czwartek, 22 sierpnia 2019

E5S5.Between the eyes of love I call your name.


AMERICA

Wychodząc z toalety wpadam na Ashton’a. Dość nieoczekiwane spotkanie zważywszy, że dzisiejszego wieczora zamieniłam z nim jakieś dwa słowa. Jest to dziwne, ponieważ rozstaliśmy się w zgodzie. Nie mówię, że mamy być najlepszymi przyjaciółmi, ale twierdzę, że ze względu na naszą przeszłość, powinniśmy się darzyć dużą sympatią. A może takie rzeczy nie dzieją się w realnym życiu tylko w książkach?
-Hej! - odzywa się pierwszy, spoglądając na mnie uśmiechem. Przy tym geście na chwilę chwyta moje dłonie w swoje.
-Hej! - odpowiadam krótko.
-Jak się masz? - pyta, a ja swobodnie mogę wyznać, że odpowiedziałam dzisiaj na to pytanie jakieś dwieście czterdzieści sześć razy.
I dwieście czterdzieści sześć razy odpowiedziałam tak samo.
-W porządku, w porządku. Piękna noc!
-Tak, zdecydowanie. Emmm… - milknie na chwilę. - Świetny występ! 
Dlaczego ta rozmowa musi być taka krępująca?
Czy mam wypisane na twarzy: NIEZRĘCZNA TOWARZYSZKA, że ludzie zachowują się jakoś… niezręcznie!?
-Dziękuję. Myślę, że Paul był najbardziej zadowolony. - chichoczę, żeby rozluźnić nieco atmosferę. - A co słychać u ciebie? - robię dłuższą pauzę. - I u Sarah?
-Świetnie, naprawdę świetnie. Właściwie planujemy razem zamieszkać.
Wow. 
Czyżby zaszła w ciąże, że tak szybko poszło? - podsuwa mi podświadomość, ale odsuwam tę myśl na dalszy plan. Nie mogę się zachowywać niegrzecznie.
Ruszasz dalej ze swoim życiem Americo! Nie zapominaj o tym.
-To wspaniała wiadomość! Oh, życzę wam powodzenia.
-Dzięki. A ty? Radzisz sobie jakoś? - patrzy na mnie, wysyłając mi tym spojrzeniem garść otuchy.
„Jakoś” to zdecydowanie prawidłowe słowo na określenie mojej zaradności.
-Tak. - wzdycham. - Bywa ciężko, ale staram się zbyt dużo o tym nie myśleć. - kiwa głową, mówiąc, że to dla mnie dobre wyjście. 
Czuję się, jakbym to ja jedyna przeszła przez to piekło, które dotyczyło w końcu nas obojga. Nie mam pojęcia jakim cudem on poradził sobie z tym wszystkich bez zastrzeżeń.
Na pewno nie dzięki mnie, bo sama byłam w tamtym czasie wrakiem człowieka, który w żaden sposób nie był zdolny na wsparcie czy nawet pocieszenie drugiej osoby. Może to faktycznie Sarah była lekarstwem na jego cierpienie. Może jakimś trafem sprawiła, że wszystkie rozterki i zmartwienia zeszły na drugi plan. Ja nie spotkałam na swojej drodze osoby, która by mi w tym pomogła.
A raczej nie chciałam spotkać.
Wolałam zostać sama ze swoją głową i przypuszczam, że właśnie dlatego, dochodzenie do siebie zajęło tak długo czasu.
Powinnam się cieszyć, że Ashton’a spotkał zupełnie odwrotny scenariusz.
-Biegnę do Caroline. Ktoś musi uważać na to, żeby nie rozdeptała sobie sukni. - uśmiech gości na mojej twarzy.
-Jasne. - jeszcze raz chwyta mnie za dłoń, ściskając ją lekko w swojej.
Mam wrażenie, że to oznaka ogromnej pokory jaką Ashton w sobie nosi, a jednocześnie zrozumienia i poparcia. Jakby dawał mi znać, że jest przy mnie.
Cokolwiek by się nie stało.
Puszczam dłoń i mijam go powoli.
-Ashton! - wołam jeszcze na odchodne. Odwraca się i spogląda na mnie z uwagą. - Naprawdę cieszę się, że dobrze ci się układa z Sarah. Zasługujesz na to, żeby być szczęśliwym.
-Ty też na to zasługujesz, Ami. Bardziej niż ktokolwiek inny. 

Wesele mija we wspaniałej atmosferze. Robimy sobie multum zdjęć z foto budki, rozkoszujemy się przepysznymi koktajlami i tańczymy w rytm muzyki lat siedemdziesiątych. Niektórzy spędzają czas w mini-kasynie, które zorganizowali dla gości państwo młodzi, a inni siedzą nad jeziorem, podziwiając piękno tego szczególnego miejsca. 
Spostrzegając na zewnątrz Victorię, w towarzystwie Calum’a i Luka, postanawiam do nich dołączyć.
-Nie mogę uwierzyć, że się z tobą spotykałam! - śmiech Santangel połączony ze śmiechem Hemmings’a wypełnia przestrzeń werandy.
-Nie jesteś pierwszą, która to mówi. - odzywa się Calum, naganiając na swojego przyjaciela. 
-Oh, dajcie spokój. Nie może być z nim tak źle. - wtrącam się, zajmując wolne miejsce obok Hood’a.
Mogłabym zająć miejsce z drugiej strony, blisko blondyna, ale z tej perspektywy chyba czuję się bezpieczniej.
-Dziękuję! W końcu ktoś staje w mojej obronie!
-O nie, nie mój drogi. Nie staję w twojej obronie tylko daję ci szansę na wyjaśnienia. 
-No to już po nim. - komentuje Calum.
-Wiecie co? Pieprzcie się. - śmieje się Luke. - Do tej pory nikt nie narzekał, oprócz ciebie! - zwraca się do przyjaciela. - A nawet nie byłeś ze mną na randce.
-Wolałbym nie.
-No powiedz Vicky, narzekasz? 
-Hm, szczerze powiedziawszy nie… - mruży oczy, zdając sobie z czegoś sprawę. -Nie powiedziałabym, że mogę narzekać.
-Widzicie.
-Dobra, dobra! - uciszam tą grę słów. - Więc… Jesteś „wspaniałym” kochankiem, ale co poza tym? - pytam szczerze. Fajnie jest sobie tak porozmawiać od serca.
Naprawdę fajnie.
-A czy musi być coś poza tym? 
-Cóż, jeśli twoje znajomości opierają się tylko na tym to oczywiście, że nie, ale jeśli chcesz wejść w głębszą relację, spodziewam się, że to ci nie wystarczy bawidamku.
-Popieram! - zgadza się ze mną Vicky. Stukam kieliszek szampana o jej kieliszek z bezalkoholową mimozą. 
-To zabawne. - Luke patrzy na mnie zadowolony. - Jeszcze cię nie bzyknąłem, a już zaczynasz mnie irytować.
Śmieję się.
-What can i say? I know that I'm never, ever gonna change and you know that you're always gonna stay the same.
-Dobrze powiedziane. - Calum kiwa głową, patrząc na mnie z uznanie. 
Z uśmiechem na ustach, biorę kolejny łyk szampana, zerkając jeszcze przelotnie na Luka, którego spojrzenie nie wiedzieć czemu przez krótką chwilę pali moje zmysły i spełnia najżarliwsze sny.

Wraz z Vicky kończymy imprezę o trzeciej. Kierujemy się do jednego z wynajętych pokoi, żeby w końcu dać upust emocjom i móc choć trochę odpocząć. 
Moja przyjaciółka niebawem znów wraca na terapię, a to oznacza, że po raz kolejny czeka nas dłuższa rozłąka.
Przez cały ten czas jej pobytu tutaj nie miałyśmy okazji dłużej porozmawiać, ponieważ stale było coś nowego do załatwienia przed wielkim dniem.
Kiedy kładziemy się do łóżka, mam wrażenie, że mój umysł w końcu ma szansę na reset.
-Jestem wykończona. - odzywa się blondynka, odwracając się w moją stronę.
-Mam wrażenie, że od tygodnia ścigam się w jakimś poligonie. - wzdycham. - Organizacja wesela to strasznie wykańczający proces.
-Wiem. Dlatego ty zorganizujesz moje. - śmieje się w moją stronę.
-Będziesz musiała mi za to słono zapłacić. - ostrzegam.
Na chwilę panuje między nami cisza.
-Nie wierzę, że Niall i Zoey będą mieli dziecko. - przerywam w końcu, i choć może nie jest to odpowiedni moment na takie rozmyślenia, to jednak muszę wiedzieć co Victoria sądzi na ten temat. Wystarczy, że przeżyłam w niewiedzy kilka ostatnich godzin.
-To prawda. Ja też nie mogę w to uwierzyć. - wzdycha. - To takie… dziwne, wiesz? Patrzysz na człowieka, z którym dzielisz swoją przeszłość i nagle okazuje się, że ten ktoś ma całkiem nowe życie. Kogoś innego do kochania… I jedno małe ziarenko, które niebawem sprawi, że jego świat wywróci się do góry nogami. - śmieje się cichutko. Przez światło księżyca dostrzegam łzę na jej policzku. Jestem pewna, że jest to łza szczęścia, nie smutku. - Niall zostanie tatą. - kręci głową z niedowierzaniem. - To przepiękna sprawa.
-Niall! - powtarzam. - Ten sam Niall, który nauczył mnie gry w makao, a ciebie włączania pralki! - śmiejemy się na obraz tych wspomnień.
-Oh, to niesamowite jak los potrafi zaskakiwać…
-To prawda. - oczy zamykając mi się mimowolnie, przenosząc mnie stopniowo w krainę snu. - Dobranoc.
-Dobranoc Ami.
-A, i Vicky?
-Tak?
-Jestem z ciebie strasznie dumna. - chwytam jej dłoń w półśnie ciesząc się, że jest teraz obok mnie.
-Ja też jestem z ciebie dumna. - uśmiecham się. -I wiesz, co? - mówi po chwili ciszy. - Myślę, że jak Luke cię już bzyknie, to będzie najlepszy seks w twoim życiu.
Pomimo, że słowa te zarejestrowałam na na wpół żywa, mam wrażenie, że w moich snach pojawiał się wysoki blondyn o oczach koloru lazuru, który przez resztę dzisiejszej nocy przedzierał się przez każdą możliwą fantazję i spełniał najbardziej nieoczekiwane pragnienie.
***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz