niedziela, 5 sierpnia 2018

E19S3.I took the stars from our eyes, and then I made a map and knew that somehow I could find my way back.


AMERICA


-I co myślicie? 
-Jest idealna Caroline… - zdołam wypowiedzieć kiedy widzę ją w przepięknej białej sukni, która wspaniale podkreśla jej filigranową sylwetkę. 
Góra jest dopasowana, natomiast dół zdobi szykowny lejący się materiał. Z przodu jest troszkę krótsza, natomiast z tyłu nieco dłuższa.
I przysięgam, że wygląda w tej kreacji jak miliard dolarów.
-To zdecydowanie ta! - dopowiada Vicky, będąc chyba równie zachwycona.
-Też tak sądzę… -odzywa się Zoe. - W każdej wyglądałaś dobrze, ale ta wygrywa ranking. Wyglądasz obłędnie. 
-Też czuję, że to ta. - przegląda się w lustrze zadowolona. - Jestem taka podekscytowana! Trzeba to uczcić! Medison! Poprosimy o kolejnego szampana!
Medison zjawia się przy nas w kilka sekund. Napełnia nasze puste kieliszki kolejną porcją Moet i pozwala nam się delektować jego soczystym smakiem.
-Za wszystkie najlepsze wybory jakie mogłam podjąć! - odzywa się Turner.
-Za cudowną suknię… - dopowiada Zoe.
-Za najlepszego przyszłego męża… - wylicza dalej Vicky.
-I za najwspanialsze wesele jakie świat widział. - mówię na koniec. - Jesteś najpiękniejszą panną młodą Care.
-Dziękuję, że mi pomogłyście. I za wsparcie, które od was dostaję. Strasznie was kocham.
-A my ciebie. - przytulamy się nad wyraz wylewnie, ale Medison prosi, abyśmy się od siebie odsunęły, by nie ubrudzić sukni naszym makijażem.
Cóż, słuszna uwaga.
-Cheers!


Wczorajsza noc i przedwczorajszy poranek po imprezie z 5SOS były ciężkie.
Na tyle ciężkie, że nie potrafiłam zasnąć myśląc tylko o zielono brązowych oczach i pełnych ustach, które miałam okazję zasmakować nie raz, ale tysiące razy w jeden wieczór.
Nie. Nie. Nie. Przestań o nim myśleć, bo to kompletnie bez sensu. Beznadziejna sprawa. Idź spać! - sugerowała moja podświadomość.
Ale jakoś nie chciałam jej słuchać.
Szczerze powiedziawszy miałam ją gdzieś.
Większość dzisiejszego popołudnia spędzam w studio. Nagrałam już pięć piosenek na moją solową płytę nie licząc duetu z G-Easy’m, z którym pracowało mi się wyśmienicie. To drugi duet poza The Fame, w którym mogłam wziąć udział i muszę powiedzieć, że wyszedł znakomicie. 
Zostały mi tylko cztery piosenki do napisania i moja płyta w końcu będzie skończona i gotowa do sprzedaży.
Staram się skupić na swoich myślach i jakże intensywnej twórczości, ale gra w skojarzenia, którą prowadzę w tej chwili telefonicznie z Ashton’em średnio mi w tym pomaga.
Śmieję się za każdym razem kiedy dostaję od niego wiadomość.
Przedwczorajszy wieczór był nie do opisania.
To, do czego się posunęłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
Nie wiedziałam, że siedzi we mnie taka osoba. I spodobało mi się, że za sprawą Ashton’a mogłam się o tym dowiedzieć.
Mam prawie dwadzieścia cztery lata i pragnę zacząć inne życie.
Takie, w którym nie ma miejsca na miłość do Harry’ego czy rozterki z Nick’iem.
Takie, w którym mam ochotę podróżować, kąpać się w oceanie, cieszyć się słońcem i ulotnym romansem.
Takie, w którym nie muszę się martwić o jutro albo o konsekwencje moich czynów.
I choć do niedawna sądziłam, że to niemożliwe i nie wyobrażałam sobie funkcjonować bez niektórych powyższych aspektów, to jednak ktoś pokazał mi, że jest to w pełni możliwe.
Ktoś, o kim nigdy nie pomyślałabym w kategorii wyższej niż o zwykłym koledze, znajomym.
Nauczyłam się, że jesteśmy tym, czym jesteśmy, i może jedyną okazją by to zmienić są sytuacje, kiedy życie nas zaskakuje. To jak walenie w szybę kijem bejsbolowym i patrzenie, jak przeszłość rozpada się na kawałki.
Czasem nam się wydaje, że to może nie jest właściwy czas. Ale pod koniec dnia może się okazać, że jest to jedyny czas, jaki został nam dany.

Right now I'm in a state of mind / Jestem teraz w takim stanie umysłu
I wanna be in like all the time / W którym chcę być przez cały czas
Ain't got no tears left to cry / Skończyły mi się już łzy
So I'm pickin' it up, I'm pickin' up / Więc podnoszę się, podnoszę się

Słowa przelewają się na kartkę. W głowie układam melodię. Jestem wdzięczna za szkołę muzyczną do której uczęszczałam. Dzięki niej zapisuję nuty. Jedna po drugiej.

I'm lovin', I'm livin', I'm pickin' it up / Kocham, żyję, podnoszę się

Pełne życia. Ogniste. Żywe. Mocne.
Brzmienie.

I just want you to come with me / Ja tylko chcę, byś podszedł ze mną
We're on another mentality / Osiągnęliśmy inną mentalność

Ashton. Ashton. Ashton.

Don't matter how, what, when, who tries it / Nie ważne jak, co, kiedy, kto podda mnie próbie
We're out here vibin’ / Jesteśmy tu i bawimy się

Chwytam za telefon i wybieram pożądany numer.
-Sam! Mam nowy kawałek. Pokochasz go.



-A co ty taka zadowolona chodzisz? - Vicky patrzy na mnie z zaciekawieniem, co chwilę przegryzając słomkę od swojego martini. Wydaję się mocno oczekiwać nadchodzącej imprezy.
-Napisałam dzisiaj świetny numer. Naprawdę będziesz zaskoczona.
-Oho! To trzeba to uczcić! - podaje mi kieliszek i nalewa do niego wina. Dość hojnie. - Kiedy zaczynasz nagrywki?
-Myślę, że pod koniec tego tygodnia. - stykam się z nią szkłem.
-A czy istnieje ktoś, kto jest odpowiedzialny za ten świetny numer? - zerka na mnie z podejrzliwym uśmiechem.
-Możliwe. - odpowiadam zadowolona. - Myślisz, że Harry i Niall przyjdą na imprezę? - zmieniam temat na mniej pożądany, ale kiedyś w końcu trzeba o tym porozmawiać.
Przecież nie możemy nagle obie udawać, że ci dwoje nie istnieją i nie mieli żadnego wkładu w nasze życie. 
Bo mieli.
I to całkiem spory.
-Żartujesz? Na bank przyjdą. To już przeszło do historii, że na naszych imprezach często bywa niezręcznie.
-Racja. - wzdycham. - Nie będę się tym przejmować. Harry to stara bajka i koniec. Mamy wspólną przeszłość, ale to wszystko. Teraz na tapecie jest ktoś inny.
-Dokładnie! I muszę ci przyznać, że po głębszym wpatrywaniu się w Ashton’a stwierdziłam, że wcale nie jest taki podobny do Styles’a. Może kiedyś był, ale teraz? Jest taki…
-Męski! - przerywam jej. - Prawda?
-Tak, w zasadzie tak.
-I taki duuuży! - rozmarzam się i gestykuluję tak intensywnie, że niechcący wylewam trochę wina na podłogę. - Mam ochotę go złapać za te ramiona i wycałować z każdej strony. - mówię zbyt przesadnie emocjonująco i chyba moja przyjaciółka to zauważa.
-Yhym. - kiwa głową. - Mam prośbę. - uśmiecha się do mnie. - Odstaw twarde narkotyki.
-To się znowu dzieje Vicky… Nagle mam na kogoś wielką ochotę. A co jeśli to się skończy tak szybko jak się zaczęło? Nie chcę żeby się kończyło…
-Uspokój się. Masz straszną dwubiegunowość emocjonalną. Jeszcze przed chwilą byłaś opanowana a teraz zachowujesz się jak wiewiórka na sterydach. - prowadzi mnie na sofę i zmusza, żebym na niej usiadła.
-Podoba ci się tak?
-No logiczne, że tak!
-Ale co poza tym? 
-Lubię w nim masę rzeczy.
-No dobrze, ale powiedz. Towarzyszą ci takie same emocje jak wtedy, kiedy poznałaś Tyler’a czy jednak jest inaczej? - zerka na mnie z ukrytą nadzieją. - Proszę, powiedz, że jest inaczej! Tyler był nudziarzem i sępem i sądzę, że mógłby Ashton’owi czyścić buty.
Śmieję się.
-Oczywiście, że jest inaczej niż z Tyler’em! Do niego czułam głównie pociąg fizyczny, chociaż sama nie wiem dlaczego. Już mi się wcale nie podoba. - kręcę głową zażenowana. - Ashton to zupełnie inny człowiek. Zabawny, luźny i taki… ludzki! Ma szacunek do innych, nie jest zepsuty i do tego świetnie tańczy! - zwracam uwagę na ten szczególny aspekt. - Uwielbiam z nim rozmawiać i mogę to robić godzinami. A co najważniejsze! - patrzę na nią zachwycona. - Nie muszę myśleć o tym co mówię. To znaczy, myśleć muszę, ale wiesz… Nie boję się tego, że będę przez niego w jakiś sposób negowana. On ma zresztą podobny światopogląd.
-Dzięki bogu. - wzdycha z ulgą. - Czyli Tyler to była po prostu życiowa porażka, która się więcej nie powtórzy.
-Dzięki. Dobrze, że ty jedna z nas dwóch świetnie sobie dobierasz partnerów. - droczę się z nią.
-Nie zaczynajmy, proszę. Dziś nie chodzi o to co było, tylko o to co jest i będzie, mam rację?
-Nie wiem o czym mówicie, ale jeśli właśnie złożyłyście pakt dobrej zabawy to tak Vicky, masz rację. - Caroline zjawia się przed nami w obcisłej czerwonej sukience przypominając seksowną Marlin Monroe. 
Zdecydowanie zazdroszczę jej blond włosów.
-Lepiej się odsuńmy bo ta bomba zaraz wybuchnie. - odzywa się Vicky, również zauważając ponętność Care.
-Dzięki. Czuję się znakomicie.
-I tak też wyglądasz. - uśmiecham się, a po chwili słyszymy pierwszy dzwonek do drzwi.
-To co? - Turner patrzy na nas zadowolona. -Imprezę czas zacząć!

Ludzi jest masa. Jak zwykle zresztą na naszych „domówkach”. Rozchwytywane z nas dziewczyny, cóż mogę więcej powiedzieć?
W środku jest gorąco i mam ochotę wyjść na zewnątrz i wskoczyć do naszego basenu. I bardzo możliwe, że później faktycznie to zrobię.
-Aaron! - krzyczę, widząc w drzwiach mojego brata. Nie widziałam go od świąt bożego narodzenia, więc cieszę się, że mógł się tu dzisiaj pojawić.
-Cześć Mimi. - przytula mnie mocno do swojego ciała. Zauważam, że nabrał trochę masy. Chwała panu, bo powoli przypominał mi chodzącego kościotrupa. Nie wiem skąd ta znakomita przemiana materii, ale żałuję, że to nie ja ją odziedziczyłam.
-Zmężniałeś!
-Mówisz to za każdym razem kiedy mnie widzisz.
-To dlatego bo widujemy się tak rzadko! Brakuję mi cię pączusiu. Zostajesz na tydzień prawda?
-A myślisz, że po co wziąłem tą olbrzymią walizkę? Jasne, że zostaję. Pokażesz mi Londyn, polecisz dobre kluby…
-Od kiedy stałeś się imprezowiczem?
-Chyba od dzisiaj. 
-A masz jakąś dziewczynę na oku? - pytam podejrzliwie. To pytanie również zadaję mu za każdym razem kiedy się widzimy.
Chyba też go to męczy.
-Nope…
-Hm. Nie martw się. Ja też w twoim wieku nie miałam jeszcze chłopaka.
-Ami… Ty dopiero w tamtym roku zaczęłaś mieć chłopaka. Z którym już na dodatek nie jesteś.
Nie wiem czy mówi o Harry’m czy o Tyler’ze ale na pewno o jednym z nich. I cóż, ma rację, bo z żadnym z nich już nie jestem.
-No właśnie. Więc masz jeszcze masę czasu i milion dziewczyn przed sobą. - uśmiecham się, podając mu piwo.
-Nie spraw, żebym tego żałowała. - ostrzegam.
Kiwa głową.
-Hej, czy to nie ten gość, w którym byłaś tak mocno zakochana? - pyta nagle, wskazując w nieznany punkt. Podążam za jego wzrokiem i dostrzegam Harry’ego.
-Tak, to on. - mówię spokojnie.
-I jest ci z tym w porządku?
-Tak. - odpowiadam pewna swojej racji. - Jest mi z tym bardzo dobrze. W życiu można spotkać wiele miłości, Aaron. Świat nie kończy się tylko na jednej.
-Zgadnij kto! - moje oczy są nagle zasłonięte przed duże dłonie, a głos Ashton’a nie pozostawia mi wiele do myślenia jeśli chodzi o właściciela tychże dłoni.
-Hmm… Freddie Mercury!
-Ktoś żywszy.
-Liam Neelson?
-Ktoś młodszy.
-Jason Statham?
-Ktoś seksowniejszy.
-Nie da się być bardziej seksownym od niego, przykro mi. - stwierdzam, a Ashton obraca mnie w swoją stronę.
-Czyli jeśli byłby tu Jason Statham to najzwyczajniej w świecie odesłałabyś mnie z kwitkiem? - pyta, a ja zdaję sobie sprawę, że jest naprawdę wspaniale znów zobaczyć jego oczy.
Przepiękne.
Zapierające dech w piersiach.
Cudowne.
Zielono brązowe oczy.
Zdecydowanie najpiękniejsze oczy, jakie widziały MOJE oczy.
-Bez mrugnięcia.
-Jesteś stuknięta. - uśmiecha się. Łapie mnie za policzki i całuje w usta.
Delikatnie, ochoczo i słodko.
W tym momencie naprawdę czuję się jak nastolatka, którą chłopak pocałował pierwszy raz w miejscu publicznym. 
I mam ochotę krzyczeć z tego powodu z radości.
-Ekhm. - słyszę chrząknięcie mojego brata.
-Och, to mój brat Aaron. Aaron, to jest Ashton.
-Hej, kolego! Miło się poznać. - Irwin podaje rękę brunetowi, a ten ściska ją z uśmiechem. 
-Już wiem skąd to przekonanie o znalezieniu kolejnej miłości. 
Robię wielkie oczy. Zaczynam się stresować, a puls wyraźnie przyśpiesza.
Mój brat uwielbia wypalić coś, co mnie zawstydza i jest totalnie z dupy.
-Oh, kontynuuj. - odzywa się Ashton, również mocno uśmiechnięty.
Halo! Ja się nie śmieję!
-Nie słuchaj go… - odciągam Irwin’a trochę dalej, pokazując na migi mojemu bratu, że dzisiejszej nocy uduszę go we śnie poduszką.
-Twój brat jest w porządku. - stwierdza, śmiejąc się z mojej jak mniemam nagłej paniki.
-Wcale nie. A poza tym, zamieniłeś z nim jakieś pięć słów.
-No… Ale to co miał powiedzieć to powiedział.
-Ah, wy faceci. Totalnie urwani z innej planety. Nie mówiąc o tym, że kłapiecie językiem wtedy kiedy nie potrzeba.
-Oh. W takim razie jeśli chodzi o mnie, zawsze możesz mnie uciszyć jeśli moje kłapanie zacznie ci przeszkadzać.
-Tak? - patrzę na niego, używając moich kokieteryjnych uzdolnień, które zapewne są poniżej normy. - A w jaki sposób miałabym to zrobić?
-No wiesz. Zbliżasz swoją twarz do mojej, twoje usta dotykają moich, później nieco rozchylasz swoje, a mój język gładko i z nonszalancją wędruje do twojej buzi.
Patrzę na niego z uznaniem.
W sumie, to bardzo ładny opis.
-Czyli tak zwane połykanie siebie nawzajem?
-Coś w tym rodzaju.
-Hm, to zapewne będzie urocze i bardzo widowiskowe.
-I na pewno bardzo pyszne.
Przybliża się do mojej twarzy z uśmiechem tak, że tym razem wręcz pochłaniam ten uśmiech swoim uśmiechem. 
-Cześć.
Cześć.
Albo się przesłyszałam, albo to cholerne „cześć” wypowiada nie kto inny jak…
-Harry! - Ashton jak zwykle uśmiecha się do swojego towarzysza konwersacji i wita się z nim wylewnie jakby byli najlepszymi kumplami na świecie.
Cóż.
NIE ZRĘ CZNE.
-Przepraszam, przeszkodziłem? - pyta, zerkając dłuższą chwilę na mnie.
No cóż, jeśli mam być szczera to tak, faktycznie przeszkodziłeś.
-Nie. - kłamię. - Noc jest jeszcze młoda. - zerkam na Ashton’a, przesuwając się do niego bliżej.
Nie wiem dlaczego to powiedziałam i dlaczego robię to co robię.
Mam wrażenie, że chcę w ten sposób coś udowodnić.
Tylko w pewnym momencie chyba zaczynam przesadzać.
Widzę się z Ashton’em drugi raz od niepamiętnych czasów, a najlepiej już bym przedstawiła go Styles’owi jako swojego chłopaka.
Jeśli się nie uspokoję, możliwe, że Irwin zwieje ode mnie jak ten struś pędziwiatr przed tym cholernym wygłodniałym kojotem Wile’m.
A kojotem Wile’m będę w tej historii oczywiście ja.
Odsuwam się więc od Ashton’a, ale on mnie zaskakuje i znów do siebie przybliża. Mam wrażenie, że jeszcze mocniej, niż ja do niego wcześniej.
-Więc, co u ciebie? - pyta go Irwin, starając się chyba nieco ostudzić atmosferę.
Niestety nie wiem czy w tym wypadku jest to możliwe.
-Wszystko dobrze. W przyszłym tygodniu czeka mnie premiera płyty. Duży natłok roboty.
Tak, tak. Jeśli nie wiesz o czym rozmawiać w niezręcznej sytuacji, mów o pracy! To zawsze przełamuje lody!
-Świetnie. My też jesteśmy w trakcie trasy, a Carter wydaje swoją płytę kiedy? - patrzy na mnie.
Widzę, że Harry nieco się dziwi na dźwięk określenia Carter, natomiast ja uśmiecham się najszerzej jak tylko potrafię, przypominając sobie rozmowę sprzed dwóch dni. 

-Po nazwisku to się zwraca do kumpeli, a nie do obiektu westchnień.
-No widzisz, to jest ten haczyk! Ja do nikogo nie zwracam się po nazwisku. 

-Hm.. Myślę, że będzie gotowa w kwietniu. Mam jeszcze do nagrania kilka piosenek. W każdym razie jest na co czekać.
-Świetnie. - Harry kiwa głową nie wiedząc chyba za bardzo co powiedzieć, natomiast Ashton kiwa głową, patrząc przy tym na mnie z uznaniem i zadowoleniem.
-Cóż. W takim razie życzę ci powodzenia Ami. Twoja płyta na pewno osiągnie sukces.
-Dziękuję. - uśmiecham się szczerze, bo zdaję sobie sprawę, że ten gest musiał go sporo kosztować.
I tym sposobem odchodzi.
A ja jestem wdzięczna przede wszystkim Ashton’owi, że zachował się w tej sytuacji na tyle dojrzale, żeby nie wyszło z tego jakichkolwiek nieprzyjemności.
I tym razem kiedy ponownie mnie całuje, czuję się, jakbym znów wróciła do domu.

-Mike!!!! Oszukujesz! - krzyczę, kiedy po raz kolejny wygrywa w piwnego ping ponga.
Wiem, że tak naprawdę nie oszukuje, ale jakoś muszę wybrnąć z mojej przegranej.
Mojej i Ashton’a.
Która jest jak zwykle moją winą, bo on radzi sobie względnie dobrze.
-Nie prawda! Po prostu jesteśmy lepsi! - krzyczy tym razem Victoria, która przybija swojemu partnerowi piątkę.
-Nie mogłabyś być koszykarką moja słodka dziewczyno…Masz fatalnego cela. - Irwin przytula mnie od tyłu, a do moich nozdrzy dochodzi zapach piwa zmieszany z miętą i perfumami od Tom’a Ford’a.
Połączenie warte grzechu.
-Ja nie muszę mieć dobrego cela. Ważne, żebyś ty go miał. - odpowiadam, drocząc się z nim i jedyne co słyszę to głośne: „Uuuuuuuu” dochodzące ze strony naszych przyjaciół.
GROW UP!
-Ma cię w garści! - zwraca się do Ashton’s Luke, na co chichoczę.
A żeby wiedział, że mam!
-Kleję się od piwa, więc czy jest tu ktoś chętny wskoczyć do basenu!? - zapodaję propozycję i z tego co widzę i słyszę - wiele osób wtóra mi w tej myśli.
Podnoszę brwi do góry, obdarowując Ashton’a zalotnym spojrzeniem.
Wabię go, kiedy idę w stronę basenu, a on podąża za mną krok za krokiem.
Pomijam fakt, że strasznie, ale to naprawdę strasznie pragnę go zobaczyć bez koszulki.
Ludzie wskakują w ubraniach, w bieliźnie, niektórzy rozbierają się całkowicie i niesamowicie mi się to podoba.
Ta impreza zupełnie nie przypomina żadnej z imprez, które były organizowane w naszym domu.
Zazwyczaj były one sztywne i bez wyrazu, ale to co dzieje się teraz…
Totalna torpeda.
I zdecydowanie jestem na TAK.
-No, mięśniaku, pokaż co tam masz. - mówię, stojąc na przeciwko szatyna tuż obok basenu. Zwarta i gotowa na to co zobaczę.
-Za bardzo mi słodzisz. - mówi, zdejmując koszulkę, która po chwili leży na podłodze razem z parą czarnych jeansów i ciemnych botków.
-Nie. - zaczynam. - Wcale ci nie słodzę.
Powala mnie ten widok. Jego sylwetka jest masywna i jestem pod jej ogromnym wrażeniem. Myślałam, że pod koszulką może kryć się nawet lekki brzuszek, ale zdecydowanie się myliłam. Ashton może nie ma zarysu sześciopaku, za którym sika większość dziewczyn na świecie, ale jego zarysowane V cudownie wystaje spod czarnych bokserek.
Ramiona ma pełne i nabrzmiałe, a uda tak umięśnione i duże, że brakuje mi tchu.
Nawet jego stopy są urocze, co totalnie mnie załamuje. 
Jest po prostu idealny. Słowo daję.
-No to co Carter. Będziesz tak stała czy nacieszysz moje oczy swoim zjawiskowym ciałem.
-Teraz to ty mi za bardzo słodzisz. - śmieję się.
Ale tym samym jestem w miarę pewna swojego ciała więc nie owijając w bawełnę pozbywam się szybko koszulki, kurtki, krótkiej skórzanej spódniczki oraz butów.
-No cóż… Ja natomiast chyba jednak za bardzo ci posłodziłem. - mówi poważnie, ale po chwili znów wybucha śmiechem.
-Ty dupku! - ja także zaczynam się śmiać, tyrpiąc go w to ogromne ramię. On szybko łapie mnie w pasie i w sekundę lądujemy razem w wodzie.
-Nienawidzę cię! - nie mogę powstrzymać śmiechu kiedy dostrzegam tą radość wyraźnie wypisaną na jego twarzy. 
Kładzie swoje dłonie na mojej pupie i zgrabnie podnosi mnie do góry. Oplatam jego biodra nogami, wpatrując się znów w te piękne oczy.
-No dobrze, skłamałem. Myślę, że jesteś idealna.
-Jestem? - pytam skromnie.
Oczywiście, że jesteś Americo! Przecież by cię nie skłamał, no nie? 
Głupia podświadomość.
-Aha! W każdym calu.
-Wiesz… Nie powinniśmy chyba uprawiać seksu. - udaję mi się wymsknąć totalnie nie wiem z jakiej racji. Ale odkąd zobaczyłam jego ciało, to jedyne o czym mogę myśleć.
Seks, seks, seks.
-W porządku. Nie będę z tobą uprawiał seksu Americo Carter. - kiwa głową, jakby co najmniej spodziewał się tego, że zacznę ten temat. Jakby to było dla niego zupełnie normalne.
A co ja sobie myślałam?
Że powie mi: Hej, hej Americo! Dlaczego zaczynasz tak intymną rozmowę?
To przecież Ashton!
Moja męska kopia do cholery. 
Przynajmniej w jakiejś części.
-Nie jestem dziewczyną, która sypia z facetem nie mając pewności, że coś z tego będzie. - mówię.- Zazwyczaj. - dopowiadam.
-W porządku. - powtarza.
-Serio? - pytam lekko zdziwiona. - Bo ja naprawdę chcę z tobą uprawiać seks.
-Cóż. Bezceremonialnie mówiąc ja także dałbym się za to pokroić.
-Okej. - kiwam głową. - Czyli jeśli za chwilę zwiniemy się na górę i to zrobimy, nie pomyślisz o mnie w zły sposób?
-Jedyne co myślę, to, że ty za dużo myślisz, słońce. Jesteśmy dorośli. Możemy robić co nam się żywnie podoba i na co mamy ochotę. Do diabła z całą resztą.
Tak. Ma całkowitą rację.
Jak mógłby nie mieć?
-Okej. Dobrze. Dobrze. - powtarzam się. - Ale musisz o czymś wiedzieć.
-O czym?
-Jeden raz ci nie wystarczy. Nie będziesz miał mnie dość.
-Oh, wiem to już od dawna.
-Więc… Myślisz, że powinniśmy już iść?
-Zdecydowanie tak. - śmieje się, szybko całuje mnie w usta i obydwoje wychodzimy z basenu.
To na razie ludziska! Fajnie było, ale mam lepsze zajęcie do roboty!
Pa, pa.

Dwójka osób w mokrej bieliźnie przechadzająca się przez tak wielki dom pełen ludzi musi wyglądać co najmniej komicznie.
Mijam za sobą Zoe, która pokazuje mi kciuka w górę, a także mijam Care, która na migi ilustruje mi jak mniemam jakieś dziwne pozycje seksualne.
Mijam też Harry’ego w towarzystwie Camille, ale o to już nie dbam.
Naprawdę o to nie dbam!
I w tym momencie zdaję sobie sprawę, że w końcu wyleczyłam się z Harry’ego Styles’a.
-Siostro… - spotykam na schodach Aarona i aż piszczę z przerażenia.
-Bracie. - odpowiadam, dopiero teraz dostrzegając, że jego towarzyszką jest Veronica, siostra Vicky.
-Czy jutro mam udawać, że wcale nie widziałem cię mokrej w samej bieliźnie w towarzystwie mężczyzny, zmierzających do twojej sypialni w celach erotycznych?
-Dobrze powiedziane. - Ashton kiwa głową i przybija mojemu bratu piątkę.
Aha.
-Tak. Masz udawać, że jedyne co widziałeś to swoją siostrą SAMĄ w pełni ubraną zmierzającą po schodach do swojego pokoju w celu drzemki. 
-Okej.
-Okej.
-To na razie.
-Na razie!


Reszta drogi do pokoju przemija nam w śmiechu. Nie wiem z czego się śmiejemy. Czy z przed chwilą zaistniałej sytuacji, czy dlatego, że będziemy zaraz uprawiać seks czy może dlatego bo lubimy widok swoich twarzy w trakcie śmiania.
Zamykam pokój na klucz.
Tej chwili nie może nam przerwać nikt i nic.
Zbliżamy do siebie swoje twarze. Jego usta dotykają moich, później nieco rozchylam swoje, a jego język gładko i z nonszalancją wędruje do mojej buzi.
Nie nazwałabym tego połykaniem, tak jak zrobiłam to wcześniej.
To czysta eksplozja sama w sobie.
-Carter… - szepcze, patrząc na mnie szczerze. 
-Tak? - dycham w jego usta, podniecona jego głosem, nim samym i tą chwilą.
-Chyba jeszcze nigdy nie spotkała mnie lepsza noc niż ta.
-Naprawdę? - uśmiecham się. - A ta noc się dopiero zaczyna.
-No właśnie.
Jego słowa otulają mnie jak ciepły koc. Powoli się przesuwa i znów przyciska usta do moich. Koniuszek jego języka spaceruje między moimi wargami, lekko je rozchylając. Jest taki ciepły, że aż mruczę, a on całuje mnie jeszcze głębiej.
Kieruje mnie w stronę łóżka i delikatnie kładzie na plecy. Przesuwa dłonią wzdłuż mojego ciała, prosto ku biodrom. Gdy gwałtownie przywiera do mnie całym ciałem, czuję przypływ niesamowitego gorąca tak, że sama zaczynam być cała mokra. Chwytam go za włosy i szepczę, zbliżając usta do jego ust.
-Chcę być naga.
Mam wrażenie, że dosłownie warczy, słysząc moje słowa. Chyba nagle narasta w nim jakiś przypływ energii bo zaczyna zdejmować mi po kolei stanik i majtki. Kiedy tak błądzi swoimi dłońmi po całym, dosłownie CAŁYM moim ciele, czuję się, jakby mężczyzna dotykał mnie po raz pierwszy. Jest ucieleśnieniem pewności siebie i doskonale wie, gdzie mnie dotykać i jak całować.
Skupia na moim ciele całą swoją uwagę, przerywając tylko na moment, kiedy wychyla swoją posturę w górę patrząc na mnie ze zbolałą miną.
-Chyba muszę zejść na dół.
-Teraz?
-Cóż. Nie wziąłem portfela. No wiesz… - oznajmia.
Chichoczę.
-Biorę tabletki, jeśli to nie problem. I jestem zdrowa jak ryba.
-Ja jestem zdrowy jak koń. Prawdziwy silny ogier.
-Oh, widzę to. 
-W takim razie wychodzi na to, że dzisiejszej nocy mnie poczujesz. Naprawdę poczujesz. - podkreśla słowo NAPRAWDĘ, a ja mam wrażenie, że w moim mózgu tańczą w kółku trzy małe grube potworki, które klaszczą w dłonie i śpiewają w kółko: O TAK!
-O tak. - wypowiadam. 
Uśmiecha się do mnie po raz ostatni i znów łączy swoje usta z moimi. Nie mija chwila, kiedy czuję gwałtowne pchnięcie, a z ustami przy jego uchu wydaję zduszony okrzyk.
Tak. NAPRAWDĘ go czuję. Niemal tak mocno, że każdy mięsień w moim ciele się napina.
Jego wargi są agresywne i nienasycone. Całują mnie wszędzie, gdzie tylko mają dostęp. Tak bardzo kręci mi się w głowie, że jedyne co mi pozostaje to poddać się tej rozkosznej udręce. 
Jedną dłonią podtrzymuje się o wezgłowie łóżka, które raz za razem uderza w ścianę.
Na wstyd będzie czas jutro.
Zatapiam paznokcie w skórę na jego plecach, a on wtula twarz w moją szyję.
Nawet uczucie jego oddechu w tym miejscu sprawia, że odlatuję.
-Ashton. - wymawiam jego imię, będąc już niemalże u krawędzi wytrzymałości.
Przysięgam, że nie pamiętam kiedy coś takiego przeżyłam.
I czy faktycznie w ogóle przeżyłam. 
Zaciskam zęby na jego ramieniu, żeby stłumić wszystkie kolejne dźwięki. Oplatam go mocniej nogami i cała tężeje.
-Jezu, Carter…
Jego ciałem wstrząsają dreszcze i wykonuje ostatnie pchnięcie. Cichutko jęczy, nieruchomiejąc na moim ciele. Moja głowa opada twardo na poduszkę.
Mija chwila, zanim którekolwiek z nas jest w stanie się poruszyć, nie mówiąc o jakiekolwiek słownej interakcji. Ashton znów wtula twarz w moją szyję i głęboko wzdycha.
-Miałaś całkowitą rację. - odzywa się w końcu, a kiedy zerkam w jego oczy, wydaję mi się, że są pełne czegoś. Nie wiem czego. 
-W jakiej sprawie?
Powoli się wyślizguję i opiera się na przedramionach, usytuowanych po obu stronach mojego ciała. 
-Ostrzegałaś mnie. Mówiłaś, że jeden raz mi nie wystarczy. Że nie będę miał cię dość. 
-Skoro faktycznie nie będziesz miał mnie dość, możesz zacząć mi mówić po imieniu. - mówię. - Oczywiście jeśli masz na to ochotę.
-You are my sweet cherry pie. - odzywa się po chwili, wpatrując się w moją twarz intensywnie.
-Dlaczego?
-Bo jesteś taka niewinna. Czysta. I zaczyna mi totalnie odbijać na twoim punkcie.
-W takim razie dziś nie zgrzeszyłam. 
-Co masz na myśli? - pyta.
-Wciąż jestem zgodna z moją zasadą pójścia do łóżka z kimś ważnym. Może faktycznie coś z tego będzie.
-Ja jeszcze dziś zgrzeszę.
-Jak to?
-Chyba nie wykorzystam cię dziś tylko ten jeden raz. - uśmiecha się. Z wrażenie robię to, na co miałam ochotę od dwóch dni. Wbijam palec w jeden z jego dołeczków.
-Możesz mnie wykorzystywać ile tylko chcesz.
-Goście dzisiaj nie zasną, wiesz o tym prawda?
-Sami się na to pisali. - odpowiadam, chichocząc. - A ja naprawdę nie mogę się doczekać reszty niespodzianek, które dla mnie masz.
-Ja nie mogę się doczekać by w końcu ci je dać…

Tymczasem za oknami jeden świat się kończy, a drugi lada chwila ma się narodzić - a ja w głębi duszy mam ogromną nadzieję, że należę do tego drugiego.
Do świata w którym jestem tylko ja i on.


VICTORIA

Ostatnie dni były, jakby to dobrze ująć - dość szalone.
Choć totalnie tego nie pokazywałam, bardzo przeżywałam chwilę w której Caroline znalazła swoją wymarzoną suknię ślubną. Wiem, że do jej wesela zostało jeszcze trochę czasu, ale czekam na ten magiczny dzień bardzo mocno.
No i domówka. Tego nie zapomnę bardzo, bardzo długo.
A zaczęło się bardzo niewinnie.
- Michael! - krzyczę radośnie, ponieważ wygraliśmy kolejną kolejkę piwnego ping ponga. Wcześniej ograliśmy Ash'a i Ami, teraz Caluma i ich menagera.
- Vicky, totalnie wymiatamy - blondyn przybija mi piątkę - Chyba musimy to uczcić.
- Shocik? - proponuję, a mój dzisiejszy kompan przystaje na moją propozycję bez chwili namysłu. 
Okupujemy bar, pijąc tequilę z każdym kto się nawinie. Szczerze? Już zapomniałam który kieliszek z rzędu wlałam w siebie. Trzeci? Piąty? Dziesiąty?
Ale kto by to liczył, kiedy tak świetnie się bawię?
- America i Ash rozkręcają imprezę przy basenie - Michael zauważa i dopiero w momencie kiedy o tym mówi, dochodzę do wniosku, że rzeczywiście tak jest. Mój pijany mózg nasuwa mi tylko jedną, najbardziej szaloną rzecz jaką ostatnio zrobiłam. 
- Mike, co powiesz na to żebyśmy się do nich przyłączyli? 
- To świetny pomysł - przyznaje. 
- Tylko nie tak grzecznie, Mike, przyjacielu - palcem wskazuję na nasze ubrania - Zróbmy to nago.
Przez pierwszą chwilę oczy blondyna skanują moją twarz, by po chwili zmienić swój wyraz. Wiedziałam, że nie musiałam go długo do tego namawiać. Clifford podnosi dłoń w kierunku barmana.
- Dwa razy tequila! - po czym znów spogląda na mnie - Jesteś szalona, Vicky. Ale bardzo podoba mi się Twój pomysł.
Mnie mój również, Michaelu.

NIALL

Najpierw z tłumu wyłania się zupełnie naga Vicky. Tuż za nią drepce Michael. Także w totalnym negliżu.
Przez pierwszą chwilę myślę, że śnię. Niestety, okazuje się to totalną rzeczywistością.
- Co do cholery? - mówię do siebie. Odpowiada mi jednak roześmiany Luke.
- Victoria chyba wszystkich sprowadzi na złą stronę.
Odwracam głowę z niedowierzaniem wypisanym na mojej twarzy.
- O czym Ty mówisz?
- No, wiesz - wskazuje ruchem głowy na basen.
- Nie uważasz, że to był pomysł Michaela? - pytam dość ostro. Luke marszczy brwi.
- Jestem tego pewny. Michael to zabawny gość, ale sam z siebie by tego nie zrobił. 
- A ja jestem pewny, że na taki głupi pomysł nie wpadłaby Vicky. To bardzo rozsądna dziewczyna - pozostaję przy swoim, ale wzrok Luka mówi coś innego. Teraz to mam wrażenie, że on zna ją zdecydowanie lepiej ode mnie. 
- Czy my mówimy o tej samej osobie? - Hemmings bierze łyk piwa, a mnie po jego słowach dopadają wątpliwości. A co jeśli on mówi prawdę? Co jeśli nie wiem jaka naprawdę jest Victoria?
- Jeśli chcesz, sam się przekonaj.
Spoglądam na spokojną twarz Luka i widzę w niej wyzwanie. Oczywiście nie daję się sprowokować, ale głośne piski gości, którzy dołączają albo tylko patrzą i wiwatują imię Vicky oraz Michaela, sprawiają, że muszę wkroczyć do akcji. Robię krok do przodu, ale zatrzymuje mnie jeszcze głos blondyna.
- Tylko nie próbuj jej zmieniać. Ona taka już jest. Musisz się z tym pogodzić.
Moja szczęka cała sztywnieje, ale biorę głęboki oddech, po czym ruszam przed siebie. Kiedy docieram do brzegu basenu, gdzie roześmiana Vicky polewa się wodą z Michael'em, kucam i  ściągam kurtkę którą mam na sobie. 
- Wyłaź z tej wody - rozkazuję. Blondynka jednak nie zwraca na mnie uwagi. Poświęca ją swojej nowej ulubionej zabawie - pływaniu nago przy tabunach gości. Cudownie. 
- Victoria - mówię jeszcze raz. Teraz dociera do niej, że tutaj jestem.
- O co chodzi? 
- Wychodź. Nie możesz tego robić.
- Nie będziesz mi rozkazywał - mówi ostro - Jestem w swoim domu. W swoim basenie. 
- Ale jesteś zupełnie naga - desperacja dosięga mojego głosu, ale jej to w ogóle nie interesuje. Przyciąga do siebie Mike, po czym lekko pijanym głosem dumnie ogłasza:
- Będę robiła co mi się podoba i nikomu nic do tego, okej? 
Patrzę jak wesoło odpływają, zostawiając mnie samego z jedną ważną myślą. 
Z myślą, że świat Victorii Santangel jest zbyt oddalony od mojego. I chociażbym próbował, nic tego nie zmieni. Bo bliżej mi do świata Zoey.
Unoszę się na proste nogi, po czym opuszczam jej dom. W międzyczasie wybieram numer mojej narzeczonej i kiedy odbiera lekko zaspana, moje serce mięknie automatycznie.
- Dzwoń do swojego menagera. Nie będziemy dłużej niczego ukrywać. Kocham Cię. I chcę, żebyś jak najszybciej została moją żoną.

VICTORIA

Poranek po naszej domówce był okropny. Bolała mnie głowa, miałam mdłości, a suchość w ustach dawała o sobie ciągle znać.
Jednak to co wypiłam i to co zdążyło zaspokoić moje pragnienie, od razu lądowało w toalecie.
Oczywiście, jak zawsze złożyłam sobie przysięgę, że to już ostatni raz. Aż do momentu, kiedy zadzwonił mój telefon.
- Halo… - mówię zachrypłym głosem. Moja bezmoc jest tak ogromna, że leżę na lewym boku, a telefon spoczywa na moim uchu bez pomocy ręki. Nie mam siły trzymać jej ciągle w górze.
- Z nagiej kąpieli w basenie będziesz tłumaczyć mi się później - o, nie zaczyna się.
- Okej. Coś jeszcze?
- Masz zdjęcia nocne, więc weź aspirynę, zrób sobie koktajl cokolwiek potrzebujesz, żeby punkt dwudziesta druga być piękna, świeża i przede wszystkim trzeźwa. 
- Dalej - powoli mam dość gadania mojego menagera, ale to przez ten ból głowy. Mam wrażenie jakby ktoś walił mi młotem w potylicę. Przyznaję mu rację - zdecydowanie potrzebuję aspiryny.
- Najpierw trochę lepsze newsy, czy zaczynamy od tych gorszych?
- Lepsze.
- Za miesiąc, od razu po skończeniu zdjęć do "I saw the light", wchodzisz do studia. Demo które mi wysłałaś są świetne, wytwórnia jest bardzo zadowolona.
- Teraz gorsze newsy - mamroczę.
- Niall wydał oficjalne ogłoszenie - otwieram oczy, po czym siadam agresywnie, tak szybko, że o mały włos znów nie upadłabym na poduszki. Czuję jak ziemia wiruje, mój żołądek wiruje. Chyba zaraz zwymiotuję.
- To znaczy…?
- On i Zoey biorą ślub. W najbliższym czasie.
Dobre piętnaście minut zajęło mojej głowie, zanim dopuściła te myśli. 
Niall się żeni. Zoey wychodzi za Niall'a. Przecież to totalne szaleństwo!
Zsuwam się z łóżka, po czym kieruję się w stronę kuchni. Z chęcią od razu poszłabym do pokoju Ami, ale wiem, że nie zastanę jej tam samej. Chociaż byłam dość mocno podpita, nie dało się ukryć, że słyszałam każdy ich orgazm.
A było ich naprawdę wiele.
Jednak kiedy zauważam ją przy ekspresie do kawy, podchodzę i od razu wtulam się w jej bok. Ma na sobie sexowną pidżamkę, która na milion procent znów rozpali Astona. Ale odsuwam od siebie te myśli. 
- Vicky? - obejmuje mnie jednym ramieniem, a drugim wstawia drugi kubek z kawą.
- Słyszałaś?
- O czym? 
- Niall i Zoey… - gula w gardle uniemożliwia mi mówienie. 
- Co z nimi? - jej głos jest miękki i sprawia, że trochę łatwiej mi o tym mówić.
- Oni niedługo biorą ślub. Dziś rano potwierdzili to na swoich profilach. Oficjalny komunikat. Czytałam.
- Vicky… - Ami przytula mnie mocno, a ja choć starałam się powstrzymywać łzy, wybucham głośnym płaczem - Wiem, że było coś między Tobą a Niall'em, ale widocznie coś musiało sprawić, że ona wydała mu się odpowiedniejszym wyborem. 
- To byłam jego "wyborem"? - zanoszę się kolejną salwą płaczu. 
- Nie do końca to miałam na myśli…
- Wiem… przepraszam… - kajam się w jej objęciach, jak nastolatka której serce zostało złamane po raz pierwszy.
Ale uświadamiam sobie, że to ja łamałam jego serce tysięczny raz. I po prostu nie wytrzymał tego tysiąc jednego. 
- To moja wina - odsuwam się od przyjaciółki - To ja doprowadziłam do tego, że znalazł sobie inną kobietę. A ostatnio tak mocno się starałam.
- Tylko wiesz, przyjaciółko… starać się trzeba cały czas. Nie wystarczy krótka chwila. 
Biorę głęboki oddech, dając sobie chwilę ukojenia. 
Starać się trzeba cały czas. 

CAŁY CZAS.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz