środa, 21 listopada 2018

E24S3. No one knows me like you do and since you're the only one that matters, tell me who do I run to?



VICTORIA

            Nie wiem w którym momencie moje życie odwróciło moje myślenie o 180 stopni, ale bardzo zapragnęłam zmian.
            Pół mojego życia byłam zależna od kogoś. Na początku od rodziców. Potem szkoły. Potem wytwórni. Chociaż starałam mieć swoje zdanie, ciągle ktoś je negował.
            "Córeczko, nie masz racji. To liceum nie będzie dla Ciebie odpowiednie. Może liceum z większą ilością zajęć z muzyki?" Mawiał tato.
            "Skup się. Bez ćwiczeń zapomnisz co to znaczy używać przepony." Mawiał mój nauczyciel śpiewu.
            "Dziewczyny, słuchajcie. Załatwiłam wam kontrakt. Wystarczy wasz podpis. I będziecie mieć cały świat u stóp. Koncerty! Sława! Pieniądze! Ciężka praca… czy to nie brzmi cudownie?" Mawiała Margaret.
            Teraz postanowiłam iść swoją drogą.
            Jestem nie tylko Victorią Santagnel która potrafi wyjść na scenę zaśpiewać kilka prostych popowych piosenek. I choć dzięki tym piosenkom mogę zacząć kroczyć swoją wymarzoną ścieżką.
            Chcę studiować na Juilliard School.
            Chcę to osiągnąć ciężką pracą. Zaangażowaniem i nauką. Chcę osiągnąć coś własnymi rękoma.
            Ale wcześniej…

- Victoria! - moja mama przytula mnie mocno - Dziecko, w końcu przyjechałaś.
- Potrafiłam nie bywać w domu miesiącami mamo - odpowiadam, nie puszczając ramion mojej
rodzicielki - Ale cieszę się, że znów mogę być w domu.
            Dom. To miejsce zdecydowanie już mogę tak nazywać. Miejsce w którym się wychowałam, postawiłam pierwsze kroki, napisałam pierwszą piosenkę i ukradkiem, w tajemnicy przed rodzicami sprowadziłam do domu pierwszego chłopca stanęło w płomieniach. Jest dla nas wszystkich powoli wspomnieniem. Jednak to miejsce sprawia, że wszyscy chcemy tworzyć nowe.
- Schudłaś - przygląda mi się badawczo. Nie wspominam o mojej tygodniowej diecie detoks polegającej na piciu soków, bo  padłaby tu trupem. Moja mama nie toleruje niczego co nazywa się "eko", "detoks", "dieta", "szybki efekt".
- To przez stres. Zawieszenie zespołu. Koniec zdjęć na planie. Nowe plany…
            Czekam aż wyłapie ostatnie dwa słowa.
- Nowe plany? - siadamy w jadalni przy stole, a mama sięga po sok i nalewa mi do szklanki.
- Nowe plany - powtarzam - Wyjeżdżam z Los Angeles.
- Przecież dopiero się tam wprowadziłaś, dziecko!
- Wiem - przytakuję - Nie tak od razu mamo. Mam jeszcze sporo spraw do zamknięcia. Od tego muszę zacząć.


            Zaczęłam jednak od tego o czym marzyłam od kilku miesięcy. O prawdziwych wakacjach. Prawdziwych na ile mogę tak je nazwać, bo nie są to moje pierwsze wakacje. Po chwili namysłu nazywam je odpowiednio.
            Są to moje wakacje.
            Alpy. To tu spędzę kilka następnych dni. Będę pić grzane wino, siedzieć przy kominku w ciepłych skarpetach i czytać książki, które od miesięcy kolekcjonowałam w mojej domowej
bibliotece. Będę również szczegółowo planować kilka następnych miesięcy. Zazwyczaj robili to za mnie moi pracownicy. Zaczynając od Margaret, która swoją drogą okazała się bezcennym menagerem z ogromną wiedzą, kończąc na Willu, który radzi sobie równie dobrze. Moje stylistki, makijażyści, fryzjerzy, producenci. Wszyscy myśleli za mnie, teraz ja będę myśleć za siebie.
            Zaczynam od złożenia podania na Juilliard. W momencie kiedy drżącym palcem mam wcisnąć ikonę "aplikuj", dzwoni mój telefon. Wywracam oczami, odkładam laptopa i spoglądam na wyświetlacz.
- Cześć Ami - mówię, rozsiadając się wygodniej na fotelu. Nie zauważyłam kiedy tak mocno się spięłam. Jednak kiedy słyszę głos przyjaciółki w słuchawce cały stres ze mnie opada.
- Oderwałam się na chwilę od tego szaleństwa. Moja mama pokazuje Ash'owi moje zdjęcia z dzieciństwa. Goła piczka i te sprawy. Oprócz tego poi go nalewką z porzeczki i dokarmia sernikiem. Oszaleję! - chociaż słowa nie wskazują na zadowolenie, wiem, że Ami się to podoba. To spełnienie jej marzeń.
            Carter to najbardziej uczuciowa osoba jaką znam. Ma ogromne serce, duszę jasną i otwartą, a umysł szeroki. Czuję, że jej łańcuchy również zaczynają pękać, a ona może zacząć prawdziwie czuć. Bez ukrywania, bez zazdrości. W końcu prawdziwie. Dzięki Ashtonowi.
- Przypominam Ci, że przed tym zanim zobaczył Twoje nudeski z dzieciństwa Ash widział Cię nagą sto razy.
            Wiem, że przewraca oczami. No i niechętnie przyznaje mi rację.
- Teraz mam świetne cycki. On uwielbia moje cycki - prycha radośnie - Jak będziemy mieć dzieci, nigdy w życiu nie zrobię im takich zdjęć. Nie chce żeby wstydziły się w przyszłości.
            Wspomnienie o dzieciach, ich dzieciach jest tak naturalne jakby już posiadali swojego potomka. Wręcz tego nie zauważam, a nawet potakuje.
- Jestem pewna, że będziesz taką samą mamą jaką jest Twoja. Troszkę przewrażliwiona, ale do rany przyłóż. I założę się o milion, że też czasami przyniesiesz im wstyd.
- Nie kracz - śmieje się. Znów musi przyznać mi rację - A jak w domu? U rodziców wszystko okej?
- Tak, wszystko po staremu. Ale póki co zmieniłam lokalizację.
- Jesteś u Valentiny?
- Jestem w Alpach. Planuję sobie nowe życie.

            Poranek w górach to coś niesamowitego. Kiedy wczoraj zasnęłam przed godziną dziesiątą,
tak teraz obudziłam się w południe. Ostatnie lata ograniczały się raczej do kilku godzin snu, często z kacem przy moim boku. Dziś zimowe słońce przebija się przez zasłony, a ogromne łóżko jest tylko do mojej dyspozycji. Nie potrzebuję niczego więcej.
            Oprócz pysznego śniadania.
            Ubieram się szybko po czym zbiegam na dół by zjeść coś pożywnego. Mam dziś ochotę na bekon, jajka i tosty z masłem. Przyjeżdżając tutaj zupełnie zapomniałam o katordze jaką przeżyłam żywiąc się jedynie sokami z buraka i ogórków kiszonych. Moja mama ma rację. Słowo "detoks" powinnam wyrzucić do kosza.
            Jakimś cudem nikt mnie nie rozpoznaje. Może przez to, że wybrałam hotel gdzie większość osób to bogaci czterdziestoletni biznesmeni, albo emeryci którzy wybrali się na wycieczkę swojego życia.
            Kiedy zauważam wolne miejsce obok przyjemnie wyglądającego starszego pana, podchodzę i z radosnym uśmiechem pytam czy mogę je zająć. Nie słyszę słowa sprzeciwu, jednak oczy mężczyzny nie kierują się na mnie. Zapatrzony jest w rubryki lokalnej gazety.
- Coś ciekawego piszą? - wkładam kawałek jajka do buzi. Odpowiada mi cisza.
- Nic - mężczyzna kiwa głową. Chociaż na pierwszy rzut oka wydawał się przyjemnym dziadkiem, okazuje się, że znów nie miałam nosa do ludzi. Koduje w pamięci by na moją listę wpisać jakiś kurs dotyczący relacji z drugim człowiekiem.
- Okej - spożywam śniadanie w totalnej ciszy, radując mój język cudownym smakiem tłuściutkiego bekonu. W momencie kiedy wkładam ostatni kawałek do buzi, mężczyzna przemawia.
- Jesteś do niej tak podobna…
            Głos mężczyzny jest cichy, oblany smutkiem i miłością. Spoglądam w jego stronę. Nadal patrzy w gazetę, ale w końcu unosi na mnie wzrok. Ma piękne niebieskie oczy, ozdobione tryliardem zmarszczek.
- Widziałem Cię tu wczoraj. Jak meldowałaś się w recepcji.
            Kiwam głową i czekam na kontynuację.
- Moja żona, Melody, była najpiękniejszą kobietą jaką w życiu poznałem. A Ty jesteś do niej taka podobna. Te ogromne zielone oczy. Szeroki, ale łagodny uśmiech. Mały nosek.
- Ma pan jej zdjęcie? - dziadzio ochoczo wyjmuje portfel i pokazuje jej fotografię. Rzeczywiście, jesteśmy do siebie uderzająco podobne.
- Melody zmarła zeszłej jesieni. Dzieci i wnuki wykupili mi tu pobyt żebym trochę oderwał się od melancholii w którą wpadłem. Tak mówili… melancholia. Ale to nie melancholia. Ja po prostu bardzo za nią tęsknię.
             Smutek jest jeszcze większy w jego głosie, niż w oczach. Dotykam wierzchu jego dłoni.
- Nie lubię pocieszania - bierze dłoń. Przez chwilę jednak widzę cień uśmiechu na jego ustach - Melody nosiła grzywkę w młodości. To jest jedyna rzecz jaka was różni.
            Kiedy po godzinie wracam do pokoju i zanim idę na stok, sięgam po nożyczki i dość nieudolnie obcinam sobie grzywkę.
            Zaczynam od nowa. I nie mogę doczekać się co czeka mnie dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz