piątek, 6 grudnia 2019

E16S5. I have loved you for the last time is it a video? Is it a video?


20 STYCZEŃ, PÓŹNE POPOŁUDNIE
  
 - Czyli są państwo ostatecznie zdecydowani właśnie na to menu?
 - Oczywiście - ja odpowiadam, a Charles kiwa głową i uśmiecha się szeroko.
 - I nie przeszkadza państwu, że jest ono totalnie nie ślubne? Mamy w ofercie wiele ekskl…
 - Nie chcę być niegrzeczna, ale jesteśmy zdecydowani. To nie będzie huczna uroczystość.
         Bardzo przemiła, ale zarazem zdziwiona pani manager informuje nas, że za chwilę wróci z przygotowaną umową. Przy stoliku zostajemy sami. Od razu wpadamy sobie w ramiona. Strasznie miło jest kogoś przytulić. Celebrować nawet tak małą rzecz jak wybór kilku dań na swoje własne wesele.
 - Nawet nie wiesz jak się cieszę - dotykam policzka Charlesa, skóra marszczy mu się pod moją dłonią od siły uśmiechu.
 - Ja też… - coś lub ktoś rozprasza uwagę mężczyzny. Jego oczy kierują się ku górze, więc z ciekawości obracam się i choć bardzo nie chcę wierzyć w to co widzę, okazuje się to zupełną prawdą.
 - Niall - udaje mi się powiedzieć, po czym wstaję i przytulam go.
 - Cześć. Fajnie, że was spotkałem - mówi, wiem, że szczerze - Przyszliście na kolację? Polecam tartę z łososiem i botwinką. Genialna.
 - Dzięki za polecenie, ale nie przyszliśmy tu jeść. Nie dziś.
 - Więc po co?
         Czuję jak ciepłe dłonie Charlesa lądują na moich ramionach i ściskają delikatnie moje ciało.
 - Wybieraliśmy menu weselne.
         Kiedy padają te słowa, to przypominam sobie uczucie jakie towarzyszyło mi w momencie kiedy Zoey poprosiła mnie o to, żebym zaśpiewała na ich przyjęciu. Jestem pewna, że moja twarz wyglądała wtedy podobnie do twarzy Niall'a.
         Jednak jemu towarzyszy jeszcze jedno uczucie - zdziwienie.
 - Weselne? Bierzecie ślub? - mężczyzna marszczy brwi.
 - 8 lutego.
 - Cóż… Naprawdę, cieszę się waszym szczęściem. Czasami dobrze jest po prostu nie zwlekać.
 - Dzięki Niall - mówię. Gardło ściska mi się boleśnie.
         Czasami musimy dać odejść temu, co jeszcze niedawno wydawało nam się najlepsze.
 - Gratuluję - Horan ściska dłoń mojego narzeczonego a mnie ściska serdecznie - To będzie piękny ślub. Jestem tego pewien.

8 LUTY
 




         Oddycham głęboko. Stoję tuż przed drzwiami do szpitalnej kapliczki. Podjęliśmy decyzję, że właśnie tutaj weźmiemy dziś ślub.
         To trochę niekonwencjonalne rozwiązanie, zważywszy, że szpital nie kojarzy nam się najlepiej. Ale to tutaj Everly spędziła kilka ostatnich tygodni. To miejsce kojarzy nam się również z tym, że przebywaliśmy tu z nią, opiekowaliśmy się i cały czas poznawaliśmy. To uczczenie naszej siostrzanej więzi.
 - Denerwujesz się? - tato dotyka wierzchu mojej dłoni. Jest tutaj wraz ze mną. Za kilka sekund, kiedy usłyszymy pierwsze dźwięki marsza weselnego obydwoje pomaszerujemy ramię w ramię do ołtarza. Ja ku mojej nowej przyszłości, a mój rodziciel odprowadzający mnie do nowego rozdziału w moim życiu.
 - Trochę. Czy tak powinno być, tato?
 - Victorio, to nawet wskazane… - całuje moją skroń. Od razu czuję się lepiej. Na chwilę zatrzymuje mój wzrok - Jesteś szczęśliwa?
 - Jestem.
         Uśmiechamy się do siebie szczerze.
 - To do dzieła, córeczko.
         Na naszym przyjęciu zebrała się cała najbliższa rodzina oraz przyjaciele. W końcu miałam okazję poznać mamę Charlesa, już za chwilę moją teściową. Jest nawet moja babcia Batrice. Jest Ed. Zauważam również Farrow, co powoduje, że moje serce roztapia się ze szczęścia.
         Będę przyrzekać przed ołtarzem w najpiękniejszym towarzystwie jakie mogłam sobie wyobrazić.
         Jednak nie to jest najważniejsze. Na samym środku stoi Charles. Obiecał mi, że nie chce być standardowym panem młodym w muszce i eleganckim garniturze. Powiedział, że marzy mu się trochę ekstrawagancji. I tak jak mówił, tak zrobił.
         Uznałam, że skoro on to i ja nie chcę być szablonową panną młodą. Wybrałam krótką sukienkę, a wraz z moimi krokami niesie się zapach lawendy z mojego bukietu.
         Ale najważniejsza osoba znajduje się po lewej stronie. Ev wygląda dziś obłędnie. Wręcz bezbłędnie. Ma dziś dobry dzień. Czuje się naprawdę dobrze i jej wygląd pięknie to odzwierciedla. Złota sukienka i błyszczący makijaż mienią się w świetle żarówek szpitalnej kapliczki.
         Rzadko fantazjowałam o własnym ślubie, ale ten który właśnie się odbywa przechodzi wszystkie moje najśmielsze oczekiwania.
         Docieramy z moim tatą do ołtarza. Znów całuje moją skroń, po czym oddaje moją rękę w opiekę Charlesa. Zgryzam wargę. Nie potrafię ukryć zawstydzenia. Zwłaszcza wtedy kiedy mój narzeczony patrzy na mnie w ten sposób.
         A patrzy dokładnie tak jak powinien mąż patrzeć na żonę. Z troską. Zaufaniem. Obietnicą.
 - Zebraliśmy się tu dziś po to by złączyć tą dwójkę węzłem małżeńskim - przemiły pan z urzędu rozpoczyna swoją mowę.
 - Jesteście gotowi?
 - Jesteśmy - odpowiedź jest zgodna, więc urzędnik rozpoczyna ceremonię.
 - Czy Ty Charlesie, bierzesz sobie za żonę Victorię i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską, aż śmierć was nie rozłączy?
         Oddycham szybko i niespokojnie, raz uśmiechając się szeroko, by po chwili powstrzymywać napływające do moich oczu łzy. Charles jest spokojny i opanowany, wręcz zrelaksowany. Patrzymy sobie w oczy, trzymamy mocno za ręce i w tym momencie jesteśmy pewni naszej decyzji i skutku jakim okazał się ten ślub.
 - Tak.
 - Czy Ty Victorio, bierzesz sobie za męża Charlesa i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, aż śmierć was nie rozłączy?
 - Ślubuję.
         Sięgamy po obrączki, wsuwamy je sobie wzajemnie na palce. Złoto błyszczy się na mojej dłoni. Mam wręcz wrażenie, że w miejscu gdzie znajduje się obrączka skóra pali mnie przyjemnie.
 - Ogłaszam was mężem i żoną. Możecie się pocałować!
         Chichoczemy radośnie, wszyscy goście wiwatują głośno, a ja wpijam się w wargi Charlesa i nic więcej w tej chwili nie potrzebuję.
         Tylko jego bezpiecznych ramion i myśli, skupionych na nim i tylko na nim.

         Uczta weselna trwa w najlepsze. Jestem taka szczęśliwa, kiedy widzę wszystkie najbliższe osoby przy jednym stole. Gdzie wszyscy zajęci są gwarem rozmów, śmiechu i beztroski. Gdzie dla nikogo nie ma w tej chwili śmiertelnych chorób, kroplówek i zmartwień nowego dnia.
         Chłonę widok radosnego uśmiechu Everly, gawędzącej z rodzicami czy siostrami. Ed'a który zabawia towarzystwo i opowiada największe suchary świata. Spoglądam na Americę pochłoniętą rozmową z Harrym. Caroline przytuloną do Paula. Nadal zafascynowanymi sobą Zoe i Lewisem. Widzę Farrow wolną i tak promienną.
         Widzę mojego męża, który w naszym dzisiejszym towarzystwie czuje się jak ryba w wodzie.
         Ale nie widzę mojej babci, więc chociaż nie umiem dziś się martwić, to zaczynam się za nią rozglądać. Stoi na patio i pali papierosa. Przepraszam wszystkich, po czym udaję się do niej.
 - Babciu, nie jest Ci tu zimno? - pytam, kiedy zauważam, że okryła się tylko cienkim płaszczem.
 - O mnie się martwisz, a sama biegasz z gołymi nogami - karci mnie - Jeszcze się pochorujesz i mąż nic z Ciebie nie będzie miał w nocy poślubnej.
 - Przynajmniej trochę mnie rozgrzeje - puszczam babci oczko, ale dezaprobata wypisana na jej twarzy jest bardzo zauważalna.
 - A Ty kochasz tego chłopca? - kobieta zaciąga się papierosem, a ja obserwuję jak dym wije się w powietrzu.
 - Charles jest bardzo troskliwy. Bez niego nie dałabym sobie tutaj rady.
 - Mam nadzieję, że kiedyś poczujesz do niego to co ja czułam do Twojego dziadka. Prawdziwej miłości nie zastąpisz niczym.
         Spojrzenie babci tkwi gdzieś daleko po za moim zasięgiem.
 - Z resztą, prawdziwa miłość dopadnie Cię tak czy tak. Od tego nie jesteś w stanie uciec. Ważne, żebyś tego nie przegapiła.
         Teraz i ja wbijam wzrok w bliżej nieokreślony punkt. Z ciszy jaka między nami nastała, wyrywa nas głos mojego męża.
 - Hej, dziewczyny. Za chwilę pojawi się tort. Wracajcie do środka.
         Kiwamy głowami. Nić porozumienia z moją babcią jest wręcz namacalna. W głowie dźwięczą mi jej słowa.
         "Ważne, żebyś tego nie przegapiła."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz