sobota, 3 marca 2018

E7S3.Something in the way you move makes me feel like I can't live without you.


VICTORIA

Nie mogę otrząsnąć się po telefonie mojego taty. Już dawno jestem w rodzinnym mieście, a wraz ze mną America, która zaoferowała swoją pomoc. Mam w niej ogromne wsparcie, wie co mówić i jak mnie uspokajać - ale tylko na krótką chwilę.
W Anglii jest zimno. W końcu to początek roku i termometry wskazują marne dwa stopnie na plusie. Moje ciało zaaklimatyzowało się już w słonecznym Los Angeles, więc stojąc przed domem i oceniając straty cała się trzęsę. Chociaż sama nie wiem. Może to stres? Strach? Widok zwęglonego domu, w którym żyłam od zawsze. Od momentu urodzenia, do moich szesnastych urodzin.
Spoglądam na agenta ubezpieczeniowego, który ciągle zagląda w swoje notatki. Jego teczka jest gruba, zapewne pełna podobnych spraw. Myślę, że nie jesteśmy jedyni, którzy z dnia na dzień stracili dach nad głową. W sumie, ja nie straciłam, ale tak się czuję. Jakbym miała na sobie ciuchy, w których wybiegłam z palącego się domu.
- Jestem pewien, że musiał się tu zdarzyć jakiś błąd. - siwiejący mężczyzna ciągle wlepia wzrok w kartkę - Ale Państwa ubezpieczenie dawno wygasło. Dokładnie 14 marca 2006 roku.
- Pan żartuje, prawda? - podchodzę do agenta, zmuszając go by na mnie spojrzał. Jego oczy są znudzone. On cały jest znudzony. I chyba nie lubi swojej pracy.
- Niestety, nie mam nastroju do żartów. Z dokumentacji jasno wynika, że Pani rodzicom nie należy się żadne odszkodowanie. Nie płacili ubezpieczenia od dwunastu lat. - wzrusza ramionami, bezradnie spoglądając w stronę mojej mamy i ojca, którzy pochłonięci są rozmową z Ami. - Nie jestem w stanie nic zrobić. Współczuję wam…
- Nie możemy tego jakoś załatwić? - pytam. Mężczyzna wzdycha, kiwając głową. 
- Przykro mi - odpowiada, zamyka teczkę, po czym spogląda na zwęglone, czarne ściany - Życzę powodzenia. Następnym razem proszę pamiętać o ubezpieczeniu. Tutaj jest moja wizytówka. - wręcza mi niebiesko-biały kartonik z jego imieniem i nazwiskiem oraz numerem telefonu. Richard Gillson. - Jestem pod telefonem.
Odwraca się na pięcie, a ja odprowadzam go wzrokiem. Moi rodzice nie ubezpieczyli domu. Jakim cudem mogli zapominać o płaceniu co kwartalnej sumy, która chroniłaby ich przed takimi sytuacjami? To wszystko nie mieści mi się w głowie. Jestem wściekła. Stać mnie nawet na trzy domy dla rodziców i siostry, ale co zrobilibyśmy, gdybym nie była popularną piosenkarką.
- Nie ubezpieczyliście domu? - pokonuję drogę do moich rodziców w ekspresowym tempie. Obydwoje spoglądają na mnie smutnym wzorkiem. Dobrze wiedzieli, że tego nie robili. 
- Zostawić was samych? - Ami dotyka mojego ramienia. Proszę by została.
- Kochanie, nikt się tego nie spodziewał… - mama odwraca się, by spojrzeć na pozostałości naszego domu. Widzę jak łzy pojawiają się w jej oczach, co sprawia, że automatycznie łagodnieję. To nie ich wina. To wszystko, to był jakiś nieszczęśliwy wypadek, prawda?
- Córeczko, mamy odłożonych trochę pieniędzy. Kupimy jakieś mieszkanie w centrum. - tata przysuwa do siebie mamę, która płacze mu w ramię. 
- Chcecie kupić mieszkanie z kuchnią i dwoma pokojami? Ja się tym zajmę.
- Córeczko… - głos taty jest cichy, ale zarazem rozkazujący. Spoglądam na Ami, która uśmiecha się do mnie pokrzepiająco. Wiem, że jest ze mną. Ona postąpiłaby tak samo. Jestem pewna, że nie posłuchałaby swoich rodziców, tak jak ja robię to teraz.
- Tato. - robię krok do przodu, po czym wtulam się w moich rodziców. - Postanowione. Kupuję wam nowy dom. I obiecuję, że będzie o wiele lepszy niż ten.
Po zjedzeniu obiadu, wizycie policji oraz strażaków, którzy pomogli nam uratować rzeczy, których nie pochłonęły płomienie, wsiedliśmy do dużego busa i ze łzami w oczach, opuściliśmy naszą parcelę. Rodzice Ami, wspaniałomyślnie zaoferowali, że na czas kiedy moja rodzina nie będzie miała dachu nad głową, wezmą ich do siebie. Co prawda, między Bristolem a Newcastle dzieli prawie 5 godzin jazdy, ale jestem pewna, że o wiele lepiej będzie im w prawdziwym domu, a niżeli w pokoju hotelowym.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, Gabriela i Stuart czekali już na nas przed domem. Najpierw w ramiona swoich rodziców wpadła Ami. Na pierwszy rzut oka było widać, że bardzo się za sobą stęsknili. Następnie przywitali się moi rodzice, a na samym końcu ja.
- Zapraszamy. - ciepły głos mamy Carter wprowadził nas do przestronnego domu. Rodzice Ami mają naprawdę dobry gust, stwarzając w każdym pomieszczeniu rodzinny klimat. Pierwsze co rzucało mi się w oczy, to ramki ze zdjęciami rodzinnymi, które wiszą tutaj od kiedy pamiętam.
- Niewiele się u was zmieniło. - zagaduję do Stuarta, który odwiesza moją kurtkę. Od zawsze był gentlemanem. 
- Zdecydowanie. Cały czas powieszamy tylko fotografie, które przesyła nam America. Kiedyś zabraknie nam miejsca na ścianie.
Chichoczę, lekko się odprężając. Dopiero teraz czuję, jak spięte miałam mięśnie i jak moje ciało zareagowało na to całe wydarzenie.
- Rozgośćcie się. Później wasze bagaże zaniesiemy do domu dla gości. Mamy nadzieję, że poczujecie się tam chociaż odrobinę lepiej. Rozumiemy, że strata domu, to ogromne przeżycie. - pani Gabriela wręcza kubek z herbatą mojej mamie, która z chęcią go przyjmuje.
- Nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że nie ma już naszego domu. - moja mama mówi, łamiącym się głosem, ale tata szybko ją uspokaja.
- Musimy sobie jakoś z tym poradzić. - dopowiada. W duszy przyznaję mu rację. Zdecydowanie musimy sobie z tym poradzić.
Reszta czasu przelatuje nam na rozmowie oraz wspólnym wspieraniu. Nabieram pewności, że tutaj będzie im najlepiej. Kupno nowego domu, które zostało zaplanowane na dzień jutrzejszy i zlecone najlepszemu agentowi nieruchomości, potrwa bardzo krótko. Jednak wykończenie i umeblowanie wnętrz, to już druga kwestia. 
Moi rodzice położyli się spać. Ja jednak mam problemy z zaśnięciem i przewracam się z boku na bok. Zdążyłam wymienić kilka sms’ów z Veronicą i Joe. Jednak kiedy mija kolejna bezsenna minuta, sięgam po laptopa, który spoczywa na stoliku nocnym. 
Postanawiam zrobić coś pożytecznego. Znaleźć rodzicom nowy dom. przeglądam oferty, ale niewiele spełnia moje oczekiwania. Wszystko jest albo zbyt nowoczesne, albo zbyt angielskie. Dopiero po przeglądnięciu kolejnego ogłoszenia, uświadamiam sobie, jak bezcenny był nasz dom.
To nie były tylko cztery ściany i dach. To było nasze życie. To w tym domu kłóciliśmy się, godziliśmy, śmialiśmy i płakaliśmy. To tam obchodziłyśmy urodziny, tam opłakiwałyśmy złamane serca, wymieniałyśmy się sekretami i obgadywałyśmy się wzajemnie. To tam Valentina ogłosiła nam, że spodziewa się dziecka. A ja, że razem z dziewczynami z BootCampu tworzę zespół. Również w naszym domu Veronica oznajmiła, że dostała się na elitarną uczelnię i będzie studiować chirurgię plastyczną. 
To był NASZ DOM. Pełen miłości, zaufania i wiary. Teraz oprócz siebie, nie mamy już nic.
Natłok myśli w mojej głowie, przerywa wibracja telefonu. 
- Victoria, znalazłem idealny dom! - Garret, mój zaprzyjaźniony agent nieruchomości, oznajmia mi bez ogródek. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć. - Podesłałem Ci linka. Jestem pewien, że się zakochasz! Już wysłałem maila do właścicieli. Chcę się z nimi spotkać po południu. Ale najpierw musisz zaakceptować mój wybór. 
Śmieję się do słuchawki i proszę Garreta o chwilę cierpliwości. Otwieram link i przeglądam zdjęcia. Od razu wiem, że to idealny dom dla mojej rodziny.
- Garret, zasługujesz na premię - dalej skroluję galerię. - Ten dom jest idealny. I położony tylko kilometr od kliniki moich rodziców. Jak Ci się udało znaleźć taką atrakcyjną ofertę?
- Zadzwoniłem tu i tam. - jego głos jest pewny i spokojny. Wiedział, że zakocham się w tej nieruchomości. - Chciałem tylko, żebyś potwierdziła mój wybór. Jutro dom będzie wasz.
Wylewnie dziękuję Garret’owi, po czym zamykam komputer i z lekkim sercem kładę się spać. Właśnie tego potrzebowałam, zanim zasnę. Pewności, że za niedługo moi rodzice i Veronica będą mieli nowy dom. Że będą mogli tworzyć kontynuację historii naszej rodziny, która zaczęła się w tamtym domu. 
Już zaczynam zasypiać, kiedy po raz kolejny czuję wibrację mojego telefonu. Otwieram ciężkie powieki i czytam wiadomość. 
Serce w mojej klatce piersiowej rusza wpęd za postrzępionymi nerwami. To wcale nie był wypadek, spięcie elektryki, jak sądziła policja.
To mój prześladowca podpalił mój dom.
To on… to moja wina… MOJA WINA.


AMERICA


Wydarzenia z ostatnich kilkudziesięciu godzin zostawiły bolesny ślad na naszej psychice. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić co muszą przeżywać Santangel’owie. 
Victoria jest od wczoraj jednym wielkim kłębkiem nerwów. I wcale jej się nie dziwię.
Współczuję jej z całego serca, bo szczerze powiedziawszy nawet nie jestem w stanie postawić się na jej miejscu. 
A jeśli jednak byli w domu? Jak wielka tragedia mogłaby ich spotkać?
Gdyby to chodziło o moją rodzinę, nie mam pojęcia co bym zrobiła.
-To straszne, co człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi - odzywa się moja mama. 
Po tym jak ugościliśmy rodzinę mojej przyjaciółki i minęły długie godziny, aż moja mama skończyła uspokajać panią Sylvię, finalnie możemy usiąść i w miarę możliwości wyciszyć nerwy.
-Brak mi słów - wzdycham. - Dlatego wolę zwierzęta! - odpowiadam wściekła.
Ludzie to bestie. Nie ma co się oszukiwać. 
Biorę łyk czerwonego wina, żeby się trochę odprężyć.
Pomaga. 
-Mam nadzieję, że ciebie nikt nie nęka córeczko? Powiedziałabyś mi, prawda? - moja mama patrzy na mnie z troską.
-Oczywiście mamo. U mnie jest wszystko w porządku. - uśmiecham się smutno.  
-Teraz mieszkasz tak daleko, że codziennie się martwię czy nic ci nie grozi. 
-Wiem. Też mi z tym ciężko, że tak dużo nas dzieli, ale… - uśmiecham się sama do siebie. - Jestem tam szczęśliwa.
-Więc… - zaczyna, zerkając na mnie podejrzliwie. Już wiem do czego to prowadzi. - Opowiedz mi o nim.
-Ma na imię Nick. - rumienię się i zdaję sobie sprawę, że suszę zęby jak niepoprawna marzycielka. 
Ale na samą myśl o nim mam wrażenie, że płynę. 
-Przystojny? - patrzy na mnie z błyskiem w oku. 
Pokazuję jej jego zdjęcie. 
-Gorący. - znów zerka na mnie z uznaniem. 
-Kto jest taki gorący? 
Słyszę głos mojego taty. Wchodzi do pokoju i przysiada obok kominka jak to ma w zwyczaju.
-Twój przyszły zięć. - śmieję się.
Nie wierzę, że to powiedziałam. Nigdy tak nie mówiłam i zazwyczaj nie mówię, żeby nie zapeszyć. No i nigdy nie myślałam o kimś tak poważnie na początkowej stopie znajomości.
-Chcę wiedzieć więcej. Jaki jest? - pyta mama.
-Jest… - zastanawiam się. - Cudowny. Opiekuńczy, miły, dobry. I jest wierzący. - zwracam uwagę, bo wiem, że to dla niej ważne.
-I praktykujący?
-Tak. - kiwam głową.
-Wspaniale. 
-Dba o ciebie? - tym razem tatuś zabiera głos.
-Jak nikt inny. - uśmiecham się po raz kolejny. - Zależy mu na mnie. Czuję się przy nim tak jakbym była dużą częścią jego świata. Jakby… Sama nie wiem. Jakby moje potrzeby były dla niego ważniejsze niż jego.
-Córeczko. - mama podchodzi do mnie i przytula do siebie. - O to w tym wszystkim chodzi. Nie sztuką jest się w kimś zakochać. Sztuką jest wybrać odpowiednią do tego osobę. Kogoś, dla kogo będziesz ważna. To właśnie bezinteresowność jest fundamentem każdego związku. - zerka na chwilę na tatę, który patrzy na nią ciepłym wzrokiem znad okularów. Kiedy widzę jego czułe spojrzenie, moje serce powoli topnieje. - Jeśli ktoś naprawdę o ciebie dba, będzie czerpał większą przyjemność z tego, jak ty czujesz się dzięki niemu, niż jak on czuje się dzięki tobie.
Moja mama zawsze daje mi złote rady. Dlatego zwierzam jej się praktycznie ze wszystkiego. Uwielbiam jej słuchać, bo wiem, że przeżyła o wiele więcej ode mnie i pomoże mi w każdej sytuacji.
-Więc… - zerkam na ich obojga. - Jak to jest być zakochanym? - pytam.
Jeszcze do niedawna myślałam, że znam odpowiedź.
I z jednej strony, wciąż wydaję mi się, że to przerobiłam.
Byłam zakochana w Harry’m, myślę, że to oczywiste.
Ale czy to uczucie pochłaniało mnie w stu procentach? Czy zakochani naprawdę tak często sprawiają sobie ból? 
-To najcudowniejsza i najokropniejsza rzecz, jaka ci się może kiedykolwiek przydarzyć. - zaczyna mama. - Wiesz, że znalazłaś coś niesamowitego i chcesz zatrzymać to na zawsze, a każda sekunda, przez którą to posiadasz to coraz większy strach, że możesz to stracić.
-A jeśli poświęcisz rzeczy, które najwięcej dla ciebie znaczą tylko po to, by uszczęśliwić tę drugą osobę… - tata zerka przemiennie na mnie i na mamę. - Będzie to znaczyło, że naprawdę ją kochasz.
Od tej pory już wiedziałam…

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz