niedziela, 20 marca 2016

5.Tried to keep you close to me, but life got in between.


AMERICA

Dom Harry'ego jest przepiękny. Mieszka sam i nie musi się zupełnie o nic martwić. Ale on może mieszkać sam, bo dziwne jakby po pięcioletniej  kadencji istnienia, całe One Direction wciąż by razem mieszkało. Chyba bym się wykończyła psychicznie na ich miejscu. Nie mówię, że źle mi się mieszka z dziewczynami, ponieważ jest cudownie. Zawsze mam kogoś pod ręką do pomocy, w każdym momencie mogę przyjść do której z nich i się pośmiać no i nie jestem samotna. Ale wiem, że przyjdzie dzień, w którym każda z nas zamieszka jednak osobno, bo przecież nie będziemy zamieszkiwać jednego domu, aż stuknie nam sześćdziesiątka. Choć to mogłoby być zabawne. Albo tragiczne. Sami wybierzcie.
Idziemy na taras, na którym jest tak romantycznie, jak przypuszczałam, że będzie. Wiem o tym, że Harry nie jest jakimś maksymalnym romantykiem i doceniam jego starania. Ja w zasadzie też nie jestem jakąś księżniczką, której codziennie trzeba przynosić śniadanie do łóżka, kolacje urządzać jedynie przy świecach, a na łóżko sypać płatki róż. Ale czasami taki gest bywa naprawdę przemiły Chociaż od czasu do czasu. 
Obydwoje siadamy przy stoliku. On bierze swoje krzesło i ustawia je tuż przy moim boku. Widocznie wcale nie chce siedzieć naprzeciwko. Zastanawiam się tylko czy to była jego inicjatywa czy może przeczytał na internecie '10 propozycji na udaną randkę'.
-Dziwnie się czuję... - odzywam się, bo rzeczywiście tak jest. Chyba pierwszy raz jesteśmy kompletnie sami, kompletnie w nocy i kompletnie na randce.
-Nawet tak nie mów. Napracowałem się, żeby wszystko to wyglądało tak jak wygląda. Wiesz ile czasu zajęło mi robienie tych małych ptaszków? - pokazuje na białe origami, z czego od razu chce mi się śmiać.
-Jestem pewna, że robiły to jakieś małe, chińskie łapki, a nie ty.
-Cóż, nie wiem czy chińskie czy nie, ale rzeczywiście nie moje. Zgadłaś! – odpowiada, po czym nalewa nam do kieliszków szampana. Moje ulubionego Martini Rosso, za którym szaleję od niepamiętnych czasów.
-Jak się czujesz po wczorajszym jaranku? - zagaduję, biorąc kęsa steku, który jest wyśmienity. Widać, że zatrudnił również ekspertów od gotowania. Kolejny plusik, bo mój brzuszek naje się dzisiaj za wszystkie czasy.
-Chyba normalnie. Sam nie wiem. Nie widziałem jakiejś większej różnicy w zachowaniu, a ty?
-Hmm, oprócz tego, że byłeś bardziej bezpośredni i radosny – jeśli w ogóle możesz być bardziej radosny, to też nie zauważyłam. 
-W zasadzie nie wiem po co tego próbowałem. Liam zawsze potrafi coś człowiekowi wcisnąć.
-Liam ma nasrane w bani ostatnimi czasy – komentuję krótko, bo zauważyłam, że dzieję się z nim coś niedobrego. Zawsze był tym troskliwym, najmądrzejszym i najbardziej opiekuńczym ze wszystkich, a teraz nic. Totalny high life.
-Dużo się u nas dzieje, sama wiesz. Niektórzy sobie radzą z tym lepiej, niektórzy gorzej – odpowiada, patrząc na mnie w skupieniu, kiedy ja dalej zajadam to przepyszne danie bez opamiętania. Jest naprawdę mega dobre.
-Kto wie jakbym ja to przechodził, gdybym nie miał ciebie... - nagle moja szczęka przestaje miętolić, i spozieram na niego z pełną buzią. Pewnie wyglądam uroczo. 
-A co ja takiego robię? - pytam i naprawdę marzę o tym, aby poznać odpowiedź na to pytanie.
-Wszystko. Sprawiasz, że się śmieje, znosisz moje suche żarty, zawsze potrafisz mi znaleźć zajęcie. Jesteś po prostu odskocznią, której potrzebuję w tym całym bagnie komplikacji i kłamstw. Jesteś jedyną prawdziwą osobą w tym wszystkim. - uśmiecham się na te słowa, ponieważ dawno nie usłyszałam czegoś piękniejszego. I ja również mam ochotę powiedzieć mu wszystko to, na co zasługuje, bo z nim jako jedynym mogę być całkowicie szczera.
-Jesteś też osobą, z którą nie mogę być... - mówi nagle wzdychając, całkowicie psując mój nastrój szczęśliwej beztroskiej nastolatki, zamieniając mnie tym samym w przygaszoną istotę, niezdolną do  czegokolwiek.
-Tak... - mówię cicho, patrząc w dół na jedzenie. Moja ochota na kolację nie jest już tak wielka, jak jeszcze kilka sekund temu i szczerze powiedziawszy chętnie bym ją zwróciła. 
-Ami... 
-Nic nie mów.
-Ale widzę, że ty chcesz coś powiedzieć... - odpowiada, kiedy znów na niego zerkam i modlę się jedynie, aby z moich oczu nie zaczęły lecieć łzy. Wstaję więc, żeby nie narobić sobie większego obciachu, i patrzę z oddali na oczko wodne, które jakimś cudem mnie uspokaja.
-Po prostu po tym wszystkim... Nie chcę się już z tobą przyjaźnić... - słyszę jak podchodzi do mnie, dotykając swoją ciepłą dłonią moich pleców. A ten dotyk działa na mnie tak bardzo, że zamykam oczy, aby rozkoszować się nim tak długo, jak się tylko da.
-Wiesz o tym, że nigdy nie byliśmy dla siebie tylko przyjaciółmi.
-Tak, wiem o tym. Bo należymy do tej części ludzi, których ciągnie do siebie psychicznie. Od tego się właśnie zaczęło. Nigdy nie mieliśmy ze sobą do czynienia fizycznie i właśnie dlatego dalej trwamy w takiej relacji. Ale to jest jeszcze cięższe do zniesienia, niż gdyby rzeczywiście łączyła nas tylko dobra zabawa i...
-Seks. - dopowiada za mnie, bo doskonale wie, że tego typu słowa ciężko mi przychodzą w jego towarzystwie. Nie wiem czemu tak się dzieję, ale tak już po prostu jest. Ciężko mi wymówić słowo 'seks' przy Harry'm Styles'ie i nic na to nie poradzę. 
-Tak. Właśnie to...
-Obiecuję ci... - chwyta mnie za policzki, gdy nasze twarze dzieli kilka centymetrów, a ja o dziwo nie zastanawiam się czy czuć ode mnie dzisiejszy stek czy nie też. O dziwo. - Że kiedy te wszystkie kłamstwa się skończą, a ja będę PRAWOWITYM singlem, to pierwszą osobą, z którą zobaczą mnie publicznie będziesz ty. I wtedy już będziemy mieli gdzieś, czy komuś jest to na rękę czy też nie. Będziemy się cieszyć sobą. Dobrze? - pyta, a ja mimowolnie kiwam głową, bo co innego miałabym powiedzieć, skoro całkowicie marzę o tej chwili.
-Mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić? - odzywa się znowu, a ja uśmiecham się lekko.
-Myślę, że nadszedł czas na coś fizycznego, więc pocałuj mnie w końcu – szepczę, gdy on lustruje moją twarz swoim pociągającym wzrokiem. I nagle jego usta dotykają moich ust, a świat rzeczywiście się zatrzymuje w miejscu jak w tych wszystkich komedia romantycznych i pozostajemy tylko my. Nic innego się teraz naprawdę nie liczy. Bo kiedy on jest przy mnie, świat na lepsze się zmienia.

Ale czy jesteś pewny, że znowu nie uciekniesz, kiedy życie postawi nam pod nogi kolejną kłodę?

VICTORIA

- Ja to zrobię – oznajmiłam wyrywając Niall’owi butlę płynu do prania. 
- Myślę, że ja powinienem to zrobić. Robiłem sobie kiedyś pranie, wierz mi – tym razem płyn wylądował w jego dłoniach. Zagryzłam zęby, żeby nie krzyknąć na niego. Byłam wściekła, że ten przydupasek rządzi się w MOIM domu i wyrywa mi MÓJ zasrany płyn do prania. 
- Ja też robiłam kiedyś pranie – skłamałam gładko, patrząc na niego z wyższością. No, co? Przecież nie mogłam pokazać jak zielona w tym byłam. Blondyn popatrzył na mnie z powątpiewaniem w swoich ślicznych niebieskich oczkach, a potem oddał mi detergent. Leniwy uśmiech wpłynął na jego twarz, uwydatniając jeden mały dołeczek w policzku. 
- Dobrze, zatem do roboty – wskazał ręką na pralkę. Rzuciłam na nią okiem, na te wszystkie pokrętła, przyciski i duży niebieski wyświetlacz na samym środku. Przez pół nanosekundy poczułam narastającą panikę. Oddech, Vicky, to nie może być takie trudne! To tylko pralka i sto możliwości programów prania. Takie nic, dla zupełnie ciemnej laski.
- Idź do salonu – rozkazałam. Chłopak zaśmiał się cicho, krzyżując ręce na piersi. 
- Poczekam.
- Powiedziałam, że masz iść – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Ze wściekłości tak mocno zacisnęłam palce na rączce od butelki, że zbielały mi kostki. Świetnie, brawo Victorio, chyba już do końca postradałaś zmysły.
- Na pewno dasz sobie radę? Nie wyglądasz na osobę ogarniętą w tych sprawach.
- Powiedziałam, że dam sobie radę. A teraz spadaj.
Patrzyłam jak Horan odchodzi i kiedy zniknął mi z oczu przystąpiłam do pracy. Wrzuciłam jego koszulę do bębna, a potem przykucnęłam, żeby przyjrzeć się tej cholernej maszynie. Pranie krótkie, pranie, odwirowywanie, bla bla bla. Kurwa. Nigdy nie sądziłam, że stanę przed takimi trudnymi dylematami nastolatki, jakimi jest wybór programu w zwykłej pralce. Wzięłam głęboki oddech, żeby uspokoić myśli. Okeeeej, najpierw wlałam płyn. Dużo płynu. W końcu plama była duża, to i płynu musiało być dużo, no nie? Ha! Proste, logiczne myślenie. Potem nacisnęłam kilka guzików od prania w 60 stopniach, przez płukanie, do wirowania. Dumna z siebie wstałam, otrzepałam niewidzialny pyłek z mojej satynowej koszulki nocnej i zaśmiałam się głośno.
- Pralko, pralko, pralko – szepnęłam, po czym palec wskazujący wcisnęłam w zimny plastik obudowy – Wcale nie jesteś taka skomplikowana na jaką wyglądasz.
- Wszystko z Tobą okej?
Odwróciłam się do Niall’a z dumnym uśmiechem mówiącym „ze mną? Jak najbardziej, ale chyba Ty masz jakiś problem do mnie”, po czym pokazałam mu język. HA HA HA. Dawno nie czułam się tak dobrze. I to z powodu głupiej pralki!
- Taka ładna dziewczyna, a taka niekulturalna? – blondyn pokiwał głową, a ja zniesmaczona uniosłam brwi. Jestem pewna, że z żenady wylądowały mi gdzieś na plecach.
- Daj sobie siana, Horan – burknęłam i opuściłam to pomieszczenie pogardy. Chłopak ruszył zaraz za mną, więc znów dzieliliśmy pomieszczenie, kanapę i powietrze. Minęło kilka dłuższych chwil ciszy, kiedy włączyłam telewizor, a po salonie rozniosły się słowa i muzyka naszego starego hitu „Words”, a na ekranie pokazał się czarno-biały teledysk kręcony w Nowym Jorku. Ze wzruszeniem spoglądałam na przesuwające się obrazy, wspominając miłe chwile początku naszego zespołu. Czułam jakby to było kilka lat świetlnych temu, a minęło tylko półtora roku.
- Miałam tutaj beznadziejne włosy – odparłam z zażenowaniem. Niall zaśmiał się i poczułam jak wbija oczy w moją głowę.
- Teraz jest gorzej – wzburzona otwarłam szeroko usta by coś powiedzieć, ale przerwał mi kolejną salwą śmiechu. Ja Cię pitolę, z czego ten Pierdziuch się śmieje? Ze swojego suchego jak kromka czerstwego chleba żartu? Mam na to jedno słowo: ŻE-NA-DA.
- Idę sprawdzić pranie.
- Idę z Tobą – oznajmił, wstając.
Chciałam z irytacji wyrwać mu wszystkie rozjaśniane kłaki na jego głowie, ale nie powstrzymałabym go. Chciał iść, to niech idzie i podziwia mój talent pralniczy. Kurczaczki, a może zamiast piosenkarką powinnam zostać praczką?!
Z każdą sekundą kiedy zbliżaliśmy się do pralni, mój entuzjazm malał. Moim oczom ukazała się długa stróżka piany, która wyglądała jak ogromny, biały wąż boa pełzający po podłodze. 
- Kurwa... – szepnęłam, łapiąc się za głowę. To się porobiło!
Podbiegłam do piany i na kolanach, próbowałam ją zgarniać. Nie wiedziałam gdzie, nie wiedziałam co robię, czułam jak coraz bardziej przemaczam sobie cienką, jedwabną koszulkę i niestety zdawałam sobie sprawę, że zaraz moje cycki  w całości ukażą się światu. Niall robił to samo, ale na nic były nasze starania, kiedy z każdą sekundą z pomieszczenia wydobywało się coraz więcej i więcej lawendowo pachnącej piany. 
- Pomóż mi wstać – powiedziałam nieźle spanikowana. Ale nie sądziłam, że zdarzenia, które wydarzą się za kilka sekund będą gorsze w skutkach niż dom pełen piany. Niall podniósł się na nogi, a ja złapałam go za ręce. Jednak moja niezdarność i śliska podłoga spowodowały, że obydwoje z impetem z powrotem wylądowaliśmy w górze piany, jęcząc i łapiąc się za bolące części ciała. 
- Wiedziałem, wiedziałem! – Horan wił się na podłodze z bólu – Wiedziałem, żeby nie ulegać Twoim ślicznym zielonym oczom i zewnętrznemu urokowi! – jęknął spoglądając najpierw na moją twarz, a potem na moje cycki i stojące jak wieża Eiffla sutki oblepione mokrym materiałem koszulki nocnej. Z osłupieniem patrzyłam na wykrzywioną bólem twarz blondyna. 
Kurwa, już nigdy nie dotknę pralki!





CAROLINE

Widzę jak Ami stoi przed naszym domem, ubrana w jakąś fiszbinową, niebieską sukienkę, która totalnie nie jest w jej guście. Chcę krzyknąć z odległości, że jest obleśna, ale nagle widzę, jak  podchodzi do niej Paul, całując namiętnie w usta. I nagle jakaś ogromna gula zamieszkuje moje gardło. Chcę mi się płakać, ale z prawej strony słyszę śmiech. To Zoe, uchachana jakby się miała zaraz posikać. To chyba ze mnie się śmieje. Po lewej stronie widzę Harry'ego, który idzie za rękę z VICTORIĄ! Nie wiem czy jestem właśnie w programie „Mamy się” czy to jakiś cholerny koszmar, ale to co się dzieję jest abstrakcją kolosalnych rozmiarów. I gdy tak cały czas stoję bez żadnego ruchu, ktoś mnie zachodzi od tyłu. Nie widzę tej osoby, ale wiem, że jest nią Louis. Czuję jego język na płatku mojego ucha i kiedy już mam ochotę się porzygać...
-Co u licha!? - otwieram w momencie oczy i zdaję sobie sprawę, że wszystko było snem. Cudownie. Ale po sekundzie zastanawiam się czy znajduję się teraz w drugim śnie, ponieważ to ogromne bydle, które przede mną klęczy i wylizuje moją twarz, chyba nie jest jednak prawdzie.
-Czym ty kurwa jesteś!? - patrzę na to ufo, a ono patrzy na mnie. Chyba nie wie co się dzieje. I ja też nie wiem. - America!!  - krzyczę, ale nikt nie odpowiada. - Victorio!!!! - krzyczę głośniej, ale wciąż nikt nie odpowiada. Pozostało mi tylko jedno. - Zoe!!!! - nagle brunetka wpada do pokoju jak burza, zakrywając twarz rękoma.
-Ty też to widzisz? - pytam ją, aby dowiedzieć się, czy nie mam przypadkowo urojeń. Już nigdy więcej owoców morza na kolację.
-Chodzi ci o Bull'iego?
-Bull'iego? A kto to jest kurwa Bully?
-Cóż, to... Nowy członek naszej rodziny – mówi dumna, kiedy pies podlatuje do niej jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. 
-Czyli on jest prawdziwy!? - mówię zdesperowana, chociaż z drugiej strony jednak cieszę się, że nie mam halucynacji. 
-Tak, jest prawdziwy. I cały nasz! - odpowiada znowu radowana, a ja zastanawiam się tylko WTF? Czy ona naprawdę chcę zachować tego konia w domu!? I gdzie będzie spał? Może zrobimy mu osobny pokój? 
-Zoe... Gdzie zgubiłaś mózg? - pytam, bo odpowiedź na to pytanie nurtuje mnie od momentu kiedy ją poznałam.
-Caroline, przepraszam, że tak się rządzę i z nikim tego nie omówiłam, ale znalazłam go wczoraj przy basenie i...
-Niech mnie ktoś przytrzyma bo chyba upadnę! Jaka z ciebie współczująca duszyczka. To teraz każdą przybłędę i każdego bezdomnego będziesz zapraszać do naszego domu?
-Nie... Naprawdę to tylko jednorazowa sytuacja. Po prostu był taki biedny i wygłodzony... - mówi, a  w jej oczach widzę prawie łzy. Cóż, osobiście też nie jestem obojętna na los zwierząt, ale jednostka świata nie zmieni! Nie kupimy przecież osobnego domu dla wszystkich tułających się po ulicach zwierząt do cholery! 
Nagle słyszę, że drzwi frontowe się otwierają, a do mieszkania wchodzi America. No proszę, kto nas zaszczycił nad ranem swoją obecnością!
-Hej laski! - wchodzi do środka, kiedy ten nasz Bully wskakuję na nią jak na dmuchaną lalkę, wywracając ją przy okazji na podłogę. Mam jedynie nadzieję, że się nie połamie w tychże szpilkach.
-Co to kurwa jest!? - krzyczy nagle, kiedy ja usatysfakcjonowana zdaję sobie sprawę, że tym razem nie mnie się dostanie, ale tej małej, współczującej wydze.
-Bully!
-Cześć Bully! Słodki jesteś, ale strasznie się ślinisz... - odzywa się Ami, kiedy w końcu nie wstaje, a klęczy koło psa, radośnie go czochrając po główce. Żarty? - Skąd się tu wziął? 
-Zoe znalazła go przy naszym basenie i postanowiła zrobić z niego naszego nowego domownika wyobraź sobie...
-Obawiam się, że to nie najlepszy pomysł... - Ami jest po mojej stronie, a ja dumnie podnoszę głowę.
-Jadę niebawem porozwieszać ogłoszenia, że się znalazł. Może właściciele się po niego zgłoszą. Ale czy do tego czasu może u nas zostać? - Zoe mówi jak mała dziewczynka, a ja tylko wywracam oczami ze nudzenia. - Obiecuję, że niczego złego nie zrobi i będzie się załatwiał na dworze.
-No nie wiem Zoe...- jest nadzieja! Ami jest nieugięta. Świetnie.
-Był odwodniony i taki wygłodniały jak go znalazłam... Jeśli wróci na ulicę, czeka go ten sam los.
-Wygłodniały!? - widzę jak blondyno-szatynka się powoli łamie, a na słowo WYGŁODNIAŁY!? zaświecają się małe promyczki łez w jej niebieściutkich oczętach, które zaraz wypalę, jeśli pozwoli temu koniowi zostać.
-Tak, wygłodniały... - Zoe udaję bidulę, i stwierdzam, że jest mega dobrą aktorką i doskonale wie jak wziąć największą naiwniaczkę na świecie czyt. Americę Carter, pod włos.
-Dobrze, w takim razie niech zostanie... - laska uśmiecha się promiennie i znowu powraca do głaskania psa. Dom wariatów. Nie, to nie jest dom wariatów. To jest kurwa dom popierdoleńców!
-Americo. Pozwól na taras. Muszę z tobą porozmawiać... - mówię oficjalnie, po czym nie patrząc czy idzie za mną, kieruję się w stronę drzwi balkonowych i wychodzę na świeże powietrze, które całkowicie koi moje zmarnowane dzisiaj nerwy. Siadam na drewnianej huśtawce, a po chwili czuję, że jeszcze bardziej się ugina pod ciężarem Ami.
-Serio, Amy? Dog, kolosalnych rozmiarów w naszym domu? - już teraz się śmieję, bo rzeczywiście sytuacja jest abstrakcyjna. Dość, że mieszkamy we cztery, praktycznie codziennie w naszym domu przebywa służba, to teraz na barkach będzie nam ciążyło ogromne zwierzę, które dodatkowo będzie jadło za dziesięciu.
-Widziałaś jego oczy!? - Ami chichocze razem ze mną. - Jest cudny. Zatrzymajmy go na trochę...
-A co jeśli właściciele się nie znajdą? 
-Wtedy... - Ami udaje, że myśli, ale oczywiście tylko udaje. - Będziemy musiały go zatrzymać na zawsze. Może pomoże nam wszystkim jakoś utrzymać bliższe więzi?
-A co masz do naszych więzi?
-Care.. Sama dobrze wiesz, że ostatnio jesteśmy sobie dalekie. Ty nie chcesz mówić o swoich problemach, Zoe jest nowa, więc w sumie jeszcze się w to nie wdrożyła, Victoria często wychodzi i nie ma jej po całych dniach i nocach, a ja już czasem nie wiem do kogo mogę się zwrócić po jakąkolwiek radę.
-Wiem, i przepraszam za to, że jestem taka zamknięta ale wiesz, że nigdy nie byłam zbyt wylewna jeśli chodzi o moje sprawy. Moje problemy są moimi problemami, nie chcę dodatkowo ciebie nimi obarczać.
-Nie obarczasz. Właśnie po to dla siebie jesteśmy. Żeby móc sobie pomóc wzajemnie, wysłuchać, doradzić... Po to są przyjaciele, Caroline. A ja zawsze będę twoją przyjaciółką. Mimo wszystko.
-A ja twoją... Zawsze.

ZOE

Siedziałam w ogrodzie i patrzyłam jak Bully biega w tą i z powrotem za nisko latającymi ptakami. Byłam z siebie dumna, wiedząc ile zrobiłam dla tego psa. Począwszy od przygarnięcia go, wizycie u weterynarza, aż po rozwieszeniu ogłoszenia o jego zaginięciu. Ale teraz z myślą, że gdzieś po Londynie chodzi jego prawowity właściciel ściska mi się serce. Minęło kilkadziesiąt godzin od kiedy go mamy, a ja zdarzyłam już go pokochać i uznać za naszego, wspólnego psa. Ami była nim zachwycona, Caroline z godziny na godzinę coraz łagodniej podchodziła do nowej sytuacji i nawet przyszła żeby się z nim pobawić. Jedynie Vicky zaszyła się w swoim pokoju i z przyczyn pianowo-nieplanowanych, od rana pracują w naszym domu ludzie od sprzętów AGD i ekipa sprzątająca.
Rzuciłam Bull’emu przysmak, a on zaraz pobiegł za nim i zjadł z wielką ochotą.
-OMG – głos Victorii dociera do moich uszu, a zaraz obok mnie pojawia się jej sylwetka. Na lewym ramieniu i przedramieniu ma siniaka wielkości Azji i koloru dojrzałego burka. Z przerażeniem patrzę na ten obrazek, a ona tylko wzrusza ramionami – Chciałam zapytać skąd mamy konia w domu, ale może wcześniej chciałabyś posłuchać co takiego wydarzyło się tutaj wczorajszego wieczoru?
Blondynka opowiedziała o całym zajściu, kończąc historię na tym jak niespodziewanie stanęły jej sutki i jakby nigdy nic, dla żartu ukazały się Niall’owi. Żeby było zabawniej miała nie tylko siniaka na ręce, ale także na tyłku, a na obitych żebrach specjalne paski naciągające mięśnie.
-Myślę, że o mojej nienawiści do tego człowieka mogłabym napisać poematy. 
-Ale co się stało potem? – dopytywałam, a blondynka rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami.
-Potem stał się wstyd i potępienie. Mam ochotę iść i sama podpalić sobie stos. Ale zmieniając temat. Co to za koń w naszym ogrodzie?! To Bully. Znalazłam go tutaj. Był w dość złym stanie, ale pani weterynarz powiedziała, że przy dobrej opiece będzie jak nowo narodzony! – mówiłam podniecona jak nastolatka, która pierwszy raz mogła użyć maskary i podkładu. Vicky uśmiechnęła się promiennie i wiedziałam już, że w  niej mam kolejnego sprzymierzeńca. Fala ciepła rozgrzała mi serce.Myślę, że Bully powinien zos…
-VICKY!!!!!! – nagle zdanie Santangel przerwał głośny krzyk pani Hoover. Jak rakieta wdarła się do ogrodu i rzuciła w stronę Vick stos różnokolorowych gazet. Zszokowana dziewczyna wzięła jedną do ręki. Z ciekawości spojrzałam na okładkę.  - CO TO MA BYĆ VICTORIO?! Miałam z Tobą problemy od samego początku, ale teraz miarka się przebrała! Pamiętaj smarkulo diabelska, że jesteś wzorem do naśladowania dla nastolatek na całym, cholernym świecie! - okładkę zdobiła wściekła twarz blondynki, wystająca zza drzwi i dłoń pokazująca środkowy palec. Victoria westchnęła głośno, oddała gazety Margaret i wstała szybko. Syknęła jednak z bólu. 
- Co to jest? – srebrnowłosa odwróciła Vicky do siebie. Ze złością patrzyła na siniaki na jej ręce – Coś Ty znów narobiła?!
- Proszę się uspokoić – ze spokojem w głosie zwróciła się do Hoover – To był wypadek. I tak, wiem, że za dwa dni mamy ważny występ. I tak wiem, że będzie nas oglądać cały świat. I tak, wiem spieprzyłam. Coś jeszcze? 
- Coś jeszcze? Tak coś jeszcze. Za mną, droga panno, myślę, że mamy do pomówienia. Z resztą. Zoe z Tobą też będę musiała porozmawiać. Nie możemy robić z waszego domu schroniska dla psów, zrozumiane? – Margaret doniosłym głosem ogłosiła to co miała, a potem dumnie odeszła. Każda z nas wiedziała, że Vicky ma zdecydowanie bardziej przerąbane ode mnie. Santangel spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem, a ja uniosłam tylko kciuka w górę i ruchami ust powiedziałam, że będzie dobrze. Bo nic innego mi nie pozostało.
Leżałam tak jeszcze przez chwilkę, z zamkniętymi oczami, wsłuchiwałam się w odgłosy bawiącego się Bull’ego i z odprężeniem wspominałam poprzednie dni. Byłam taka szczęśliwa, że nie potrafiłam tego opisać. Ani obrazem, ani słowami. Mogłam jedynie uśmiechać się cały czas i korzystać z tego co mnie dotychczas spotkało.
- Zoe – Liam stanął nade mną, zasłaniając mi słońce które umilało mi czas swoim ciepłem. Otwarłam oczy i jeszcze szerzej uśmiechnęłam się na jego widok – Przyszedłem, żeby Cię gdzieś porwać. Jesteś zainteresowana?

***


1 komentarz: