niedziela, 6 marca 2016

3.Let's lose our minds and go fucking crazy.


CAROLINE

Moja sukienka powinna tu być jakieś dwie godziny temu. Biała Dama powinna się tym zająć do cholery. Skoro nasza szanowna menadżerka nie jest zorganizowana to jakim sposobem my mamy być zorganizowane? A oczywiście nie jesteśmy. Wcale, a wcale.
-Przestań tak chodzić w tę i z powrotem bo dostaję zawrotów głowy przez ciebie – słyszę głos Americy, która zgubiła się chyba w otchłani internetów na swoim ipadzie.
-Tobie łatwo mówić, bo twoja kiecka czeka na ciebie rozłożona na wyrku i domaga się ubioru.
-Masz milion sukienek. Nawet jeśli nie dotrze na czas, to pójdziesz w czymś innym.
-Oszalałaś!? - patrzę na nią jak na bardzo nieinteligentną istotę, zatrzymując się tym samym gwałtownie. - Nie mogę pojawić się dwa razy w tym samym! Jeszcze na gali TAKIEGO formatu! Wszystko musi być perfekcyjnie... - pogrążam się w myślach i znów zaczynam swój choreograficzny układ chodu.
-Twoja mama będzie oglądać galę, prawdą? 
-Tak!! A wiesz jaka ona jest. Ta chora na umyśle kobieta nie da mi spokoju, jeśli nie będę się prezentować najlepiej ze wszystkich.
-Może po prostu pokaż jej, że ty jesteś Panią swojego losu i idź tam w worku po ziemniakach?
-Americo... - mówię spokojnie, siadając obok niej. - Moja droga przyjaciółko... - uśmiecham się serdecznie, odbierając jej tableta. - Czy ty do cholery chcesz się mnie pozbyć z zespołu?
-Niee, dlaczego tak sądzisz? - mówi z pełną buzią, zajadając się swoimi ulubionymi muffinkami. Pewnie ledwo się zmieści w kieckę. Biedna, ma słabą przemianę materii. 
-Ponieważ w takiej sytuacji moja matka zaszczyci nas tu swoją obecnością i własnoręcznie powiesi mnie na owym worku do ziemniaków!
-Jeeeej. Twoja matka to serio psycholka... - komentuje, odbierając mi tabletka, po czym wraca do swoich spraw zupełnie się mną nie przejmując. Rzeczywiście dobra z niej pszczółka. Nagle widzę kroczącą w naszą stronę Victorię.
-Ooo, Vicky! A może ty mi pomo...
-Nie. - odpowiada krótko, mijając mnie i nawet na mnie nie patrząc. No przecież nie pójdę po poradę do Zoe! Ona ma 15 lat. Nie zna się na życiu. No dobra, może ma lat 18, ale moim zdaniem i tak nie zna się na życiu.
-A tobie co się w głowę stało?
-Nic. - odpowiada znów trójsłowiem. TRÓJSŁOWO? Jest w ogóle takie słowo? LOL.
-Okres ma – odzywa się Ami, popijając sobie na lajcie soczek z kartonika, a przy tym cholernie chlipiąc ze słomki.
-Najgorzej... - mówię, i zauważyłam nawet, że zaprzestałam w końcu chodzić. Już się troszkę zmęczyłam.
-Najgorzej? To katastrofa! Dość, że wylatuje ze mnie Morze Czerwone przez które sam Mojżesz by nie dał rady przejść, to jeszcze cholernie marzę o tym, aby ktoś mnie porządnie wypieprzył. 
-Dobrze, że mnie to nie dotyczy – odzywa się zadowolona Ami. Chyba w końcu skończyła swój zasrany soczek. - Czego nie spróbujesz, tego później nie pragniesz...
-Nie ma takiego powiedzenia- zauważa Vicky.
-A ja całe życie myślałam, że Mojżesz kroczył przez Morze Czarne... - odzywam się, bo naprawdę chyba byłam tyle czasu w błędzie. Smutne.
-Cześć Vicky, Cześć Amy, Cześć... Pani Caroline... - nagle nie wiadomo skąd wyskakuje  nowa. Uśmiecham się do niej serdecznie, ponieważ słucha się moich poleceń. Bardzo dobrze.
-Witaj Zoe. - odpowiadam oficjalnie. Musi wiedzieć kto rządzi.
-Jak samopoczucie przed galą? - pyta, siadając obok Vicky, biorąc po chwili chipsa z jej paczki. No proszę, proszę. Widzę, że ktoś się tu zakumplował. Wspólne jedzenie, wspólne tematy... Za niedługo będą dzieliły tych samych facetów.
-Spoko – odpowiada Ami.
-Fatalnie – mówi Vicky swoim lekko płaczliwym tonem. - Znasz jakieś sposoby na bóle menstruacyjne?
-Vicky! Cóż za wyszukane słownictwo! - śmieję się z niej, na co ona obdarowuje mnie zimnym wzrokiem.
-Pewna kobieta podała mi kiedyś najlepszy sposób na tego typu kobiece sprawy. - Zoe puszcza oczko blondynce jakby co najmniej zaraz miała jej zdradzić sekret wart miliony dolarów. - Weź olejek lawendowy, rozcieńcz go z oliwą, a następnie leżąc na łóżku wykonaj masaż podbrzusza zgodny z ruchem wskazówek zegara. Tak przez kilka minut. Powinno pomóc – uśmiecha się na koniec. Hm, znam ten sposób. Rzeczywiście pomaga. Młoda zna się odrobinę na rzeczy. Ale tylko odrobinę. 
-Dzięki Zoe. W takim razie lecę po olej lawendowy. Myślicie, że go mamy? - pyta, gdy nagle słyszymy dzwonek do drzwi.
-Moja sukienka!!!!



AMERICA

Wszystkie wyglądamy dzisiaj niesamowicie. Ja, ubrana w cudowną, czarną długą suknie wraz ze srebrną biżuterią oraz dobranymi czarnymi sandałkami i kopertówką.
-Americo, wyglądasz przepięknie w tej sukni! Kogo to projekt? - słyszę głos dziennikarki. Stała śpiewka, stała gadka. Kwestia kto się w co ubrał jest chyba najważniejsza.
-To sukienka od Armaniego. Zakochałam się w niej od razu jak tylko ją zobaczyłam.
-Cóż, wcale ci się nie dziwię, jest przepiękna. Myślę, że o Tobie i Twojej kreacji będzie bardzo głośno dzisiejszego wieczoru.
-Cóż, mam nadzieję, że w dobrym tego słowa znaczeniu… - uśmiecham się na odchodne i podchodzę do kilkunastu innych dziennikarzy, powtarzając raz zarazem tę samą gadkę. Bardzo interesujące. 
Carolina wygląda jak słodka laleczka w pudrowo różowej sukience z długim rękawkiem. Uwielbia styl Vintage, który jest nieziemsko pomysłowy i ekstrawagancki. No i dodatkowo jest modelką, więc prawie wszystkie pary oczu są skierowane na nią bo jak żeby inaczej. I tak się w ogóle nie dziwię.
-Caroline! Czym się kierowałaś wybierając sukienkę?
-Kierowałam się swoim smakiem i gustem. To projekt Betsey Johnson. Uwielbiam nosić coś innego niż wszyscy. Wydaję mi się, że był to doskonały wybór. 
-Nie uważasz, że sukienka wygląda mało poważnie? - pyta reporterka, na co blondynka podnosi brwi, a w jej spojrzeniu widzę, że ma ochotę ukręcić łeb cwanej szatynce. Delikatnie mówiąc.
-Nie, nie uważam. Gdy stuknie mi pięćdziesiątka będę nosić zakolanówki i koszulki z The Rollingstone, i uważam, że to również będzie stosowne. Dziękuje za rozmowę. - cała Caroline. Wyszczekana i walcząca o swoje. I bardzo dobrze!
Zoe postawiła na prostotę i jednocześnie elegancję, ubierając śnieżno biały kombinezon bez rękawów, który doskonale podkreśla jej idealną sylwetkę. Nie wiem jakim cudem ta laska jest tak szczupła, ale chyba właśnie to irytuję mnie w niej najbardziej. To, jakie ma cholerne szczęście, że może dużo jeść i nie tyje. TEŻ TAK CHCĘ!
-Zoe, jak się czujesz jako świeżynka w tak wielkim zespole?
-Czuję się wspaniale. Moje życie nagle zmieniło się o 180 stopni i na początku myślałam, że trudno będzie mi się do tego wszystkiego wdrożyć. Zresztą cały czas się uczę.
-Czy dziewczyny przyjęły cię ciepło do swojego grona?
-Oczywiście! To cudowne, utalentowane kobiety. Są dla mnie ogromnym wsparcie i dają mi wiele cennych rad. Nie mogłabym prosić o lepszą ekipę.
-Kogo kombinezon masz dziś na sobie?
-To Karl Lagarfild… O ile dobrze wymawiam. Cały czas się uczę tych wszystkich projektantów… - Zoe chichocze nerwowo, a po jej kwestii widzę, że biedactwo się jednak trochę gubi. Te słowa zdecydowanie nie powinny być wypowiedziane na dywanie high fashion. Dodatkowo pomylila nazwisko projektanta, ale to akurat może przemilczmy.
Vicky w swojej czerwonej sukni również wygląda jak milion dolarów. Czasami mam wrażenie, że blondynka w ogóle nie stara się w doborze swoich kreacji, a koniec końców i tak wygląda wyśmienicie.
-Cześć Vicky!
-Witam.
-Wyglądasz wspaniale. Czy to Alexander McQueen?
-Kurczę, skąd wiedziałaś? - Vicky rozmawia z reporterką totalnie na luzie, ani trochę nie pokazując, że się czymś denerwuje. Może tak naprawdę rzeczywiście nie sprawia to na niej wrażenia. Ona chyba najlepiej radzi sobie ze sławą, pomijając Caroline, która na wybiegu i na scenie czuje się jak rybka w wodzie.
-Oh, byłam na jego ostatnim pokazie, a ta sukienka zrobiła kompletne show.
-No widzisz, właśnie dlatego ją wybrałam!
Po wszystkich wywiadach, pozowaniach na ściankach, ekspozycji swoich kreacji oraz uśmiechów od których boli mnie szczęka, w końcu mamy szansę usiąść i w spokoju przyglądać się przedstawieniu na scenie. To znaczy, tak mi się przynajmniej wydawało dopóki nie usiedliśmy, a w powietrzu nie było czuć nienawiści, która zasiała nasz stolik. Przy którym siedzimy oczywiście z One Direction. Nie ładnie by wyglądało, jeśli Caroline, która oficjalnie spotyka się z Harry'm, lub Harry, który oficjalnie spotyka się z Caroline, mieliby wybierać spośród dwóch osobnych stolików przy którym zespole chcą usiąść. Rozumiecie, co nie? 
W każdym bądź razie nie wiem skąd ta cała nienawiść i docinki ze wszystkich stron skoro na co dzień jesteśmy raczej dobrymi przyjaciółmi. Raczej. Zazwyczaj. Może nie tak często...
-Victorio, czyżby ktoś ci nadepnął na twarz czy zawsze masz taką minę? - odzywa się Harry.
-Niall, w końcu znalazłeś sobie towarzystwo, jak miło! - mówię, próbując załagodzić sytuację, ale to chyba brzmi gorzej niż mi się wydawało, zważywszy na niezbyt sympatyczną minę blondyna i jego partnerki obok.
-Caroline, wyszłaś właśnie z przedszkola czy dopiero do niego idziesz? Może zaproponuję lizaka do tego stroju? - odzywa się Liam, zaczynając jeszcze bardziej chamską grę.
-Americo, idziesz w tym stroju do ślubu z Harry'm czy to tylko przedsmak?- słyszymy głos Louis'a i czuję, że się we mnie niekontrolowanie gotuje.
-A ty Louis zawsze masz gówno na głowie czy tylko dzisiaj? - tym razem zabiera głos Caroline.
-Ile ta wasza nowa członkini ma lat? Bo zważywszy na negliż ciała to robi się na dobrą trzydziechę.
-Harry, ilu makijażystów dziś pracowało przy obróbce twojej twarzy? - Vicky uśmiecha się, dolewając oliwy do ognia.
-Liam, słyszałam, że nie masz jednej nerki, a dajesz czadu z tym szampanem jakbyś sam nie miał pieniędzy sobie kupić najtańszego. - Zoe kończy tą chorą wymianę zdań bardzo dobrą ripostą  i to chyba już naprawdę koniec naszych dzisiejszych konwersacji. Nie wiem czy musieliśmy się porządnie wyżyć, czy może serio się nie lubimy albo  ze sobą rywalizujemy, ale to zaczyna się robić lekko chore.
Nagle mój telefon zaczyna wibrować w malutkiej kopertówce. Szczerze powiedziawszy ta gala mnie ani trochę nie interesuję, dlatego swobodnie wyciągam telefon.
„Chętna na After Party?”- oczywiście sms od Harry'ego. Pewnie wyglądam teraz jak idiotka szczerząc się do telefonu tak szeroko jak się tylko da, zważywszy na to, że on pewnie obserwuje moją reakcję i doskonale wie, że ma mnie w garści. Gnojek.
„Po gali, w naszym domu. Weź tequile. Dużo!” - odpowiadam, i patrzę na niego po chwili, i w zasadzie widzę, że on ma dokładnie taką samą minę, jaką pewnie ja miałam w chwili gdy czytałam jego smsa, więc chyba jesteśmy kwita. Też mam go w garści. MISTRZOWSKA JA.
„Dziewczyny, dzisiaj robimy after party :)” wysyłam po kolei wiadomość tym krejzolką, a one mimowolnie sięgają po swoje iphony, aby po chwili zaszczycić mnie dziwnymi minami. Zoe się uśmiecha jak zawsze, bo przecież nie może nam stawiać warunków zważywszy, że czuje się jeszcze mało pewnie w naszym gronie, Victoria w sumie ma wypisaną wyjebkę na twarzy, natomiast Caroline podnosi brwi tak wysoko, że mam wrażenie, iż zlewają się z cebulkami włosów ku czubka jej głowy. Chyba jest wkurzona, ale mam to gdzieś. To także mój dom, helou!?



Po skończonej gali biegnę szybko do swojego pokoju tak, że prawię przewracam się na własnych szpilkach. Mój wysiłek dobrego wyglądu naprawdę powinien być doceniony. Chociaż w miłości, ludzie....
Zdejmuję z siebie piękną, bajkową sukienkę, którą ze smutkiem odwieszam do szafy, po czym biorę maksymalnie szybki prysznic. Zakładam na tyłek skórzane spódniczkę, na górę body w tym samym kolorze nude, pod które nie zakładam stanika, więc ogółem dzisiejszego wieczoru będę niczym otwarta księga, prosząca się o to, aby ktoś dotknął jej cycka. Matko... Może ja jednak jestem jak Victoria? Może też marzę o tym, aby ktoś jak najszybciej mnie przeleciał. Chyba tak jest... Znajduję jeszcze swoje beżowe długie botki na szpilce, a moim nogom niestety nie daję zbyt długo odpocząć. Mówi się trudno. Chcesz być piękna, musisz cierpieć. Skrapiam jeszcze perfumami szyję, a w momencie w którym kończę, słyszę dzwonek do drzwi. Zabawę czas zacząć!
Schodzę na dół i jest o wiele więcej ludzi niż tylko The Fame i One Direction. Dziewczyny musiały chyba podzwonić gdzieniegdzie, skoro właśnie mija mnie Olivier, trzymając w ręku drina, skinając mi przy tym głową z uśmiechem, a po sekundzie dochodzi do mnie nawet Paul, którego się tu nie spodziewałam. To znaczy, może i się spodziewałam, bo gdy nie jest naszym menadżerem i nie prawi nam morałów, jest naszym ukochanym kumplem od wszystkiego.
-Cześć Ami – daje mi buziaka w policzek, i rozgląda się po rezydencji jakby czegoś szukał. Albo kogoś...
-Hej Paul, jak się bawisz?
-W zasadzie dopiero przyszedłem. Sporo ludzi. Od kiedy to planowałyście? 
-Emm. Cóż... Od jakiś dwóch godzin? Znasz nas. Spontan na pełnej – macham ręką, jakbym rzeczywiście była mega cool laską. Nie Americo, wcale nie jesteś taka cool.
-Widziałaś może Caroline?
-O ile znam Caroline to pewnie jest... - rozglądam się i w końcu ją widzę. Laskę, która jeszcze przed chwilą była mega wkurzona, a teraz tańczy na stolę jakby była najbardziej beztroskim dzieckiem na kuli ziemskiej. W ręku dodatkowo trzyma butelkę szampana, tak więc bardzo przyjemny widok. Klasa sama w sobie. Przynajmniej ładnie wygląda. - Na stole.
-Co? - pyta, bo sądzi, że chyba nie dosłyszał, a tu benc.
-Tańczy na stole, możesz sobie popatrzeć. Ja muszę się napić... - odpowiadam i mijam go, gdy strasznie gwałtownie ktoś na mnie wpada. Tak gwałtownie, że obija się o moje prawie gołe piersi. Nawet czuję w nich ból po tym uderzeniu. Nieprzyjemne.
-Mam tequile – słyszę chrypkowaty głos i już wiem, że to mój książę z bajki. Najgorzej na świecie. Coś chyba ze mną nie tak.
-Świetnie. Pojawiłeś się w bardzo dobrym momencie.
-Mogłem się pojawić wcześniej, kiedy zakładałaś na siebie to cudo – uśmiecha się nadzwyczaj promiennie, a ja jakbym miała coś w buzi to pewnie bym to wypluła.
-Naprawdę to właśnie powiedziałeś? - pytam lekko zszokowana.
-A dlaczego miałbym tego nie mówić? 
-Cóż, nigdy nie byłeś taki... bezpośredni – odpowiadam i już lekko brakuję mi tchu. Jestem tak prosta w obsłudze niczym mydło.
-Ale teraz już będę. Bez owijania w bawełnę. I naprawdę chcę cię pocałować...
-Najpierw musimy zobaczyć czy są tu wszyscy zaufani ludzie, ponieważ jeśli ktoś ujrzy mnie z tobą zamiast ciebie z Caroline, może być źle...
-Harry, i jak to zioło? Niezłe, nie? - podchodzi do nas Liam, a moja szczęka właśnie leży na podłodze. Halo!? Czy ktoś jest skłonny schylić się po moją szczękę? Sama chyba nie dam rady.
-Jarałeś zioło? 
-No tak, trochę tylko. Pierwszy raz w życiu.
-Co? Jarałeś zioło pierwszy raz w życiu? I akurat pierwszy raz w życiu chcesz mnie pocałować właśnie dzisiaj!? - pytam zbita z tropu. Jestem trochę zła. On mnie chciał pierwszy raz całować po zielsku. No chyba w dupce.
-To nie jest przypadek Americo... - odpowiada zadowolony. - To znaczy, to jest przypadek. Jedno z drugim nie ma ze sobą nic wspólnego, obiecuję! - macha mi przed oczami paluszkiem jakby dawał mi wykład. Chory koleś.
-Dobra, dawaj tą tequilę. Całować się nie będziemy, ale przynajmniej się zabawimy – odpowiadam, a w jego oczach pojawiają się iskierki. Od kiedy on się taki zachłanny na mnie zrobił?
-Zaszalejemy w sensie alkoholowym, zabawowym. Nie seksualnym podjarańcu. Kiedy będziesz mnie całował musisz być trzeźwy i musisz to pamiętać. To będzie wyjątkowe, uwierz mi... - nie żebym się kiedyś ze sobą całowała, ale przypuszczam, że musi być to wyjątkowe. - Jestem romantyczką Styles! Zapamiętaj to sobie.

VICTORIA

Po całym tym zamieszaniu przy stoliku miałam kompletnie dość pijanego w trzy dupy Lou. Serio, zachowywał się tak kutasowato, że bardziej nie mógł. Przywalał się do tej biednej, zagubionej Zoe. Było to jej pierwsze wyjście. Pierwsze wyjście zawsze jest stresujące, wiem z własnego doświadczenia.
Ogólnie atmosferka przy stoliczku była taka, że nożem mogłabym ją ciąć. Każdy po cichu żeby nikt nie słyszał, docinał sobie, a ja każdą docinkę popijałam przepysznym Martini. 
Wróciłyśmy do domu, ale zrobił się tu od razu szum, bo moja najwspanialsza koleżanka z zespołu America Carter sprosiła te karykatury mężczyzn do naszej posiadłości. Oczywiście pijany Lou ledwo podnosił stopy, Liam zarywał do jakiejś brunetki, Harry zniknął mi z oczu a Słodko Pierdzący wdawał się w rozmowy ze swoją cudowną partnerką. Selena Gomez. Serio?! Ona rzucała mu maślane spojrzenia, on je łapał i chował w serduszku jak najlepsze co go w życiu spotkało. Razem tworzyli mega kaloryczny tort polany czekoladą i podwójną porcją lukru. Zachciało mi się rzygać na samą myśl o takiej ilości słodkości.
 - Witam moją piękną panią. – usłyszałam nad swoim uchem ciepły, niski głos. Oliver!
 - No, dzień dobry, mój książe na białym koniu.
 - Coś Ty taka radosna? – zapytał, a ja spojrzałam na niego wymownie unosząc kolorowy drink w górę.
 - Sam sobie odpowiedz. – brunet zaśmiał się perliście, a ja mu zawtórowałam. Szczerze byłam już nieźle wstawiona. 
 - Najsłodsza landrynko – mruknął – Nie miałabyś ochoty na małe conieco?
 - Wiesz... – kaszlnęłam, czując jak mocno ścisnęły mi się uda. Wiem do czego zmierzała ta rozmowa, więc musiałam szybko odwrócić jej bieg – Morze Czerwone.
 - Morze Czerwone? – mina chłopaka wskazywała, że za żadne skarby nie wiedział o co mi chodzi. A ja stałam jak słup soli ze sztucznym uśmiechem na ustach, starając się wymyślić coś, by nie musieć mu mówić, że mam okres. Kurka wodna.
 - Morze Czerwone, to takie morze, wiesz, sól. Woda w morzu jest słona, ale nie jest czerwona. 
 - Co Ty pleciesz Vicky? – zaśmiał się, a ja chciałam płakać nad moją głupotą.
 - Okej, to prosto z mostu. – powiedziałam dobitnie i łyknęłam drinka – Dziś mnie nie wydymasz.
Po tych słowach odeszłam. Odwróciłam się na pięcie i spierdzieliłam gdzie pieprz rośnie. Łaziłam od człowieka do człowieka szukając przyjaciela do rozmowy, ale nikt nie wydawał się jakoś wybitnie ciekawy, albo ja byłam zbyt pijana, żeby się z nimi porozumieć... Kto to może wiedzieć? Sam Juliusz Cezar rozłożyłby swoje cesarskie ręce pozostawiając cały świat w niewiedzy. Kurwa, o czym ja do cholery myślę?
Nie pozostało mi nic innego, jak obserwacja. Patrzyłam jak Carcia wygina się jak szalona na stole, po sekundzie podbiega do niej Paul i ściąga ją stamtąd, a ona jakby nigdy nic wpija mu się w wargi. Jak rybka w szkło akwarium. Gdzieś w zakamarku salonu, tuż pod oknem prowadzącym do basenu Harry i Ami pili tequilę, a ukradkiem dotykali swoich dłoni. Gołąbeczki. Anonimowe gołąbeczki.
 - Ty też to zauważyłaś? – kolejna niespodzianka,tym razem nad prawym uchem. ZA-JE-BI-ŚCIE.
 - Co zauważyłam? – zapytałam głupio, a blondyn machnął głową w stronę Stylesa i Carter – Nie, nic nie zauważyłam.
 - Serio? 
 - Taaa, a coś Ty taki zaskoczony? – mój głos nie był miły wręcz przeciwnie. Ale Niall ciągle uśmiechał się szeroko – Gdzie Twoja śliczna partnerka? – zmieniłam szybko temat. 
 - Moja śliczna partnerka rozmawia z Zoe. Przemiła dziewczyna, nie do końca rozumiem czemu Lou tak na nią naskakiwał. – chciało mi się rzygać jego słodkim do granic możliwości uśmiechem. Był wkurzający. Bardzo.
 - Yhym. 
 - Nie odpowiada Ci moje towarzystwo? – spojrzałam na niego wrogo. Słodko Pierdzący znów przesłał mi uśmiech. Ale ja nie schowałam go do serduszka, wyrzuciłam go do kosza na śmieci.
 - Wiesz, Niall... – odwróciłam się do niego, tak, że staliśmy od siebie jakieś pięć centymetrów – Nie lubię Cię, wiesz? Jesteś miękki jak jajko, słodki jak marcepan. Połączenie warte śmiechu. I tak, nie odpowiada mi Twoje towarzystwo. Bo jako jedyna z naszego zespołu jeszcze nie narobiłam w majtki z waszego zasranego powodu. Tak więc, miło było pogadać, ale myślę, że lepiej żebyś zachował swój słodki uśmieszek chihuahuy dla niej. – wskazałam palcem na brunetkę zmierzającą w naszym kierunku, kiwnęłam ręką i odeszłam.
Potrzebuję wódki. Dużo wódki i to zaraz.

ZOE

Jestem tak podekscytowana, że zapomniałam jak się nazywam. Najpierw gala, teraz impreza w domu. Czad! A to wszystko za sprawą jednego sms’a Ami. Moje wcześniejsze życie wydaje mi się tak odległe, smutne i nudne w porównaniu do tego, gwiazdorskiego życia, że mam wrażenie iż prowadziłam je miliony lat świetlnych temu, a nie jeszcze w zeszłym tygodniu. 
Piłam szampana, który swoją drogą był wyśmienity. Co chwilkę rozmawiałam z kimś innym, jedni gratulowali mi dostania się do zespołu, inni ostrzegali, że mam uważać na showbiznes, inni żebym pozostała sobą i nigdy nie zmieniła się w Britney Spears, bo z łysą głową zdecydowanie nie byłoby mi do twarzy.
 - Jesteś Zoe, tak? – brunetka podeszła do mnie i wyciągnęła dłoń. Uścisnęłam ją mocno – Ja jestem Selena, miło mi Cię poznać. Widziałyśmy się na gali, ale z wiadomych przyczyn nie miałyśmy okazji porozmawiać.
 - Tak, kurcze, Selena mnie także jest miło Cię poznać. – powiedziałam podekscytowana – Tutaj jest super!
 - Tak, przywileje gwiazd – zaśmiała się, lustrując wzrokiem pomieszczenie, a potem butelki z wysokoprocentowymi napojami – Darmowy alkohol – dodała unosząc kieliszek z szampanem. Miała piękne dłonie, a na serdecznym palcu lśnił wielki diament. Wolałam nie wiedzieć ile ma karatów, bo chyba padłabym tu jak długa. 
 - Niall Ci się oświadczył? – pytanie samo wypłynęło mi z ust, a ja z własnej głupoty oblałam się purpurową czerwienią. Czułam jak policzki mnie pieką.
 - Nie, głuptasie. To prezent od mojego byłego. 
Przez chwilę opowiadała mi jeszcze o Justinie Bieberze (swoją drogą jego też chciałabym poznać), po czym przeprosiła i odeszła. Była jedną z milszych osób na sali, włączając w to moje koleżanki z zespołu. No, może oprócz Caroline, która uważała, że jest o dwa kroki przede mną. Smuciło mnie to, a zarazem motywowało do lepszej pracy nad sobą. Cóż, skoro blondynka uważa, że jest dwa kroki przede mną, mały błąd może spowodować, że zostanie w tyle, a wtedy ja będę mogła prosić ją, by zwracała się do mnie per Pani.
Spacerowałam po salonie, uśmiechając się do ludzi, wznosząc toasty i co chwilę dolewając sobie szampana. Od ilości alkoholu zachciało mi się strasznie siku, więc udałam się do łazienki. Grzecznie zapukałam, ale nikt nie odpowiedział, więc niewiele myśląc uchyliłam drzwi. Ze środka wydobywał się dziwny dym, o jeszcze dziwniejszym zapachu. Jakby spalonego majeranku. To musiała być marihuana, do cholery. Zajrzałam, a tam w oparach dymu stał sam Liam Payne w towarzystwie jakiejś niskiej brunetki.
 - Przepraszam? – powiedziałam głośno w stronę parki.
 - Słucham, księżniczkę, z czym mamy problem? – brunet wyszczerzył się, a jego zaczerwienione oczy zwężyły się. Wskazałam palcem na toaletę. Para oczu powędrowała w tamtą stronę.
 - Chciałabym skorzystać. 
 - Kiedy?
 - Teraz.
 - Czemu?
 - Bo chce mi się siku? – podniosłam głos, mając nadzieję, że ta głupia konwersacja dobiegnie końca. Jednak nie mogłam się bardziej mylić, kiedy Liam wyprosił swoją koleżankę z łazienki, a mnie zaprosił do środka. Byłam zdenerwowana i czułam jak pęcherz z sekundy na sekundę robi mi się coraz większy.
 - Jeśli dostanę buzi to opuszczę to oto piękne pomieszczenie i będziesz mogła zrobić co tylko chcesz.
 - Nie. – odpowiedziałam oschle. Payne podszedł do mnie, popatrzył mi prosto w oczy, a mnie ugięły się kolana. Nie dobrze.
 - Cóż. Skoro trafiła się uparciucha... – uniósł mój podbródek palcem, przycisnął swoje usta do moich. Pocałunek trwał jakieś pięć sekund, a ja przez kolejną minutę stałam sama w pomieszczeniu wdychając resztki dymu z trawki i zastanawiałam się co się właśnie wydarzyło. 
Zdecydowanie straciłam głowę.

***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz