sobota, 6 lipca 2019

E2S5. The truth is I am a toy that people enjoy 'til all of the tricks don't work anymore...


VICTORIA
            Dom. Czym właściwie był dla mnie dom?
            Czy to miejsce w którym się urodziłam, wychowałam i spędziłam większą część mojego nastoletniego życia?
            Manchester, który spowodował, że pewnego dnia całe moje młodociane życie stanęło w płomieniach?
            A może Londyn? Londyn był początkiem. Ale był też moim nie ubłaganie zbliżającym się końcem.
            Czym właściwie była dla mnie wypasiona, niebiańsko droga willa w Los Angeles? Chyba tylko małym przystankiem, pomiędzy tym kim chciałabym być a kim właściwie jestem.
            Nowy Jork… to tutaj czułam się najlepiej. Pośród tysiąca anonimowych ludzi mijanych na ulicy. W malutkich kawiarniach na rogu, gdzie każdy zajęty był sobą i nie zwracał na mnie większej uwagi. Puby gdzie muzyka to nie były tylko słowa i dźwięki, ale to była melodia mojej duszy.
            Hope Cove. Tutaj spędziłam kilka ostatnich miesięcy mojego życia. Właśnie w tym miejscu odnalazłam zagubioną cząstkę siebie. Hope Cove to miejsce w którym w końcu zaczynam układać moją własne życie i kierować je na odpowiednie tory.
            To tutaj czułam się bezpiecznie. Jak w azylu. A teraz?
            Teraz jestem w samolocie do Los Angeles na ceremonie zaślubin mojej przyjaciółki i jestem przerażona. Okropnie przerażona.
            Jednak ciągle powtarzam w głowie słowa Farrow, które wypowiedziała do mnie zaraz po tym jak mocno mnie przytuliła i życzyła powodzenia.
            "Pamiętaj, że tam czekają na Ciebie Twoi najbliżsi. To jedyna rzecz której nie powinnaś się obawiać. Ich twarzy i szczerych uścisków."

            Kiedy samolot wylądował, zakończyła się cała procedura, otrzymałam swój bagaż, rozpoczęłam czekanie.
            Dwie minuty, pięć, dziesięć.
            Dopiero po jakichś piętnastu odważyłam się zjechać po elektrycznych schodach, gdzie na samym dole czekał na mnie Ed. To właśnie on obiecał odebrać mnie dziś z lotniska, zabrać na lunch a potem odstawić do domu.
            Kiedy mnie zauważa uśmiecha się szeroko, macha energicznie dłonią. Zbliżam się do rudowłosego, on otwiera ramiona a ja mocno się w nie wtulam. Jest mi tu ciepło, bezpiecznie. Prawie jak w domu.
- Wypiękniałaś - mówi w moje włosy, a ja chichoczę pod nosem.
- Ty też - odklejam się od Ed'a, spoglądam na jego twarz po czym szczypię go w czubek nosa - Troszeczkę - dodaję, znów przytulając go mocno.
            Spędzamy ze sobą trzy bite godziny, na jedzeniu chińszczyzny, gadaniu i wspominaniu. Mam wrażenie, że nie widziałam go latami. Jest między nami to samo co zawsze. Mogę mu ufać, opowiedzieć wszystko i nie martwić się niczym.
            Ed to mój przyjaciel, dzięki któremu powrót do Ameryki nie jest już tak straszny jak był na początku.
            Sheeran odwozi mnie do posiadłości Americy, gdzie mają na mnie czekać dziewczyny. Caroline szczególnie ucieszyła się z mojej przepustki. Jej słowa bardzo podniosły mnie na duchu, ponieważ mój kontakt z nimi został okropnie ograniczony.
- Nie wyobrażam sobie mojego ślubu bez wszystkich moich przyjaciółek. Jesteście dla mnie jak siostry. Nie mogę uwierzyć, że już niedługo Cię zobaczę!
            Samochód Ed'a zatrzymuje się na podjeździe, chłopak pomaga mi z bagażami, po czym życzy mi powodzenia i odjeżdża.
            Nic się tu nie zmieniło. Patrzę na ogromny dom, który ciągle wygląda jakby ktoś wyciągnął go z ekskluzywnej gazetki z nieruchomościami.
            Ciągle powietrze pachnie tak samo, trawa wygląda tak samo, tylko ja już jestem trochę inna. Mam wrażenie, że nie pasuję do tego ekskluzywnego otoczenia.
            Ciągnę za sobą walizkę pod drzwi,  po czym pukam energicznie.
- Victoria! - pierwsze co widzę to uradowaną twarz Car. Ma na sobie śliczną, granatową midi sukienkę, która idealnie podkreśla jej ciało. Wygląda kwitnąco, świeżo i bije od niej niezaprzeczalnie pozytywna energia.
- Caroline… nie mogłam doczekać się kiedy Cię zobaczę - ściskam ją mocno, jeszcze przez chwilę słodzimy sobie troszeczkę, by następnie wnieść torby i wkroczyć do salonu.
            Zaraz za przestronnym wejściem widzę Ami, która ze łzami w oczach podbiega do mnie i mocno mnie przytula.
            Przez kilka nanosekund czuję jak wyrzuty sumienia ściskają mój żołądek. Wiem jednak, że Ami nie była z własnymi problemami sama i jak widać, świetnie sobie poradziła. Również wygląda bezbłędnie. Ma krótsze włosy oraz promienną cerę.
            Chociaż jestem pewna, że cała ta sytuacja z dzieckiem i rozstaniem z Ashtonem mocno odbiła się na jej psychice, moja przyjaciółka zdecydowanie wygrała wojnę ze smutkiem i żalem.
- Tęskniłam za Tobą, Ami - szepczę, czując jak gula w gardle rośnie nieubłaganie.
- Ja też - odpowiada równie cicho.

            Czas spędzony z moimi najlepszymi przyjaciółkami płynie wolno, a zarazem straszliwie szybko.
            Mamy tyle sobie do opowiedzenia, że nie wystarcza nam jeden wieczór. Odnoszę wrażenie, że potrzebowałybyśmy całej wieczności.
            Nasze rozmowy kończą się o trzeciej nad ranem i kiedy budzę się o dwunastej w południe, mam wrażenie, że ktoś uderzył mnie w głowę czymś tępym. Zdecydowanie odzwyczaiłam się od takich nocnych posiedzeń, zważywszy, że od jakichś dwóch miesięcy naprawdę dobrze sypiam.
            Schodzę na dół, przygotowuję sobie grzanki z awokado i kawę z ekspresu. Na blacie leży karteczka, a na niej krótka adnotacja: "Wracamy późnym popołudniem. Car jest z Paulem, ja pojechałam do kosmetyczki, a potem na kawę z Clarie".
            Więc zostałam sama. Tylko ja, wielki telewizor i Netflix.
            Tak mocno zaangażowałam się w oglądanie serialu, że kiedy słyszę dźwięk mojego telefonu, podskakuję na kanapie. To Charles.
- Halo - mówię do słuchawki.
- Cześć - głos mężczyzny jest kojący nawet przez telefon.
- Hej. Jak tam życie w Hope Cove?
- Bez zmian. Jak w życie w Los Angeles? Caroline mocno podekscytowana?
            Dużo opowiadałam Charlesowi o moich przyjaciołach. Zwłaszcza o dziewczynach. Jest zdecydowanie na bieżąco z ich życiem i ważnymi wydarzeniami jakie w nim się pojawiają.
- Bardzo. Ciągle wisi na telefonie, ciągle coś ustala i choć rzadko widywałam Caroline wściekłą w przeciągu ostatnich godzin mocno się to zmieniło.
- Macie plany na wieczór? - pada kolejne pytanie.
- Dziś nie, ale jutro ma być wieczór panieński.
- A jak się trzymasz?
            Przez chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią. W sumie jest całkiem dobrze, więc zgodnie z prawdą odpowiadam:
- Lepiej niż myślałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz