sobota, 1 lutego 2020

E24S5. I was told even though we all grow old love will never die. Love's ignorant of time but those words were your own and that was long ago...


VICTORIA
- Wow, to świetne mieszkanie. Sprzeda się na pieńku - Garret
uśmiecha się szeroko, dokładnie rozglądając się po lofcie. Widzę w jego mowie ciała, że jest zachwycony tym co widzi - Skierujemy ofertę do młodych, przedsiębiorczych i samodzielnych ludzi. Możesz mi zaufać, Victoria.
 - Garret, Tobie zawsze ufałam w kwestii mieszkań i domów. Moi rodzice przesyłają pozdrowienia. Kazali Ci przekazać, że ich nowy dom jest idealny.
 - Cieszę się bardzo. Rozejrzę się po innych częściach domu. Pozwólcie, że zostawię was na chwilę samych - dotyka mojego ramienia. Uśmiecham się do niego blado, ale kiedy nie odchodzi mrużę oczy.
 - Chciałbyś coś jeszcze powiedzieć?
 - Przykro mi z powodu Twojej siostry.
 - Garret… - przerywam, ale mężczyzna ściska mocniej ramię które nadal oplata swoimi palcami. Przez chwilę byłam tak pochłonięta wspomnieniem o śmierci Everly, że nie czułam jego dotyku.
 - Podjęłaś świetną decyzję o sprzedaży domu. Odetniesz się od wspomnień. I podarujesz je komuś innemu.
            Kiwam tylko głową, nie potrafiąc wydusić z siebie nic więcej. Jego słowa podniosły mnie na duchu. Poczułam, że rzeczywiście słusznie postępuję. Od kilku dni chodzą za mną wyrzuty sumienia. Coś w mojej głowie ciągle powtarzało mi, że nie powinnam tego robić. W końcu to mieszkanie w którym Everly spędziła kilka ostatnich miesięcy swojego życia. Ale z drugiej strony… to tylko mury i kilka mebli. Najważniejsze - czyli pamięć po mojej siostrze zawsze będę nosić w sercu i wspomnieniach.
            Czuję jak Charles obejmuje mnie od tyłu. Ciepłe dłonie oplata na moim brzuchu, a podbródek układa na moim ramieniu.
 - Oglądałem kilka domów w Norwegii. Myślę, że niektóre wpadną Ci w oko.
            Kiwam głową, z trudnością przełykając ślinę. Dwa dni temu Charles przyniósł ze sobą wieści - dostał swoją wymarzoną pracę. Po drugiej stronie oceanu. W zimnej Norwegii. Jest moim mężem i chociaż przerażała mnie kolejna przeprowadzka, postanowiłam tym razem postawić na niego. W końcu przez ostatni czas to on stawiał na mnie.
            Obracam się w jego objęciach. Stoimy tak blisko siebie, że stykamy się wargami. Oczy Charlesa spoglądają w moje, a ja widzę w nich troskę i nadzieję na lepsze jutro. Unoszę dłoń by dotknąć jego policzka.
 - Świetnie - uśmiecham się. Nie przychodzi mi to z trudem. Ja również chcę nowego jutra i zdecydowanie mnie to napędza do wyjścia ze skorupy smutku oraz żałoby - Jesteś głodny? Może ugotujemy coś ostatni raz w tym mieszkaniu?
            Muska moje wargi, a kiedy pogłębiam pocałunek nie pozostaje mi dłużny. Niemal zapominamy o obecności Garret'a, kiedy ten przypomina o sobie cichym chrząknięciem.
 - Już wszystko wiem. Będziemy w kontakcie Victoria - mówi, co oznacza, że kończy swoją wizytę w lofcie. Dziękuję mu, by następnie go pożegnać. Zamykam drzwi na klucz. Opieram się o nie lewą stroną ciała, z przymrużonymi oczami patrzę na mojego męża.
 - To na czym stanęło?

            Postanowiłam godnie pożegnać się z Nowym Jorkiem. To miasto wrzuciło mnie w wir krętej rzeki. Nigdy nie zapomnę, że doprowadziło mnie ono na skraj mojego uzależnienia. Ale sprawiło również, że spędziłam tu cudowny czas z moją ukochaną siostrą. Nie łatwo jest opuszczać miejsce, które dało człowiekowi tyle wspomnień.
            Jednak życie toczy się dalej. Skoro wszechświat nie starał się bym tu została na zawsze, to chyba oznacza, że to jeszcze nie moje miejsce na ziemi.
 - Więc wyprowadzasz się do Norwegii? - Zoe spogląda na mnie zdziwiona. Nie dziwię się jej zaskoczeniu. Ja sama nie sądziłam, że trafię właśnie tam.
 - Klamka zapadła - odpowiadam wykładając jedzenie z papierowej torby.
 - Ty stąd uciekasz, a ja totalnie się tym miejscem zachłysnęłam. Nie miałam pojęcia, że istnieje tutaj tyle wspaniałych miejsc - America kradnie z pudełka zielony groszek. Zjada go ze smakiem. Obserwujemy ją uważnie. Chyba czekamy na dalszą część.
 - Dlaczego tak na mnie patrzycie?
 - Może rozwiniesz coś związanego ze znajomością z Timothee - Zoe w końcu zadaje pytanie.
            Ami marszczy brwi, sięgając po kolejny strączek groszku.
 - Jesteśmy przyjaciółmi - wzrusza ramionami - Lubimy tą samą muzykę i świetnie się dogadujemy. I nie musi to oznaczać, że staliśmy się szalenie zakochanymi w sobie kochankami.
            Nie pozostaje mi nic innego jak uwierzyć w jej słowa. America nigdy by mnie nie okłamała. Jeśli mówi, że coś jest czarne, to jest czarne, nie białe. Z resztą, to zawsze ja uwielbiałam kłamać. Skrywać głęboko tajemnice. Bycie zakłamaną i fałszywą było moim konikiem, nie Ami.
            Żałuję wiele rzeczy z mojego życia. Ale to właśnie te momenty sprawiły, że jestem tu gdzie jestem. Nadal otaczam się niesamowitymi ludźmi, wyszłam za mąż. I choć przeraża mnie poznawanie kolejnego miejsca, nie będę robić tego sama. Będę tam w duecie z Charlesem.
            Biegnę teraz szybko przed siebie, zostawiając przeszłość daleko w tyle.
 - Cieszę się, że znalazłaś kogoś takiego jak Timmy - dotykam jej uda. Uśmiecha się ze zrozumieniem - Najważniejsze byś była szczęśliwa. I dziękuję wam, że tu ze mną jesteście… w moje ostatnie dni mieszkania w Nowym Jorku.
 - Ale wiesz co Vicky… ja bardzo chciałabym, żebyś Ty w końcu znalazła prawdziwe szczęście. Jesteś pewna tego wyjazdu?
 - Niczego nie można być pewnym w życiu - wzruszam ramionami. Trochę nostalgii ogarnia moje ciało. Te słowa zawsze głęboko siedziały w moim umyśle, a teraz w końcu wypłynęły na powierzchnię. Są one dokładnym opisem mojego życia. Pewnie nie tylko mojego, ale milionów innych ludzi także.
            Kieruję wzrok na Americę. Uśmiecham się.
 - A jakie życie miałoby smak gdybyśmy znali każdy nowy dzień? - pytam, by nie otrzymać żadnej odpowiedzi.
            Ale nie potrzebuję jej.
            Nie potrzebuję nic, oprócz tych dziewczyn w moim życiu.

 - Pośpiesz się, Vick - Charles wyłania się zza drzwi wejściowych. Jest trochę poirytowany, bo za kilka godzin mamy samolot, a ja nadal pakuję ostatnie rzeczy do kartonu z opisem "do oddania".
 - Mógłbyś być odrobinkę bardziej cierpliwy? - unoszę wzrok, ale to jego oczy mrożą mnie spojrzeniem.
 - A Ty odrobinkę szybsza?
            Od kilku dni właśnie tak wyglądają nasze rozmowy. Moja zgryźliwa odpowiedź okraszona jest jego równie zgryźliwą odpowiedzią i tak w kółko. Chyba przechodzimy przez wstępny okres poważnych małżeńskich kłótni.
 - Czy moglibyśmy w końcu przestać to robić? - pytam odkładając taśmę na karton i wstając na proste nogi - Jestem pewna, że jesteś poirytowany naszymi kłótniami, nie tym, że z dużą dokładnością staram się ogarnąć ostatnie pakowanie rzeczy. Jest tu wiele wspomnień po Everly i nie chciałabym niczego przegapić.
            Mówię to łamiącym się głosem. Jest mi na prawdę przykro. Nie potrzebuję wiele. No, może oprócz odrobiny zrozumienia.
            Charles robi krok do przodu, by znaleźć się w pomieszczeniu. Zamyka za sobą drzwi. Jego ręce wiszą bezwładnie wzdłuż ciała. Oddycha płytko, ale z sekundy na sekundę jego klatka piersiowa zaczyna unosić się w rytmicznym tempie.
 - Przepraszam - szepcze.
 - Ja też przepraszam.
            Robi kilka dużych kroków w moją stronę. Kiedy się do mnie zbliża wyciągam ręce by mógł się wtulić w moje ciało.
 - Masz rację. Trochę świruję, bo stresuję się wyjazdem i naprawdę nie chcę się z Tobą kłócić. Dużo ostatnio przeszłaś, a teraz jeszcze wyjazd do nowego miast…
            Zamykam mu usta dłonią. Dosłownie czuję jego uśmiech na mojej skórze.
 - Potrzebuję nowego startu.
 - Chcę powiedzieć, że cieszę się, że jestem w tym razem z Tobą - wypowiada te słowa kiedy zsuwam dłoń na jego policzek. Przysuwam go do siebie i całuję.
            Czasami gesty wyrażają więcej niż słowa. Teraz nic nie mówię, po prostu go całuję, a on odwzajemnia moją pieszczotę.
 - To bardzo miłe - muskam jego wargi, po czym odsuwam się - Jednak przypomniałam sobie jedną rzecz… Czy obraz Everly bezpiecznie trafił do naszego nowego domu?
 - Zgodnie z Twoim życzeniem żono - odpowiada a ja czuję się totalnie usatysfakcjonowana.
            Następnie pomagamy sobie wzajemnie, jak zgrany team. Ogarniamy wszystkie rzeczy w ekspresowym tempie, by wkroczyć w nowy rozdział z porządkiem w starym.
            Jeszcze tego samego dnia wylatujemy do Oslo.
            Płaczę kiedy ostatni raz spozieram wzrokiem całe mieszkanie.
            Żegnam Nowy Jork z lekkim, ale zarazem cholernie ciężkim sercem.
            Oslo witam z nadzieją. Niepewnością. Pragnieniem.

"Nie doczekasz świtu, nie odbywszy drogi przez noc."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz