tu przychodzić i gawędzić z nimi na różne przyziemne tematy. Wiem, że byłam jedną z tych osób, których sława nie dotykała aż tak bardzo, ale jednak czasami odczuwałam niemałą presję otoczenia, kiedy przytyłam kilogram albo użyłam nie właściwego słowa w wywiadach. Wtedy spadała na mnie lawina krytyki, a ja czułam się jak ostatnia idiotka. Albo nawet i gorzej.
Napełniłam kolejny kieliszek winem, które swoją drogą sprawiło, że zamieniłam się w człowieka gumę. Jestem pewna, że alkohol jaki w siebie wczoraj wlałam jeszcze nie wyparował, a ja dobijam się jeszcze francuskim białym trunkiem. Ubrana w krótką czarna sukienkę i złoty żakiet w kwiatowe wzory, Caroline stanęła w drzwiach i z dezaprobatą spojrzała na mnie, a potem na kieliszek, który dzierżyłam w dłoni.
- Nie przesadzasz czasami? – podeszła do mnie, wzięła butelkę, włożyła korek do szyjki i schowała je do lodówki. Stałam tylko i patrzyłam na to co robi. Smutna, bo będzie mi głupio wziąć sobie dolewkę – Wychodzę.
- Gdzie? – upiłam łyk napoju. Mmm, było wyśmienite.
- Z Demi, na kolację.
- Pozdrów ją ode mnie – uśmiechnęłam się, a przyjaciółka odwzajemniła mój gest.
- Dobrze, pijaczko.
- Car? – blondynka zatrzymała się w drzwiach na dźwięk swojego imienia – Wiem, że nie miałyśmy dziś czasu porozmawiać... ale dobrze się czujesz? Z tą sprawą z Paul’em?
- Czuję się jak wyprana z emocji lalka. Myślę, że obydwoje mamy problem ze swoimi uczuciami. Że to wszystko już nas po prostu przerasta. Ta cała sprawa z Harry’m, ten pocałunek przy wszystkich. Wali mi się wszystko Vicky i wierz mi, że nie wiem jak mam to znów odbudować – westchnęła i wyszła.
Odpisałam na kilka zaległych maili, wysprzątałam mój pokój i przede wszystkim znów czułam moje nogi. Uczucie galaretki w kolanach minęło, więc poczułam się jak nowo narodzona. Happy Vicky.
Po wzięciu dłuuuuugiego, gorącego prysznica, ubrałam się w moją różową, koronkową pidżamkę składającą się z koszulki i spodenek sięgających ledwo za pośladek. Rozsiadałam się na łóżku, wzięłam gitarę i zaczęłam grać. Najpierw krótka melodia, potem tekst sam przelewał się na kartkę. Czułam jak odrywam się od świata z każdym akordem i nowo powstałym wersem, ale jak na złość usłyszałam dzwonek do drzwi. Nieźle wkurwiona, wygramoliłam się z łóżka i zbiegłam na dół. Kiedy uchyliłam drzwi, niespodziewanie oślepił mnie blask flesza, a zaraz potem usłyszałam krzyk kilku paparazzi.
- Vicky! – gdzieś spomiędzy odgłosów migawki aparatów fotograficznych, usłyszałam ten głos. Niall Horan.
- Właź – wciągnęłam go do środka, a na odchodne pokazałam paparazzi środkowy palec. Cóż... Przynajmniej będą mieli o czym pisać
Niall siedział na kanapie, patrząc na mnie zbitym wzrokiem. Był ostatnią osobą, którą chciałabym widzieć w moim domu. Wcześniej wyobrażałam sobie siedzącego tu Brada Pitt’a niż jego (co byłoby całkiem gorącym wyobrażeniem, I LOVE YOU BRAD). Widziałam, że chciał mi to wszystko wytłumaczyć, ale nie wiedział jak. Bredził o jakiejś torebce Seleny, że zapomniała, że tam było coś ważnego. Jak się okazało, mam za mały mózg żeby to wszystko pojąć.
- I z powodu głupiej torebki sprowadziłeś pod mój dom stado paparazzi?! – krzyknęłam kiedy skończył swój monolog opisując każdy detal zasranej torebki od Coco Chanel. Byłam tak wściekła, że miałam ochotę wyrwać mu głowę, wsadzić ją do tej torebki i odesłać prosto do Seleny.
- Chciałem...
- Srałeś, a nie chciałeś – wypaliłam, a Horan wzdrygnął się, a razem z nim kubek z herbatą, która pokryła jego jeansową koszulę – To jest żart, prawda? To nie dzieje się na prawdę? Czemu mi to robisz? Co złego zrobiłam, że spotyka mnie taka kara?
- Uspokój się – nagle miły, Słodko Pierdzący koleś zamienił się w prawdziwego mężczyznę. Przez pierwszą sekundę zastanawiałam się czy to ciągle ten sam blondyn, który nieporadnie przekroczył próg tego domu, ale tak. To był ciągle Niall Horan i to teraz on wydawał rozkazy.
- Idziemy do pralni, kuchni, gdziekolwiek. Trzeba odmoczyć tą plamę w proszku czy czymś takim, a potem pomyślimy jak będę mógł się stąd wydostać. - Mrugałam szybko oczami, kiedy zdjął ową koszulę, a mnie ukazała się na prawdę fajna umięśniona klatka piersiowa. W jej górnej części znajdowały się jasne włoski. Zawsze lubiłam włosy na klacie, ekhm... Kto by pomyślał, że Niall Horan chowa pod koszulkami takie dobro narodowe.
Bo na pewno nie ja.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz