środa, 23 stycznia 2019

E5S4. I've been watching you for some time, can't stop staring at those ocean eyes.


VICTORIA
            Nocne życie Nowego Jorku zawsze mnie fascynowało. Każde miasto różni się swoją imprezową kulturą. Ostatnio zasmakowałam Los Angeles, teraz przyszła pora bym liznęła czegoś więcej z drugiej części Ameryki.
            Nie będę ukrywać. Bywałam na różnych przedsięwzięciach w tym mieście. Pokazy mody, premiery, koncerty, Sylwester. Ale praktycznie nigdy nie szlajałam się po pobliskich barach.
            Dzisiaj mam taką okazję. Długo zastanawiam się nad tym co mam na siebie włożyć. Na początku chciałam wyglądać zupełnie normalnie. Jeansy. Koszulka. Szpilki. Ale w momencie kiedy przeglądałam wieszaki z ubraniami zobaczyłam ją. Srebrną, krótką sukienkę. Głęboki dekolt. Pasek, który podkreśla wcięcie w talii.
            Skoro mój plan obejmuje praktycznie zupełną rezygnację z życia gwiazdy, zaczęłam zastanawiać się gdzie będę miała okazuję ubrać tą kreację. Jeszcze dziś stawiam na coś gwiazdorskiego. Później przyjdzie czas na skromniejsze kreacje.
- Wow - Veronica staje niespodziewanie w drzwiach. Jestem w trakcie wiązania pasa, więc praktycznie jestem w pełni ubrana.
- Śliczna, co? - obracam się do niej twarzą. Od razu spogląda na mój dekolt.
- Łowy? - unosi brew, ale kiwam przecząco głową. Nie myślałam o tym w ten sposób. Często noszę mocno wycięte sukienki lub bluzki. To żadna nowość.
- Chyba muszę trochę odpocząć od mężczyzn - mówię sięgając po czarną torebkę - Pisałam dziś z Everly.
            Veronica nie wygląda na zadowoloną.
- Chce się z nami spotkać kiedy wrócimy do Los Angeles - oznajmiam.
- Jeśli chcesz możesz się z nią spotkać. Nie jestem zainteresowana.
- Proszę - mówię błagalnym tonem. Podchodzę do siostry i sięgam po jej dłonie. Ściskam je mocno - Nie chcę robić tego sama.
- Ale chyba będziesz musiała - Veronica wyślizguje się z moich dłoni - Idziemy czy nie?
            Nie drążę więcej tematu. Mam zamiar spotkać się z Everly. Sama czy z Veronicą? Nie ważne. Mam do niej kilka pytań, które muszą zostać zadane. Wcześniej czy później.
            Kiedy docieramy do baru, March już na nas czeka. Od razu stawia przed nami kufle z piwem i zachęca do picia.
- Jestem strasznie podekscytowana - mówi swoim anielskim głosem. Wygląda równie anielsko w lateksowych, różowych spodniach i niewiele zasłaniającej bluzeczce.
- Dlaczego? - biorę łyk piwa. Siedzimy przy barze i mamy stąd idealny widok na scenę. March sama nas tu usadziła, więc jak mniemam doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
- Nie każdy chce chodzić na występy kapeli mojej przyjaciółki. Ludzie niekoniecznie przepadają za takimi barami - wskazuje ręką na pomieszczenie.
            Nie do końca wiem o czym mówi, bo bar jest niewielki, ale zarazem przestronny i gustownie urządzony. Pomieszano tu trochę nowoczesności ze stylem vintage, ale nie widzę tu ani kiczu, ani brudu, ani nic co mogło by odrażać ludzi.
- Albo za nią - wzrusza ramionami. Spoglądamy na siebie z Veronicą.
            Chociaż nie chcę oceniać, domyślam się, że obie dziewczyny różnią się od siebie. Jedna lubiana, druga nie. March jest przepiękna. Czy to oznacza, że jej przyjaciółka jest brzydulą?
- Często tu przychodzisz? - moja siostra sączy piwo i wypytuje March Jane o różne rzeczy.
- Tutaj? Praktycznie codziennie. Czasami tu dorabiam - dziewczyna uśmiecha się promiennie. Wyciąga z kieszeni telefon i spogląda na wyświetlacz - Za godzinę wchodzą na scenę. Idę zobaczyć co u nich.
            Kiwamy głowami ze zrozumieniem. Zazwyczaj to ja jestem po drugiej stronie sceny. Ale cudowne uczucie potrzeby bycia tylko biernym widzem rozpływa się w moim wnętrzu.
            Rozsiadam się wygodnie na krześle i czekam.
            Ciekawość mnie zżera co pokaże nam dziś Touch of the Sun. Mam nadzieję, że będzie to coś dobrego.

BEN
            Kanapa w naszym barze zawsze była moim ulubionym miejscem. Tutaj przygotowywałem mój umysł na występ. Rozgrzewałem palce. Byłem w końcu sobą.
            Dzisiaj bar znów jest prawie pusty. Nie wiem jakim cudem nie przyciągamy do siebie ludzi. Mamy całkiem dobre kawałki, nasz wokalista jest ekscentryczny i energetyczny. Basistka całkiem ładna, chociaż totalna z niej suka. Drugi basista to po prostu talent.
            A ja? Ja gram na perkusji, obstawiam tyły i robię swoją robotę najlepiej jak potrafię.
- Słuchajcie - podekscytowana March wpada do naszego małego pomieszczenia. March Jane to przyjaciółka Willow. March praktycznie nie odstępuje Willow na krok, ale ona  zdecydowanie nie odwzajemnia jej uczuć.
- Yhym, znów łowca talentów? - Willow burka pod nosem, nie podnosząc oczu na dziewczynę. Ciągle gapi się tępo w swój telefon i odpala kolejnego papierosa. Mina March trochę się zmienia, ale ciągle można dostrzec cień podekscytowania w jej oczach.
- Mów co chciałaś nam powiedzieć - zachęcam ją. Teraz widzę wdzięczność.
- Dziś na naszym występie będzie ktoś znany!
            Nowy Jork pęka w szwach od znanych osób, ale nie w naszym barze. Dopada mnie zwątpienie. Czy to jakiś stary alkoholik który był kiedyś gwiazdą rocka czy może jeszcze inny typ osoby spod ciemnej gwiazdy?
- Ile razy mam Ci mówić, żebyś przestała fantazjować? - Willow raczy podnieść oczy na March Jane, ale jej wzrok nie mówi "fajnie, że przynosisz takie wieści". Mówi "idź się leczyć" - Nigdy nie udało Ci się przyprowadzić nikogo sławnego. I dziś pewnie też tak będzie.
            Widzę jak klatka piersiowa March unosi się ciężko i opada. Postanawiam działać. Willow nie może znów spierdolić March wieczoru. Podchodzę szybkim krokiem do dziewczyny, łapię ją pod łokieć i ciągnę w stronę drzwi.
- To jak? Pokażesz mi kto dziś będzie nas oglądał?

            Ostatnie uderzenia w talerze, a mi serce podskakuje pod samo gardło. Już dawno nie czułem czegoś takiego. Takiej przyjemności z grania. Zazwyczaj dawałem z siebie wszystko, ale dziś wycisnąłem wszystko do ostatniej kropli.
            Czułem się obserwowany. Ja też ciągle na nią patrzyłem.
            W srebrzystej, krótkiej sukience, z głębokim dekoltem świeciła jak gwiazda na ciemnym niebie.
            Widywałem wiele kobiet. I chociaż całkiem sporo było ich w moim życiu, ona jest wyjątkowa. March miała zupełną rację. Kiedy ją zobaczę opadnie mi kopara.
- To Victoria Santangel. Kojarzysz? - słowa ciemnowłosej zapadły mi w pamięć. Kiedy zajrzałem przez otwarte drzwi naszego pokoju, nie do końca wiedziałem gdzie patrzeć. Kojarzyłem Victorię Santangel. The Fame było popularnym zespołem, niektóre ich hity rozgłośnie radiowe maglowały w kółko.
            Ja wolałem cięższe dźwięki, więc nigdy dla własnej przyjemności nie słuchałem ich zespołu.
            A teraz ta zniewalająca kobieta siedzi przy barze, popija zwykłe piwo i jestem pewien, że gdyby jakaś fanka wypatrzyła ją w oknie mielibyśmy tu zbiegowisko nastolatek.
            Schodzimy z prowizorycznej sceny. Jestem chyba lekko oszołomiony. Nawet nie lekko, ale kiedy Willow ciągnie mnie za sobą i zamyka drzwi na klucz, wracam na ziemię. Nie od razu rozpoznaję jej zamiary.
- Spodobała Ci się? - unosi wysoko brwi. Wiem, że jest wkurzona. To nawet za małe słowo. Jest wkurwiona.
- Nie wiem o czym mówisz - biorę butelkę z wodą i piję ją. Jestem zmęczony po występie. Ciągłe walenie w bębny może wykończyć.
- Doskonale wiesz o czym mówię.
            Willow jest w agresywnym nastawieniu, ale w sumie ma rację. Victoria zdecydowanie mi się spodobała. Ale to nie ten poziom. Ona jest kimś znanym, a ja po prostu jestem zwykłym gościem, który w Nowym Jorku szuka swojego miejsca.
            Nie mam siły przebicia. Żyjemy dwoma różnymi życiami. Tego nic nie zmieni.
            Dostałem się na Juilliard School. Nikt mi w tym nie pomógł, osiągnąłem to sam. Sam złożyłem podanie, potem przeszedłem pomyślnie rekrutację i przesłuchanie. Sam pracuję na siebie. Zarabiam i opłacam mieszkanie.
            Ja jestem tu. Ona jest tam, więc nie do końca mam pojęcie o co chodzi Willow.
- Nie bądź zazdrosna. Przecież wiesz, że między nami już nigdy nic nie będzie - daję jej to do zrozumienia po raz tysięczny. Po raz tysięczny Willow uznaje to za żart.
- Mam nadzieję, że żartujesz - prycha. Ciągle tak robi.
- Powtarzam - zirytowany mijam ją, przekręcam klucz w drzwiach i otwieram je na oścież. Ciągle spoglądam gdzieś w stronę Willow. Wypluwam słowa nie myśląc za dużo - Chcę żebyś w końcu się ode mnie odczepiła i dała mi spokój.
            Widzę, że mina Willow zmienia się diametralnie. Patrzy za mnie. Żeby przekonać się co ciekawego zwróciło jej uwagę, odwracam głowę.
            Victoria jest z bliska jeszcze piękniejsza. Ma zielone oczy. Ogromne zielone oczy. I czarujący, szeroki uśmiech. Wyciąga do mnie rękę, ale nie podaje jej mojej. Z konsternacją opuszcza ją.
- Chciałam żebyście poznali moje znajome - sytuacje ratuje March, albo chociaż próbuje. Ja czuję się zażenowany. I zupełnie nie wiem co się ze mną dzieje.
- Jestem Vicky, a to jest Veronica moja siostra - Victoria odzywa się w następnej kolejności. Jej głos idealnie pasuje do jej wyglądu, ciała. Jej całej. I nie umiem do końca wytłumaczyć sobie o co w tym wszystkim chodzi.
- Ben - pokazuje na siebie, potem obracam się i wskazuje palcem na moją byłą dziewczynę - Willow.
            A potem jakby nigdy nic mijam March, Vicky i jej siostrę, opuszczając pub.
            Nogi niosą mnie do mojego mieszkania. Wstyd prosto do barku z alkoholem.
            Przez całą drogę dręczyła mnie jedna myśl. 
            Co ja właśnie zrobiłem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz