niedziela, 10 maja 2020

E8S6.I wanna feel something unreal.


America

15 czerwiec, Nowy York


Po wyjeździe Victorii nie byłam zmuszona spędzać czas zbyt długo w pojedynkę. Caroline wylądowała w Nowym Yorku właśnie dzisiejszego poranka i skłamię, jeśli powiem, że za nią nie tęskniłam. Nie tylko za jej widokiem ale także tą wspaniałą pozytywną energią i szerokim uśmiechem.
Niestety ten szeroki uśmiech przestał pojawiać się na jej twarzy tak często jak dotychczas. Wiedziałam, że przyjdzie czas na poważne rozmowy na temat tego co dzieje się w jej życiu, ale nie chciałam zawracać jej tym głowy już na samym wstępie. Stwierdziłam, że dam jej czas, a kiedy będzie miała siłę mi o tym opowiedzieć to właśnie tak zrobi.
Ubolewałam, że moja ukochana przyjaciółka spędzi u mnie tylko jeden weekend ale pozostało mi się cieszyć choćby z tej krótkiej chwili spędzonej razem.
-Masz naprawdę urocze mieszkanie. - mówi, kiedy w końcu wieczorem siadamy na kanapie w moim salonie. Blondynka rozgląda się dookoła, biorąc z kieliszka łyk szampana. Na chwilę przypatruję się jej podkrążonym oczom i bladej cerze. Mam ochotę ją przytulić i chronić przed złem tego świata.
-Zawsze podobały mi się takie nieduże lofty. - uśmiecha się lekko. 
-Mnie też. Co prawda, nigdy nie przypuszczałam, że w końcu zamieszkam sama. Zawsze byłyście obok mnie i jeśli już myślałam o przeprowadzce, to sądziłam, że po prostu będę zmuszona do tego tylko jeśli poznam faceta moich marzeń i przeprowadzę się właśnie z nim. - wzdycham, zerkając na nią ponownie z uśmiechem. - Tak jak to było w twoim przypadku.
Słyszę jej chichot.
-Tak, pamiętam. To była wielka sprawa. Pamiętasz jak płakałyśmy, że opuszczam dom The Fame? Nie ważne, że przeprowadzałam się tylko jakieś dziesięć kilometrów dalej. 
-Tak. To była prawdziwa tragedia. - przyznaję. - A teraz? Ja mieszkam na innym kontynencie, wy jesteście porozrzucane po różnych częściach Europy i frajdę sprawia nam, kiedy dzwonimy do siebie na facetime i nie tnie nam się internet.
-To prawda. Szok jak wszystko może się zmienić w przeciągu tak krótkiego czasu. Jednego dnia myślisz, że wszystko jest w porządku, a drugiego - wali ci się cały świat. - milknie na chwilę, kiedy zerkam na nią ze współczuciem. Emocje w końcu biorą nad nią górę i widzę jak łzy zaświecają się w jej oczach. Kładę dłoń na jej dłoni, milcząc. Wydaję mi się, że tego właśnie potrzebuje. Aby ktoś ją wreszcie mógł wysłuchać.
-Pamiętasz jak kilka lat temu dowiedziałam się, że Paul chorował na białaczkę kiedy był nastolatkiem?
Kiwam głową twierdząco.
-Nie byliśmy wtedy oficjalnie parą, ale ta informacja całkowicie mnie zdruzgotała. Mówił wtedy, żebym się nie martwiła. Że został wyleczony i wszystko podąża w jak najlepszym kierunku. - wzdycha. - A później i tak do ciebie przyleciałam i zaplamiłam ci całą bluzkę moim płaczem. - zerka na mnie z uśmiechem. Odwzajemniam ten gest.
-To była moja perełka od Gucci. - słyszę jej cichy śmiech. - Ale w porządku, szybko o niej zapomniałam.
-Już wtedy miałam jakieś złe przeczucia. Że przecież nie może być aż tak kolorowo. Później nie myślałam o tym tak dużo, bo w moim życiu pojawiały się same dobre chwile. Zamieszkaliśmy razem, później mi się oświadczył, wzięliśmy ślub… Pomimo, że cieszyłam się tymi chwilami to jednak gdzieś z tyłu głowy cały czas towarzyszyła mi myśl, że to świństwo powróci i wywróci nasze życie do góry nogami. I ostatecznie tak się stało.
-Care… - mówię z troską. - A co mówią lekarze?
-Na razie zrobili mu podstawowe badania i podobno nie jest źle. Że to tylko delikatny nawrót i takie rzeczy często się zdarzają ale nie powinniśmy się martwić. Pomimo, że szpik który mu przeszczepili te kilka lat temu się przyjął to jednak muszą zrobić jeszcze mnóstwo badań, żeby potwierdzić swojej tezy. 
-Wiesz o tym, że nie możesz tracić wiary. Myśl tylko pozytywnie. Zdaję sobie sprawę, że to tylko głupie słowa, ale dobra energia przyciąga same pozytywy, wiem coś o tym.
-Tak, doskonale o tym wiem. Ale czasami nachodzą mnie takie myśli, że sama się ich boję. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym go straciła. Naprawdę nie wiem Ami. 
-Nie stracisz go. Nawet nie mów takich głupot. - opatulam jej drobne ciało ramionami. - Pamiętasz jego słowa na waszej przysiędze? Bo ja pamiętam je aż za dobrze. Powiedział: „Obiecuję modlić się z tobą, marzyć z tobą, zbudować z tobą rodzinę.” Obiecał. - powtarzam. - I jestem pewna, że dotrzyma tej obietnicy. Czekają was jeszcze długie i wspaniałe lata. Z gromadką dzieci i wnukami.
-I psem! - odzywa się nagle, już w lepszym humorze.
-No oczywiście, że tak. Wydaję mi się, że nie jednym. 
Śmiejemy się.
-Dziękuję Ami za wszystko. Wiedziałam, że od razu poprawisz mi humor i dasz nadzieję.
-Oczywiście, że tak. Bo kiedy się w coś wierzy, to nie ma opcji, żeby cokolwiek mogło się zawalić. 
Blondynka wyswobadza się z moich ramion, patrząc na mnie z podekscytowaniem.
-To co!? Gotowa na ten numer?
-Gotowa!
-Zaszalejmy! Mam ochotę na mocną piosenkę z facetami w roli głównej. Trzeba pokazać w niej siłę kobiet. Jesteś za?
-Jeśli chodzi o siłę, to nie mogłabym być przeciw. 

18 czerwiec, Nowy York


Wpuszczam do mieszkania Jonathan’a, który odwiedza mnie dziś z kratą piwa i dwoma kubełkami tajskiego jedzenia. Przyznaję, że ślinka cienkie mi na samą myśl o tychże pysznościach.
Muszę przyznać, że odkąd mieszkam w Nowym Yorku, zgromadziłam sobie całkiem spore grono męskich kompanów.
W zasadzie od zawsze miałam koło siebie tylko kilka przyjaciółek. Nigdy nie obracałam się w kręgu wielu koleżanek, bo najzwyczajniej w świecie o wiele lepiej przebywało mi się w męskich gronie i to zawsze z facetami dogadywałam się bardziej niż z kobietami. Jak widać, ten aspekt się zbytnio nie zmienił i okazuje się, że Nowojorscy panowie zdecydowanie lubią także i moje towarzystwo. 
-Głodna? - pyta, na co zdecydowanie kiwam głową.
-Pytasz, a wiesz! - klaszczę w dłonie podekscytowana, jakbym conajmniej zmierzała do pięciogwiazdkowej restauracji.
Siadam w kuchni na blacie i zabieram się za konsumpcję makaronu z warzywami. Jonathan otwiera dla nas piwa i podaje mi jedną z butelek. 
-Cheers. - stukamy się butelkami z uśmiechem na ustach.
-Skąd wiedziałeś, że to jest to czego potrzebuję? - pytam.
-A czy w życiu kobieta nastaje choćby jedna chwila, kiedy tego nie potrzebuje?
Zastanawiam się chwilę, po czym kiwam głową.
-Prawda. A, właśnie! I jak ci się podoba finalna część naszego kawałka, którą ci wczoraj wysłałam?
-Jest dobry. Bardzo dobry. - odpowiada z uznaniem. - To świetny duet. Z tego wychodzi, że jedną piosenkę mamy z głowy. A tak w ogóle, jestem zaskoczony, że chcesz mnie w dwóch utworach. 
-Uznałam, że masz fantastyczny głos, który w konfiguracji z moim głosem przedstawia genialną kompozycję. - mówię dumna niczym paw. 
Miałam już okazje śpiewać z Jonathan’em i to nie raz. Od jakiś dwóch tygodni co jakiś czas wpada do mojego mieszkania i urządzamy sobie małe karaoke. Śpiewamy absolutnie zróżnicowane utwory, które różnią się głównie skalą i melodyjnością, żeby rozpoznać, co pasuje do nas najbardziej. Po kilku takich seriach, uznaliśmy że ballady to zdecydowanie nasz konik i właśnie w tą stronę postanowiliśmy pójść.
-Myślisz, że kolejna piosenka wyjdzie nam równie dobrze? - pyta, zerkając na mnie podejrzliwie. Kiedy tak wsuwa do buzi ten makaron z miną intensywnego myśliciela mam ochotę wybuchnąć śmiechem.
-Jasne! Myślę skąd moglibyśmy zaczerpnąć nieco inspiracji.
-I? 
Zastanawiam się chwilę. W końcu jakby mnie oświeca i przeczuwam, że wpadłam na doskonały pomysł.
-To może się wydawać szalone, ale masz jakieś plany na ten weekend?


***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz