sobota, 4 stycznia 2020

E22S5. Wish I had your pair of wings, had them last night in my dreams. I was chasing butterflies till the sunrise broke my eyes.

Music on
VICTORIA


                Wydaje mi się, że widok zza okna loftu na panoramę Nowego Jorku nigdy nie był dla mnie tak szary i pozbawiony kolorów. Wiatr porusza koronami drzew, silniki samochodów i gwar ludzi uśmierza moje myśli. Nie przestaję czuć. To nigdy się nie wydarzy, ale przynajmniej mogę skupić się na czymś zupełnie innym niż żałoba.
                Suknia w kolorze czerni leży na łóżku. Buty w tym samym kolorze stoją tuż obok na drewnianej podłodze. Zastanawiam się dlaczego czarny to kolor żałoby? Równie dobrze ktoś mógłby uznać, że biel czy odcienie niebieskiego nadają się na taki dzień jak czyjś pogrzeb.
                Siadam na skraju łóżka. Znów zaczynam szlochać. Nie pozostaje jednak długo sama. Czuję jak ciało Charlesa przytula mnie mocno do siebie. Płaczę w jego koszulkę, a on zupełnie mi na to pozwala.
 - Chciałbym coś powiedzieć…
 - Nic nie mów - od razu ucinam rozmowę. Jego dłoń wędruje po moich włosach. Pocieszający gest. Może to wszystko czego właśnie potrzebuję? A może to kropla w morzu moich potrzeb? 


                Kilka godzin później siedzimy w pobliskim kościele. Całą organizację pogrzebu złożyłam na barkach mojego męża, ale widzę, że całkiem nieźle sobie poradził. Różowe lilie zdobią ołtarz. To jedna z ostatnich woli Everly - prosiła tylko o lilie w kolorze różowym. Cała reszta ją nie obchodziła. Pamiętam słowa które mi wtedy powiedziała: "Nie zapamiętasz dobrze tego dnia, ale zapach lili choć kojarzyć będzie Ci się z moją ostatnią podróżą... będzie to moja ostatnia podróż i za kilka miesięcy, może lat, uśmiechniesz się na wspomnienie tego zapachu. Bo to zupełnie tak jakbym wtedy się koło Ciebie pojawiła. Rozumiesz, Vicky? Rozumiesz?".
                Rozumiałam. 
                Spoglądam znów na białą trumnę. Serce kurczy mi się boleśnie, ale teraz nie płaczę. Mój organizm właśnie zaprogramował się na kamienną twarz i totalny brak emocji. Widzę jak rodzice adopcyjni Everly zbliżają się do mnie, a jej mama Eva z daleka wyciąga ręce i przytula mnie mocno.
 - Jak się czujesz Victorio? - szepcze mi do ucha. Ciepło jej oddechu otacza moją szyję i o dziwo czuję się bardzo bezpiecznie w jej uścisku. Jakby jej dłonie otaczały mnie każdego dnia.
                Everly przed śmiercią wiele mi o niej opowiadała. Eva jest właścicielką własnego sklepu ze zdrową żywnością, dużo ćwiczy, a w jej kuchni zawsze unosiły się smakowite zapachy. To ona motywowała moją siostrę do malowania. To właśnie ona zauważyła jej talent. Everly zawsze opisywała Evę jako ciepłą i wyrozumiałą osobę - i nie myliła się w ani jednym procencie.
 - Dobrze, dziękuję. A Ty jak to znosisz? - Eva spogląda w moje oczy z nieopisanym zrozumieniem.
 - Everly była moim cudem. Ale widocznie tam - tu spogląda w górę, na srebrzyste niebo Nowego Jorku - Tam bardziej potrzebują jej cudu.
                Na pogrzebie mojej siostry przybywają wszyscy. America, Caroline wraz z Paulem, Zoe, jest nawet Farrow oraz były narzeczony Everly, Samuel.
                Jest cała moja rodzina, mama, tata, Veronica, Valentina z Lucasem. Są tu wszyscy których dziś tu potrzebuję.
                I jest on - przyleciał prosto z Los Angeles. Świeżo upieczony tata. Siedzi praktycznie niezauważony w tylnej części kościoła. Odwracam się by na niego spojrzeć. Uśmiecha się. Jest to pocieszający uśmiech, ale wiem, że to nie tylko jeden z tych uśmiechów którymi częstują Cię ludzie kiedy tracisz kogoś bliskiego.
                To uśmiech którego potrzebowałam i potrzebuję. Nie na pogrzebie mojej siostry - na całe życie.
 - Zaraz msza się zacznie. Usiądź - Charles wciąga mnie do ławki, sprawiając, że tracę Niall'a z oczu i nie widzę go już przez resztę uroczystości.
                Msza żałobna. Mam wrażenie, że trwa w nieskończoność. Aż w końcu na samym środku pojawia się America, w dłoni dzierżąc pomiętą kartkę.
 - Długo zastanawiałam się co mogę powiedzieć. Nikt z nas nie znał Everly długo. Ale mieliśmy okazję poznać ją jako radosną, czerpiącą z życia młodą kobietę. Wiecie co było najpiękniejsze w Everly? Że zawsze się uśmiechała. Przeciwności losu? Pokonywała z radością i wrodzonym optymizmem.
                Carter bierze głęboki oddech, szybko mruga oczami by odgonić ciepłe łzy, które chciały wypłynąć do jej oczu.
 - Everly nauczyła nas jednego… czerpania z życia pełnymi garściami. Idźmy za jej przykładem - America spogląda po wszystkich twarzach, ostatecznie zatrzymując się na mojej - Na koniec przytoczę jeszcze słowa Szekspira: Oto już jesień i pora umierać, pożółkłe liście wiatr strąca i miecie, drżące gałęzie do naga obdziera, chór, gdzie sto ptaków modliło się w lecie. Ja jestem zmierzchem dnia, który się skłania ku zachodowi i w ciemności brodzi. Noc, siostra śmierci oczy mi przysłania i wkrótce z całym światem mnie pogodzi. A jeśli kochasz, choć prawdę dostrzegniesz, kochasz tym bardziej, im rychlej odbiegniesz.

                Poznanie Ciebie Everly zatrzęsło całym moim światem. Było jak huragan, który niespodziewanie pojawił się w mieście i pozostawił po sobie ślad. Ale byłaś dobrym huraganem. Pokazałaś mi, że warto - zawsze warto, walczyć o siebie i swoje marzenia.
                I choć tak mało byłaś na tym świecie, tak mało w moim życiu - dziękuję Ci za to. Dziękuję za wszystko.
                Dziękuję, że mogłam Cię poznać, Everly Jordan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz