VICTORIA
Nie wiem w którym momencie moje
życie odwróciło moje myślenie o 180 stopni, ale bardzo zapragnęłam zmian.
Pół mojego życia byłam zależna od
kogoś. Na początku od rodziców. Potem szkoły. Potem wytwórni. Chociaż starałam
mieć swoje zdanie, ciągle ktoś je negował.
"Córeczko,
nie masz racji. To liceum nie będzie dla Ciebie odpowiednie. Może liceum z
większą ilością zajęć z muzyki?" Mawiał tato.
"Skup się. Bez ćwiczeń zapomnisz co to znaczy używać przepony."
Mawiał mój nauczyciel śpiewu.
"Dziewczyny,
słuchajcie. Załatwiłam wam kontrakt. Wystarczy wasz podpis. I będziecie mieć
cały świat u stóp. Koncerty! Sława! Pieniądze! Ciężka praca… czy to nie brzmi
cudownie?" Mawiała Margaret.
Teraz postanowiłam iść swoją drogą.
Jestem nie tylko Victorią Santagnel
która potrafi wyjść na scenę zaśpiewać kilka prostych popowych piosenek. I choć
dzięki tym piosenkom mogę zacząć kroczyć swoją wymarzoną ścieżką.
Chcę studiować na Juilliard School.
Chcę to osiągnąć ciężką pracą. Zaangażowaniem
i nauką. Chcę osiągnąć coś własnymi rękoma.
Ale wcześniej…
-
Victoria! - moja mama przytula mnie mocno - Dziecko, w końcu przyjechałaś.
-
Potrafiłam nie bywać w domu miesiącami mamo - odpowiadam, nie puszczając ramion
mojej
rodzicielki - Ale cieszę się, że znów mogę być w domu.
Dom.
To miejsce zdecydowanie już mogę tak nazywać. Miejsce w którym się wychowałam,
postawiłam pierwsze kroki, napisałam pierwszą piosenkę i ukradkiem, w tajemnicy
przed rodzicami sprowadziłam do domu pierwszego chłopca stanęło w płomieniach.
Jest dla nas wszystkich powoli wspomnieniem. Jednak to miejsce sprawia, że
wszyscy chcemy tworzyć nowe.
- Schudłaś - przygląda mi się badawczo.
Nie wspominam o mojej tygodniowej diecie detoks polegającej na piciu soków,
bo padłaby tu trupem. Moja mama nie
toleruje niczego co nazywa się "eko", "detoks",
"dieta", "szybki efekt".
- To przez stres. Zawieszenie zespołu.
Koniec zdjęć na planie. Nowe plany…
Czekam
aż wyłapie ostatnie dwa słowa.
- Nowe plany? - siadamy w jadalni przy
stole, a mama sięga po sok i nalewa mi do szklanki.
- Nowe plany - powtarzam - Wyjeżdżam z
Los Angeles.
- Przecież dopiero się tam wprowadziłaś,
dziecko!
- Wiem - przytakuję - Nie tak od razu
mamo. Mam jeszcze sporo spraw do zamknięcia. Od tego muszę zacząć.
Zaczęłam
jednak od tego o czym marzyłam od kilku miesięcy. O prawdziwych wakacjach.
Prawdziwych na ile mogę tak je nazwać, bo nie są to moje pierwsze wakacje. Po
chwili namysłu nazywam je odpowiednio.
Są
to moje wakacje.
Alpy.
To tu spędzę kilka następnych dni. Będę pić grzane wino, siedzieć przy kominku
w ciepłych skarpetach i czytać książki, które od miesięcy kolekcjonowałam w
mojej domowej
bibliotece. Będę również szczegółowo planować kilka następnych
miesięcy. Zazwyczaj robili to za mnie moi pracownicy. Zaczynając od Margaret,
która swoją drogą okazała się bezcennym menagerem z ogromną wiedzą, kończąc na
Willu, który radzi sobie równie dobrze. Moje stylistki, makijażyści, fryzjerzy,
producenci. Wszyscy myśleli za mnie, teraz ja będę myśleć za siebie.
Zaczynam
od złożenia podania na Juilliard. W momencie kiedy drżącym palcem mam wcisnąć
ikonę "aplikuj", dzwoni mój telefon. Wywracam oczami, odkładam
laptopa i spoglądam na wyświetlacz.
- Cześć Ami - mówię, rozsiadając się
wygodniej na fotelu. Nie zauważyłam kiedy tak mocno się spięłam. Jednak kiedy
słyszę głos przyjaciółki w słuchawce cały stres ze mnie opada.
- Oderwałam się na chwilę od tego
szaleństwa. Moja mama pokazuje Ash'owi moje zdjęcia z dzieciństwa. Goła piczka
i te sprawy. Oprócz tego poi go nalewką z porzeczki i dokarmia sernikiem. Oszaleję!
- chociaż słowa nie wskazują na zadowolenie, wiem, że Ami się to podoba. To spełnienie
jej marzeń.
Carter
to najbardziej uczuciowa osoba jaką znam. Ma ogromne serce, duszę jasną i
otwartą, a umysł szeroki. Czuję, że jej łańcuchy również zaczynają pękać, a ona
może zacząć prawdziwie czuć. Bez ukrywania, bez zazdrości. W końcu prawdziwie. Dzięki
Ashtonowi.
- Przypominam Ci, że przed tym zanim
zobaczył Twoje nudeski z dzieciństwa Ash widział Cię nagą sto razy.
Wiem,
że przewraca oczami. No i niechętnie przyznaje mi rację.
- Teraz mam świetne cycki. On uwielbia moje
cycki - prycha radośnie - Jak będziemy mieć dzieci, nigdy w życiu nie zrobię im
takich zdjęć. Nie chce żeby wstydziły się w przyszłości.
Wspomnienie
o dzieciach, ich dzieciach jest tak naturalne jakby już posiadali swojego
potomka. Wręcz tego nie zauważam, a nawet potakuje.
- Jestem pewna, że będziesz taką samą
mamą jaką jest Twoja. Troszkę przewrażliwiona, ale do rany przyłóż. I założę
się o milion, że też czasami przyniesiesz im wstyd.
- Nie kracz - śmieje się. Znów musi
przyznać mi rację - A jak w domu? U rodziców wszystko okej?
- Tak, wszystko po staremu. Ale póki co
zmieniłam lokalizację.
- Jesteś u Valentiny?
- Jestem w Alpach. Planuję sobie nowe
życie.
Poranek
w górach to coś niesamowitego. Kiedy wczoraj zasnęłam przed godziną dziesiątą,
tak teraz obudziłam się w południe. Ostatnie lata ograniczały się raczej do
kilku godzin snu, często z kacem przy moim boku. Dziś zimowe słońce przebija
się przez zasłony, a ogromne łóżko jest tylko do mojej dyspozycji. Nie potrzebuję
niczego więcej.
Oprócz
pysznego śniadania.
Ubieram
się szybko po czym zbiegam na dół by zjeść coś pożywnego. Mam dziś ochotę na
bekon, jajka i tosty z masłem. Przyjeżdżając tutaj zupełnie zapomniałam o
katordze jaką przeżyłam żywiąc się jedynie sokami z buraka i ogórków kiszonych.
Moja mama ma rację. Słowo "detoks" powinnam wyrzucić do kosza.
Jakimś
cudem nikt mnie nie rozpoznaje. Może przez to, że wybrałam hotel gdzie
większość osób to bogaci czterdziestoletni biznesmeni, albo emeryci którzy
wybrali się na wycieczkę swojego życia.
Kiedy
zauważam wolne miejsce obok przyjemnie wyglądającego starszego pana, podchodzę
i z radosnym uśmiechem pytam czy mogę je zająć. Nie słyszę słowa sprzeciwu,
jednak oczy mężczyzny nie kierują się na mnie. Zapatrzony jest w rubryki
lokalnej gazety.
- Coś ciekawego piszą? - wkładam kawałek
jajka do buzi. Odpowiada mi cisza.
- Nic - mężczyzna kiwa głową. Chociaż na
pierwszy rzut oka wydawał się przyjemnym dziadkiem, okazuje się, że znów nie
miałam nosa do ludzi. Koduje w pamięci by na moją listę wpisać jakiś kurs
dotyczący relacji z drugim człowiekiem.
- Okej - spożywam śniadanie w totalnej
ciszy, radując mój język cudownym smakiem tłuściutkiego bekonu. W momencie
kiedy wkładam ostatni kawałek do buzi, mężczyzna przemawia.
- Jesteś do niej tak podobna…
Głos
mężczyzny jest cichy, oblany smutkiem i miłością. Spoglądam w jego stronę. Nadal
patrzy w gazetę, ale w końcu unosi na mnie wzrok. Ma piękne niebieskie oczy,
ozdobione tryliardem zmarszczek.
- Widziałem Cię tu wczoraj. Jak meldowałaś
się w recepcji.
Kiwam
głową i czekam na kontynuację.
- Moja żona, Melody, była najpiękniejszą
kobietą jaką w życiu poznałem. A Ty jesteś do niej taka podobna. Te ogromne
zielone oczy. Szeroki, ale łagodny uśmiech. Mały nosek.
- Ma pan jej zdjęcie? - dziadzio ochoczo
wyjmuje portfel i pokazuje jej fotografię. Rzeczywiście, jesteśmy do siebie
uderzająco podobne.

Smutek jest jeszcze większy w jego głosie, niż
w oczach. Dotykam wierzchu jego dłoni.
- Nie lubię pocieszania - bierze dłoń. Przez
chwilę jednak widzę cień uśmiechu na jego ustach - Melody nosiła grzywkę w
młodości. To jest jedyna rzecz jaka was różni.
Kiedy
po godzinie wracam do pokoju i zanim idę na stok, sięgam po nożyczki i dość
nieudolnie obcinam sobie grzywkę.
Zaczynam od nowa. I nie mogę doczekać się co
czeka mnie dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz