20
STYCZEŃ, PÓŹNE POPOŁUDNIE
➹
- Oczywiście - ja odpowiadam, a Charles kiwa
głową i uśmiecha się szeroko.
- I nie przeszkadza państwu, że jest ono
totalnie nie ślubne? Mamy w ofercie wiele ekskl…
- Nie chcę być niegrzeczna, ale jesteśmy
zdecydowani. To nie będzie huczna uroczystość.
Bardzo przemiła, ale zarazem zdziwiona
pani manager informuje nas, że za chwilę wróci z przygotowaną umową. Przy stoliku
zostajemy sami. Od razu wpadamy sobie w ramiona. Strasznie miło jest kogoś
przytulić. Celebrować nawet tak małą rzecz jak wybór kilku dań na swoje własne
wesele.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - dotykam
policzka Charlesa, skóra marszczy mu się pod moją dłonią od siły uśmiechu.
- Ja też… - coś lub ktoś rozprasza uwagę
mężczyzny. Jego oczy kierują się ku górze, więc z ciekawości obracam się i choć
bardzo nie chcę wierzyć w to co widzę, okazuje się to zupełną prawdą.
- Niall - udaje mi się powiedzieć, po czym
wstaję i przytulam go.
- Cześć. Fajnie, że was spotkałem - mówi, wiem,
że szczerze - Przyszliście na kolację? Polecam tartę z łososiem i botwinką. Genialna.
- Dzięki za polecenie, ale nie przyszliśmy tu
jeść. Nie dziś.
- Więc po co?
Czuję jak ciepłe dłonie Charlesa lądują
na moich ramionach i ściskają delikatnie moje ciało.
- Wybieraliśmy menu weselne.
Kiedy padają te słowa, to przypominam
sobie uczucie jakie towarzyszyło mi w momencie kiedy Zoey poprosiła mnie o to,
żebym zaśpiewała na ich przyjęciu. Jestem pewna, że moja twarz wyglądała wtedy
podobnie do twarzy Niall'a.
Jednak jemu towarzyszy jeszcze jedno
uczucie - zdziwienie.
- Weselne? Bierzecie ślub? - mężczyzna
marszczy brwi.
- 8 lutego.
- Cóż… Naprawdę, cieszę się waszym szczęściem.
Czasami dobrze jest po prostu nie zwlekać.
- Dzięki Niall - mówię. Gardło ściska mi się
boleśnie.
Czasami musimy dać odejść temu, co
jeszcze niedawno wydawało nam się najlepsze.
- Gratuluję - Horan ściska dłoń mojego
narzeczonego a mnie ściska serdecznie - To będzie piękny ślub. Jestem tego
pewien.
8
LUTY
➹
Oddycham głęboko. Stoję tuż przed drzwiami
do szpitalnej kapliczki. Podjęliśmy decyzję, że właśnie tutaj weźmiemy dziś
ślub.
To trochę niekonwencjonalne
rozwiązanie, zważywszy, że szpital nie kojarzy nam się najlepiej. Ale to tutaj Everly
spędziła kilka ostatnich tygodni. To miejsce kojarzy nam się również z tym, że
przebywaliśmy tu z nią, opiekowaliśmy się i cały czas poznawaliśmy. To uczczenie
naszej siostrzanej więzi.
- Denerwujesz się? - tato dotyka wierzchu
mojej dłoni. Jest tutaj wraz ze mną. Za kilka sekund, kiedy usłyszymy pierwsze dźwięki
marsza weselnego obydwoje pomaszerujemy ramię w ramię do ołtarza. Ja ku mojej
nowej przyszłości, a mój rodziciel odprowadzający mnie do nowego rozdziału w
moim życiu.
- Trochę. Czy tak powinno być, tato?
- Victorio, to nawet wskazane… - całuje moją
skroń. Od razu czuję się lepiej. Na chwilę zatrzymuje mój wzrok - Jesteś
szczęśliwa?
- Jestem.
Uśmiechamy się do siebie szczerze.
- To do dzieła, córeczko.
Na naszym przyjęciu zebrała się cała
najbliższa rodzina oraz przyjaciele. W końcu miałam okazję poznać mamę
Charlesa, już za chwilę moją teściową. Jest nawet moja babcia Batrice. Jest Ed.
Zauważam również Farrow, co powoduje, że moje serce roztapia się ze szczęścia.
Będę przyrzekać przed ołtarzem w
najpiękniejszym towarzystwie jakie mogłam sobie wyobrazić.
Jednak nie to jest najważniejsze. Na samym
środku stoi Charles. Obiecał mi, że nie chce być standardowym panem młodym w
muszce i eleganckim garniturze. Powiedział, że marzy mu się trochę ekstrawagancji.
I tak jak mówił, tak zrobił.
Uznałam, że skoro on to i ja nie chcę
być szablonową panną młodą. Wybrałam krótką sukienkę, a wraz z moimi krokami
niesie się zapach lawendy z mojego bukietu.
Ale najważniejsza osoba znajduje się po
lewej stronie. Ev wygląda dziś obłędnie. Wręcz bezbłędnie. Ma dziś dobry dzień.
Czuje się naprawdę dobrze i jej wygląd pięknie to odzwierciedla. Złota sukienka
i błyszczący makijaż mienią się w świetle żarówek szpitalnej kapliczki.
Rzadko fantazjowałam o własnym ślubie,
ale ten który właśnie się odbywa przechodzi wszystkie moje najśmielsze
oczekiwania.
Docieramy z moim tatą do ołtarza. Znów całuje
moją skroń, po czym oddaje moją rękę w opiekę Charlesa. Zgryzam wargę. Nie potrafię
ukryć zawstydzenia. Zwłaszcza wtedy kiedy mój narzeczony patrzy na mnie w ten
sposób.
A patrzy dokładnie tak jak powinien mąż
patrzeć na żonę. Z troską. Zaufaniem. Obietnicą.
- Zebraliśmy się tu dziś po to by złączyć tą
dwójkę węzłem małżeńskim - przemiły pan z urzędu rozpoczyna swoją mowę.
- Jesteście gotowi?
- Jesteśmy - odpowiedź jest zgodna, więc
urzędnik rozpoczyna ceremonię.
- Czy Ty Charlesie, bierzesz sobie za żonę
Victorię i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską, aż śmierć was
nie rozłączy?
Oddycham szybko i niespokojnie, raz
uśmiechając się szeroko, by po chwili powstrzymywać napływające do moich oczu
łzy. Charles jest spokojny i opanowany, wręcz zrelaksowany. Patrzymy sobie w
oczy, trzymamy mocno za ręce i w tym momencie jesteśmy pewni naszej decyzji i
skutku jakim okazał się ten ślub.
- Tak.
- Czy Ty Victorio, bierzesz sobie za męża
Charlesa i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, aż śmierć was
nie rozłączy?
- Ślubuję.
Sięgamy po obrączki, wsuwamy je sobie
wzajemnie na palce. Złoto błyszczy się na mojej dłoni. Mam wręcz wrażenie, że w
miejscu gdzie znajduje się obrączka skóra pali mnie przyjemnie.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Możecie się
pocałować!
Chichoczemy radośnie, wszyscy goście
wiwatują głośno, a ja wpijam się w wargi Charlesa i nic więcej w tej chwili nie
potrzebuję.
Tylko jego bezpiecznych ramion i myśli,
skupionych na nim i tylko na nim.
Uczta weselna trwa w najlepsze. Jestem taka
szczęśliwa, kiedy widzę wszystkie najbliższe osoby przy jednym stole. Gdzie wszyscy
zajęci są gwarem rozmów, śmiechu i beztroski. Gdzie dla nikogo nie ma w tej
chwili śmiertelnych chorób, kroplówek i zmartwień nowego dnia.

Widzę mojego męża, który w naszym
dzisiejszym towarzystwie czuje się jak ryba w wodzie.
Ale nie widzę mojej babci, więc chociaż
nie umiem dziś się martwić, to zaczynam się za nią rozglądać. Stoi na patio i
pali papierosa. Przepraszam wszystkich, po czym udaję się do niej.
- Babciu, nie jest Ci tu zimno? - pytam, kiedy
zauważam, że okryła się tylko cienkim płaszczem.
- O mnie się martwisz, a sama biegasz z gołymi
nogami - karci mnie - Jeszcze się pochorujesz i mąż nic z Ciebie nie będzie
miał w nocy poślubnej.
- Przynajmniej trochę mnie rozgrzeje - puszczam
babci oczko, ale dezaprobata wypisana na jej twarzy jest bardzo zauważalna.
- A Ty kochasz tego chłopca? - kobieta zaciąga
się papierosem, a ja obserwuję jak dym wije się w powietrzu.
- Charles jest bardzo troskliwy. Bez niego nie
dałabym sobie tutaj rady.
- Mam nadzieję, że kiedyś poczujesz do niego
to co ja czułam do Twojego dziadka. Prawdziwej miłości nie zastąpisz niczym.
Spojrzenie babci tkwi gdzieś daleko po
za moim zasięgiem.
- Z resztą, prawdziwa miłość dopadnie Cię tak
czy tak. Od tego nie jesteś w stanie uciec. Ważne, żebyś tego nie przegapiła.
Teraz i ja wbijam wzrok w bliżej
nieokreślony punkt. Z ciszy jaka między nami nastała, wyrywa nas głos mojego
męża.
- Hej, dziewczyny. Za chwilę pojawi się tort. Wracajcie
do środka.
Kiwamy głowami. Nić porozumienia z moją
babcią jest wręcz namacalna. W głowie dźwięczą mi jej słowa.
"Ważne,
żebyś tego nie przegapiła."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz