VICTORIA
Wydaje mi
się, że widok zza okna loftu na panoramę Nowego Jorku nigdy nie był dla mnie
tak szary i pozbawiony kolorów. Wiatr porusza koronami drzew, silniki samochodów
i gwar ludzi uśmierza moje myśli. Nie przestaję czuć. To nigdy się nie wydarzy,
ale przynajmniej mogę skupić się na czymś zupełnie innym niż żałoba.
Suknia w
kolorze czerni leży na łóżku. Buty w tym samym kolorze stoją tuż obok na
drewnianej podłodze. Zastanawiam się dlaczego czarny to kolor żałoby? Równie dobrze
ktoś mógłby uznać, że biel czy odcienie niebieskiego nadają się na taki dzień
jak czyjś pogrzeb.
Siadam na
skraju łóżka. Znów zaczynam szlochać. Nie pozostaje jednak długo sama. Czuję jak
ciało Charlesa przytula mnie mocno do siebie. Płaczę w jego koszulkę, a on
zupełnie mi na to pozwala.
- Chciałbym coś
powiedzieć…
- Nic nie mów - od
razu ucinam rozmowę. Jego dłoń wędruje po moich włosach. Pocieszający gest. Może
to wszystko czego właśnie potrzebuję? A może to kropla w morzu moich potrzeb?
Kilka
godzin później siedzimy w pobliskim kościele. Całą organizację pogrzebu
złożyłam na barkach mojego męża, ale widzę, że całkiem nieźle sobie poradził. Różowe
lilie zdobią ołtarz. To jedna z ostatnich woli Everly - prosiła tylko o lilie w
kolorze różowym. Cała reszta ją nie obchodziła. Pamiętam słowa które mi wtedy powiedziała: "Nie zapamiętasz dobrze tego dnia, ale zapach lili choć kojarzyć będzie Ci się z moją ostatnią podróżą... będzie to moja ostatnia podróż i za kilka miesięcy, może lat, uśmiechniesz się na wspomnienie tego zapachu. Bo to zupełnie tak jakbym wtedy się koło Ciebie pojawiła. Rozumiesz, Vicky? Rozumiesz?".
Rozumiałam.
Rozumiałam.
Spoglądam
znów na białą trumnę. Serce kurczy mi się boleśnie, ale teraz nie płaczę. Mój organizm właśnie zaprogramował się na kamienną twarz i totalny brak emocji. Widzę jak rodzice
adopcyjni Everly zbliżają się do mnie, a jej mama Eva z daleka wyciąga ręce i
przytula mnie mocno.
- Jak się czujesz
Victorio? - szepcze mi do ucha. Ciepło jej oddechu otacza moją szyję i o dziwo
czuję się bardzo bezpiecznie w jej uścisku. Jakby jej dłonie otaczały mnie
każdego dnia.
Everly
przed śmiercią wiele mi o niej opowiadała. Eva jest właścicielką własnego
sklepu ze zdrową żywnością, dużo ćwiczy, a w jej kuchni zawsze unosiły się
smakowite zapachy. To ona motywowała moją siostrę do malowania. To właśnie ona
zauważyła jej talent. Everly zawsze opisywała Evę jako ciepłą i wyrozumiałą
osobę - i nie myliła się w ani jednym procencie.
- Dobrze, dziękuję. A
Ty jak to znosisz? - Eva spogląda w moje oczy z nieopisanym zrozumieniem.
- Everly była moim
cudem. Ale widocznie tam - tu spogląda w górę, na srebrzyste niebo Nowego Jorku
- Tam bardziej potrzebują jej cudu.
Na
pogrzebie mojej siostry przybywają wszyscy. America, Caroline wraz z Paulem,
Zoe, jest nawet Farrow oraz były narzeczony Everly, Samuel.
Jest
cała moja rodzina, mama, tata, Veronica, Valentina z Lucasem. Są tu wszyscy
których dziś tu potrzebuję.
I jest
on - przyleciał prosto z Los Angeles. Świeżo upieczony tata. Siedzi praktycznie
niezauważony w tylnej części kościoła. Odwracam się by na niego spojrzeć. Uśmiecha się. Jest to pocieszający uśmiech, ale wiem, że to nie tylko jeden z tych
uśmiechów którymi częstują Cię ludzie kiedy tracisz kogoś bliskiego.
To uśmiech
którego potrzebowałam i potrzebuję. Nie na pogrzebie mojej siostry - na całe
życie.
- Zaraz msza się
zacznie. Usiądź - Charles wciąga mnie do ławki, sprawiając, że tracę Niall'a z
oczu i nie widzę go już przez resztę uroczystości.
Msza
żałobna. Mam wrażenie, że trwa w nieskończoność. Aż w końcu na samym środku
pojawia się America, w dłoni dzierżąc pomiętą kartkę.
- Długo zastanawiałam
się co mogę powiedzieć. Nikt z nas nie znał Everly długo. Ale mieliśmy okazję poznać
ją jako radosną, czerpiącą z życia młodą kobietę. Wiecie co było najpiękniejsze
w Everly? Że zawsze się uśmiechała. Przeciwności losu? Pokonywała z radością i
wrodzonym optymizmem.
Carter
bierze głęboki oddech, szybko mruga oczami by odgonić ciepłe łzy, które chciały
wypłynąć do jej oczu.
- Everly nauczyła nas
jednego… czerpania z życia pełnymi garściami. Idźmy za jej przykładem - America
spogląda po wszystkich twarzach, ostatecznie zatrzymując się na mojej - Na koniec przytoczę jeszcze słowa Szekspira: Oto
już jesień i pora umierać, pożółkłe liście wiatr strąca i miecie, drżące
gałęzie do naga obdziera, chór, gdzie sto ptaków modliło się w lecie. Ja jestem
zmierzchem dnia, który się skłania ku zachodowi i w ciemności brodzi. Noc,
siostra śmierci oczy mi przysłania i wkrótce z całym światem mnie pogodzi. A
jeśli kochasz, choć prawdę dostrzegniesz, kochasz tym bardziej, im rychlej
odbiegniesz.
Poznanie
Ciebie Everly zatrzęsło całym moim światem. Było jak huragan, który
niespodziewanie pojawił się w mieście i pozostawił po sobie ślad. Ale byłaś dobrym
huraganem. Pokazałaś mi, że warto - zawsze warto, walczyć o siebie i swoje
marzenia.
I choć
tak mało byłaś na tym świecie, tak mało w moim życiu - dziękuję Ci za to. Dziękuję
za wszystko.
Dziękuję,
że mogłam Cię poznać, Everly Jordan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz