poniedziałek, 9 lipca 2018

E16S3.Baby, tell me when you're ready, I'm waitin, any time you're ready, I'm waitin.


AMERICA

W życiu jest jak na karuzeli, wszystko się zmienia. Niby coś wiesz, a tu wstaje nowy dzień i znowu nic nie wiesz.
Tak było w moim przypadku, gdy po minionej nocy pełnej wrażeń wstałam rano i tak naprawdę nie wiedziałam co robić z życiem.
Iść pobiegać? Zjeść torcika z wiśniami i czekoladą? Obejrzeć telewizję?
Nie wybrałam żadnej z tej aktywności.
Zamiast tego siadłam na tarasie i zaczęłam pisać. 
Słowa spływały na kartkę tak swobodnie jak jeszcze nigdy.
W życiu piosenkarzy czy innych artystów wydarzenia, które pojawiają się w ich życiu mogą mieć duży wpływ lub wkład na ich pracę.
W moim przypadku ten wkład był naprawdę duży.
I choć okoliczności nie były łatwe, to jednak wzięłam się w garść.
Skoro nie możesz nic poradzić na to co cię spotyka, spróbuj to jakoś wykorzystać.
A nóż, może poczujesz jak twoje serce staje się lżejsze, a ciężar który w nim nosiłaś zaczyna po prostu znikać.
Stopniowo, chwila za chwilą, obracać się w pył.



Dwa dni później miała miejsce gala Critic Award, na której na szczęście nie spotkałam nikogo, kogo nie chciałbym spotkać.
Caroline i Zoe zaraz po urodzinach Styles’a wróciły do Londynu na wielkie przygotowania dotyczące przyjęcia zaręczynowego tej pierwszej.
W Los Angeles zostałam tylko ja i Victoria, z którą wciąż byłam pokłócona.
Wyobraźcie sobie mieszkanie z osobą, z którą mijasz się bez słowa przez całe cztery dni!
W efekcie końcowym można dostać naprawdę fioła do głowy.
Dlatego piątego dnia naszej kłótni stwierdziłam, że trzeba coś z tym zrobić.
Biorę głęboki oddech i otwieram drzwi jej pokoju.
Leży na prawej stronie łóżka czytając książkę.
„Buszujący w zbożu”.
Słyszałam co nieco o tej książce.
Ba! Nawet samą ją przeczytałam.
Fakt, że podobnież była to ulubiona lektura zabójcy John’a Lennon’a zainteresował mnie na tyle, żeby po nią sięgnąć.
Mam nadzieję, iż moja przyjaciółka nie studiuje jej po to, aby uknuć nikczemny plan wobec mnie samej.
Dziewczyna nie drga, kiedy kładę się obok niej.
Patrzę na jej profil, ale ona wciąż czyta. Albo raczej udaje, że to robi.
Na pewno udaje.
Wzdycham i kieruję swój wzrok na sufit.
-Z niektórymi dziewczętami nigdy nie można dociec, co się na dnie kryje. - odzywam się, przypominając sobie jeden z cytatów autora tejże książki.
Kątem oka zerka na mnie, ale znów powraca do swojej poprzedniej czynności.
-Sam jestem, samiutki z sobą samym.
-Jesteś wariatką. - słyszę nagle jej cichy chichot.
-Całe szczęście, bo już nic więcej nie wymyślę.
Blondynka wzdycha, odkłada książkę i obraca się do mnie przodem. I znów tak jak zawsze mamy w zwyczaju leżymy na przeciwko siebie wpatrując się w swoje twarze.
-Przepraszam. - odzywam się w końcu.
-To ja przepraszam. Nie powinnam była tak na ciebie naskoczyć. Zbyt dużo emocji.
-A ja nie powinnam ci dawać reprymendy za to, do czego sama się nie stosuję. - milknę. - A przynajmniej, nie stosowałam. - dopowiadam.
-Co mnie ominęło?
-W zasadzie nie wiele. Tylko definitywne zakończenia dwóch relacji, które zmieniły moje życie.
-Harry? - pyta, na co kiwam głową.
-Nick!? - pyta tym razem trochę głośniej, a ja ponawiam gest.
-On chyba wiedział, że nigdy nie zobaczę w nim tego, co on widzi we mnie. Wycofał się. I wcale mu się nie dziwię. Potrafię być nieźle popaprana. Zniszczyłabym mu życie.
-Niczego byś nie zniszczyła. Wiesz ilu ludzi jest w związkach, gdzie miłość jest tylko jednostronna?
-No ile? - patrzę na nią z zaciekawieniem.
Zastanawia się chwilę.
-Bo ja wiem? Pewnie cała masa!
Chichoczę.
-Wiesz, może lepiej, że tak się stało. Teraz oboje jesteście wolni. Albo może powinnam powiedzieć, obytroje? 
-Tak. 
-Każdy z was może sobie ułożyć życie na nowo z zupełnie nowym startem. Zostaw za sobą przeszłość, by mogła nadejść przyszłość Ami…
-A ty co zrobisz? - pytam o jej sytuację z Niall’em.
Chyba obie mamy skłonności to nieudanych trójkątów.
-Ja spróbuję zrobić to samo.


Londyn wita nas słońcem, ale i minusową temperaturą. Całe szczęście, że nie pada śnieg, bo moje buty jak zwykle nie są zbyt dobrze przystosowane na taką ewentualność.
Otwieramy drzwi naszego starego domu, w którym teraz mieszka tylko Zoe. Zastanawiam się, jak sobie radzi sama w tak wielkiej posiadłości, ale kiedy dostrzegam Lewis’a, który stoi w kuchni w samych bokserkach, ta myśl przestaje mnie w końcu trapić. 
-Dzień dobry! - odzywamy się z Vicky, aby dać mu do zrozumienia, że jego poranne rozciąganie w negliżu powinno dobiec końca.
-Cholera. - lęka się, i prawie wylewa kawę. - Myśleliśmy, że przyjedziecie trochę później.
-Nic się nie stało. Chyba. - zerkam na Vick, doszukując się wsparcia.
-Cieszymy się, że jesteś tu razem z Zoe! Na pewno sprawiasz, że jest mniej… samotna. 
-Tak. - kiwam głową, w tej jakże niezręcznej chwili.
-Dziewczyny! - ze schodów nagle zlatuje czarna niewiasta, ubrana jedynie w figi i nie do końca zapiętą, satynową koszulę.
-Kopę lat! - chichoczę, gdy chowa nas obie w szczelnym uścisku.
-Przepraszam, że przerwałyśmy ten zapewne udany poranek. - Vicky odzywa się, kiedy wzrok czarnowłosej ląduje na jej chłopaku.
-Om, cóż. Nie przejmujcie się tym. - kładzie ręce na naszych ramionach i prowadzi nas do salonu grając na zwłokę.
Jestem pewna, że w tym momencie Lewis szybko czmycha po schodach, aby założyć na siebie brakujące części garderoby.
-Więc, jak minął lot? - Zoe bierze to co ma pod ręką i częstuje nas sokiem pomarańczowym oraz ciasteczkami oreo. 
Z jednej strony czuję się tu jak gość, lecz z drugiej mam wrażenie, że nigdy stąd nie wyjeżdżałam.
-Długi. - wzdycham. - Oczy mi się kleją. Dobrze, że przyjęcie jest jutro, bo mój imprezowy duch nie jest dzisiaj w najlepszej formie.
-Oh, poczekajcie aż to wszystko zobaczcie. Caroline zrobiła jak zwykle kawał dobrej roboty. - zachwyca się Zoe.
-Nie możemy się doczekać!


Tak jak było wcześniej wspomniane, sala na której odbywa się przyjęcie wygląda znakomicie. Nie jest duża, ale zawiera wiele wspaniałych detali i dekoracji, które sprawiają, że prezentuje się naprawdę uroczo.
-I jak wam się podoba!? - Caroline doskakuje do nas cała podekscytowana i nie widzę w niej ani grama zdenerwowanie. Ja zapewne już dawno bym zemdlała.
-Cudownie jak zwykle! Musisz mi obiecać, że pewnego dnia zorganizujesz mi wesele. - śmieję się.
Nie wiem czy ten dzień kiedykolwiek nadejdzie zważając na moje szczęście w miłości, ale lepiej się za wczas zabezpieczyć.
-Da! - potakuje. 
-Pięknie wyglądasz, Care! Cieszymy się twoim szczęściem. - dopowiada Vicky.
-Dziękuję wam dziewczyny. Za wszystko.

Każdy gość siedzi już na swoim miejscu, oczekując wielkiego toastu i smakowitego obiadu. Pewnie większa część jednak bardziej stawia na smakowity obiad.
Paul na szczęście nie każde długo nikomu czekać i wstaje ze swojego miejsca.
-Kochani! Przemowy to nie jest coś w czym jestem dobry, ale znalazłem ostatnio piękny cytat, z którym chciałbym się z wami podzielić. Zauroczenie jest pełne skrywanych spojrzeń, młodzieńcze zakochanie to mnóstwo słów i gestów, natomiast dojrzała miłość jest prawdziwą ulewą uczuć. A ja, stojąc tu dzisiaj przed wami, właśnie tak się czuję. Ta ulewa spływa na mnie w każdej chwili, a moja piękna narzeczona zawsze użycza mi miejsca pod swoim parasolem. - szatyn bierze blondynkę za rękę. - Caroline…Jesteś powodem, dla którego warto wierzyć w jutro. Jesteś głosem, który płoszy cienie, ale co najważniejsze jesteś miłością mojego życia, dzięki której oddycham. I wam nasi drodzy goście życzę tego samego.
Wzruszam się, kiedy słyszę to cudowne zakończenie i jestem prawie pewna, że biję brawo najgłośniej z całego towarzystwa.
W tej cudownej chwili przed oczami miga mi sylwetka Harry’ego, który siedzi u boku Camille.
Lecz dzisiejszego wieczora nie zamieniam z nim żadnego słowa.


VICTORIA

Czasami dorośli ludzie są gorsi niż dzieci. Wiem to po swoim przykładzie. Całe dziewięćdziesiąt godzin fochów i obrażalstwa jakimi darowałyśmy się wzajemnie z Americą zmęczyło mnie już po chwili, ale coś uparcie kazało mi trzymać się tego co jest.
I takim oto sposobem, po zakończonej gali Critic Awards na której pojawiłam się wraz z Joe podjęłam samotną decyzję, że czas zakończyć to co się między nami zaczęło.
Wróciłam do domu, wskoczyłam w coś wygodniejszego i ruszyłam na pożegnanie przeszłości.
Zapukałam do drzwi, w których Joe pojawił się niemal od razu. Miał ubrane buty, a w dłoni trzymał kurtkę. Spodziewałam się tego, że będzie się gdzieś śpieszył, więc obiecałam sobie, że nie zajmę nam dużo czasu. To musi być bezbolesne rozstanie. Zupełnie jak szybkie zerwanie plastra.
- Hej - mówię, lekko się uśmiechając. Wiem, że Joe jest zdziwiony moją obecnością, zważywszy że widzieliśmy się niespełna godzinę temu - Mogę wejść?
- Jasne - przepuszcza mnie w drzwiach - Napijesz się czegoś? - rzuca kurtkę na kanapę. 
- Nie, dziękuję. Chcę tylko porozmawiać. Nie zajmie nam to długo. Widzę, że gdzieś uciekasz.
- Tak, jestem umówiony na kolację z Sashą - odpowiada, po czym opiera się biodrem o kanapę - Więc o czym chcesz rozmawiać?
Biorę głęboki oddech, przypominając sobie w pamięci co chciałam mu powiedzieć. Wszystko co do tej pory sobie ułożyłam w głowie wyparowało jak bańka mydlana.
- Chciałabym się rozstać - wyduszam. Myślałam, że to będzie zdecydowanie łatwiejsze.
- Rozumiem… a jaki jest tego powód?
- Jest jeden, najważniejszy powód - spoglądam mu w oczy - Ja nic do Ciebie nie czuję Joe. Nie czuję się przy Tobie bezpieczna. 
- To przez tą akcję w klubie? 
- Głównie, ale nie tylko. 
- Jesteś pewna, że nie chodzi o jakąś osobę? - słyszę sarkazm w jego głosie i totalnie przestaje żałować, że więcej nie będziemy musieli nazywać się "parą".
- W sumie - wzruszam ramionami, przyjmując luzacką pozę - Chodzi. I to w tym wszystkim jest najlepsze. Że w końcu zrozumiałam kto jest dla mnie najlepszy.

Przyjęcie okazało się jeszcze lepsze niż się spodziewałam. Było elegancko, skromnie a zarazem wystawnie i tylko tak jak Caroline potrafi - od serca.
I ciągle echem odbijają mi się słowa Paula z jego toastu: "Jesteś powodem, dla którego warto wierzyć w jutro. Jesteś głosem, który płoszy cienie, ale co najważniejsze jesteś miłością mojego życia, dzięki której oddycham. I wam nasi drodzy goście życzę tego samego."
W głębi serca zazdroszczę im tej miłości którą mają. Z drugiej - podziwiam za wytrwałość. Z kolejnej - za siłę. Jeśli ideały istnieją, to Paul i Caroline są ideałem.
Sięgam po kieliszek z tacki, upijając łyk. 
- Nie uważasz, że są idealni? - zagaduję Ami, która automatycznie spogląda na Car i Paula.
- Oczywiście, że tak uważam.
- A co uważasz na temat Camilli? - karci mnie wzrokiem, jakbym co najmniej obraziła jej pupilka.
- Choć życzę mu szczęścia - odpowiada - Mogę jedynie powiedzieć jedno. Nie. Trawię. Tej. Dziewczyny. Nie uważasz, że jest za chuda?
- A może przypomnieć Ci jak wyglądałaś jeszcze kilka miesięcy temu? 
America łączy brwi i zaciska usta w bojowym nastawieniu.
- Masz rację. Tylko pozytywne nastawienie nas uratuje, co?
Kiwam potwierdzająco głową.
- Pamiętaj, że wszystko można zacząć od nowa. Jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów- wypowiadam poważnie, unosząc kieliszek z szampanem ku górze. Ami powtarza gest, energicznie zgadzając się z moimi słowami.
- Czekaj, czekaj - przerywa by spojrzeć na mnie badawczo - Skąd u Ciebie tyle mądrości życiowej, przyjaciółko?
- Od kiedy ściągnęłam Tumbrl’a, moja droga. Swoją drogą polecam. Czasami warto trochę powkładać sobie mądrych tekstów do głowy. 
- Mi wystarczy "Buszujący w zbożu". Wiesz, mam jakieś dziwne przeczucie, że z tą książką będzie wiązało się coś ważnego w moim życiu.
Kiedy wypowiada te słowa, patrzę na nią jak na wariatkę.
Jeśli skończy jak zabójca John'a Lennona - naprawdę będę jej współczuć.

Ale jeśli czuje coś takiego, a nie innego. Wierzę jej. Wierzę, że coś się niedługo zmieni.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz