AMERICA
Słoneczną styczniową sobotę wraz z Vicky zaczynamy od joggingu. Poranki bywają jeszcze chłodne o tej porze roku, ale na pewno nie mogą dorównywać mrozom, które prawdopodobnie są teraz w Londynie.
Zerkam na pogodę w swoim telefonie. Pod napisem LONDYN wyświetlają mi się trzy stopnie. Nie najgorzej, ale tutaj w Los Angeles temperatura sięga siedemnastu stopni. Zapewne w południe będzie jeszcze więcej. To dla mnie największy plus przeprowadzki.
-Więc… Całowałaś się z Nick’iem, ale nic poza tym? - upewnia się Vicky, zaraz po mojej relacji, którą przedstawiłam jej z dnia poprzedniego.
-Nie… - odpowiadam, jakby to było oczywiste, choć niekoniecznie musi być. Przypominając sobie moje wcześniejsze podboje seksualne, można stwierdzić, że niezła ze mnie zdzira.
Z Tyler’em uprawiałam seks po tygodniu znajomości.
Diagnoza? Ewidentnie za wcześnie.
Z Cole’m uprawiałam seks po dwóch dniach znajomości.
Diagnoza? Stanowczo za wcześnie.
Cóż, z Harry’m uprawiałam seks po jakiś trzech latach znajomości. Wszystko fajnie, przyznaję, ale diagnoza?
Nigdy nie byliśmy w prawdziwym związku do cholery.
Tak, stanowczo nie radzę sobie z tymi sprawami.
-I nie masz zamiaru na razie wchodzić na wyższy level?
-Chyba nie - wzdycham. - Nigdy nie kończyło się to zbyt dobrze, jeśli sprawy szły zbyt szybko. Jakoś nieodpowiednio dobierałam sobie partnerów.
-Nie noo, Tyler był świetnym facetem! Zawsze taki radosny i pełny swobody - mówi poważnie, ale zaraz po tym wybucha śmiechem.
-Przestań - karcę ją za ten żart.
Victoria nigdy nie lubiła Tyler’a. Trudno jej się dziwić. Nie był on typem najlepszego towarzysza pod słońcem.
-No dobra, ale masz jakiś limit czasowy na TO? - podkreśla słowo TO. Skąd u niej tyle gracji? Zawsze wprost mówiła, że chodzi jej o seks. Przecież była w tym obeznana prawie tak samo jak Caryca Katarzyna.
-Nie myślałam o tym - mówię, a ona patrzy na mnie spod byka z miną, żebym nawet nie żartowała.
-No dobra, faktycznie sporo o tym myślałam - uśmiecham się.- Ale na razie jest dobrze jak jest. Wszystko idzie w dobrym kierunku, a ja … - zatrzymuję się na chwilę w biegu. Ona robi to samo i kiwa głową, jakby już wiedziała. - Nie chcę tego zepsuć.
-Wiem. - podchodzi do mnie i obdarowuje łagodnym spojrzeniem. - Poza tym Nick to świetny facet, wiesz, zawsze go lubiłam. - śmieje się. - I sądzę, że starał się o ciebie tak długo, że jego priorytetem nie jest zaciągnięcie cię do łóżka.
-Tak. Też tak sądzę. - mówię, pewna swoich racji i na nowo zaczynamy bieg. - Ale opowiadaj co u ciebie! Jak się wczoraj bawiłaś?
-Świetnie! - widzę jak kąciki jej ust podnoszą się ku górze, a policzki nieco rumienią. -Zrobił mi ogromną niespodziankę zabierając mnie do swoich przyjaciół. Nie sądziłam, że się na to zdecyduje. Ale wiesz? - zerka na mnie usatysfakcjonowana. - Nie pamiętam kiedy ostatnio martwiłam się o to, czy ktoś mnie polubi za to jaka naprawdę jestem.
-Czyli w końcu włączyłaś człowieczeństwo i pozbyłaś się twarzy zimnej suki? - śmieję się, a ona karci mnie wzrokiem.- Żartuję, żartuję - prostuję. - Sądzę, że ludzie mogliby cię nie polubić za tę drugą twarz, którą czasem masz zwyczaj pokazywać. Wiesz, twarz dziewczyny, na której nic nie robi wrażenia. Ale wątpię, czy na tym świecie istnieje osoba, która nie polubiłaby twojego prawdziwego oblicza.
-Dzięki przyjaciółko - mówi dumna. - Słodka jesteś.
-No, a jak ten twój Joe? - podpytuję dalej.
-On jeszcze nie jest mój.
-Ha! Jeszcze… Powiedziałaś to.
-Zdecydowanie zbyt często łapiesz mnie za słowa Americo Carter. - wzdycha. - Cóż mogę powiedzieć, świetny z niego gość. Taki… Ludzki. - patrzy na mnie, jakby sama była zaskoczona tym co mówi. - Czuję się przy nim inaczej. Już nie tak pewnie, jakbym była gwiazdą światowego formatu, tylko zwykłą dziewczyną. Ale przez to mam wrażenie, że mogę podbić cały świat. Właśnie jako ta zwykła dziewczyna…
To piękne co mówi i doskonale ją rozumiem, bo ja również czuję się tak samo przy Nick’u. Nie wiem czego jest to skutek, ale wydaję mi się, że w końcu obie z Vicky dążymy do jakiegoś celu. Wcześniej nigdy tego nie robiłyśmy, pomijając sferę zawodową.
Ale nastał czas, gdy w końcu zaczęło nam zależeć na czymś tak mocno, iż mam wrażenie, że boimy się to zepsuć. Boimy się zrobić coś nie tak, żeby nagle to wszystko nie prysnęło jak mydlana bańka.
Tylko, że jesteśmy ludźmi, a ludzie popełniają błędy i w naszych wzajemnych relacjach, sądzę, że te błędy wcale nie byłyby niczym złym.
-Rozmawiałam też z Niall’em na naszej imprezie.
-Tak myślałam. Atmosfera przy grze była jakby to powiedzieć… trochę oczyszczona.
-Sporo sobie wyjaśniliśmy. Chyba oboje zrozumieliśmy, że nasze działania dążyły do niczego. Wiesz, myślałam, że będzie zły albo zaraz mnie skarci ale tego nie zrobił.
-Nie zrobił tego, bo to Niall. - dopowiadam. - To dobry chłopak, obie o tym wiemy. Idealny kandydat na męża, partnera i w ogóle. Dziewczyna, która skradnie jego serce będzie prawdziwą szczęściarą. Ale Vick… Tą dziewczyną nie jesteś ty.
-Nie jestem - kiwa głową, powtarzając moje słowa. - Ale wiesz, dwóch rzeczy jestem pewna.
-No, czego? - pytam.
-Że przeprowadzka do Los Angeles to była decyzja naszego życia. Zaczynam się tu czuć bardziej jak w domu. Bardziej niż w Londynie.
-Ja też. Mieszkamy tu niecałe dwa tygodnie, a ja już kocham to miejsce.
-Coś mi się wydaję, że pokochasz niebawem też kogoś jeszcze.
Śmieję się.
-No, a jaka jest druga rzecz, której jesteś pewna zwykła dziewczyno?
-Ten rok naprawdę będzie epicki. Dokładnie tak jak zamierzałyśmy.
I tak właśnie będzie.
Dojeżdżamy na premierę Jumanji w szampańskich humorach. Wyglądamy obłędnie i obłędnie też się czujemy.
W Los Angeles wszystko jest zupełnie inne.
Nie wiem czy to przez słońce, które świeci od samego rana i ogrzewa nasze ciała, czy przez ludzi, czy może przez coś jeszcze innego.
Wszelkie premiery filmowe i gale muzyczne w Wielkiej Brytanii są zazwyczaj prowadzone na bardzo wysokim poziomie i zalatują sztywniactwem. Wcześniej tego nie widziałam, ale kiedy dostrzegam, że tutaj wygląda to zupełnie inaczej i wręcz da się wyczuć w powietrzu ten luz i totalny spontan, stwierdzam, że sama się sobie dziwię, że tak długo przebywałam w miejscu, które kompletnie mnie nie zadowalało.
Kroczę wraz z Victorią oraz Caroline i Paul’em na czerwony dywan. Dzisiejszego popołudnia wyjątkowo nie ma z nami Zoe, ponieważ została zaproszona na sesję zdjęciową do pewnego magazynu o modzie. Nie wiemy jeszcze jakiego, bo powiedziała, że zrobi nam tym niespodziankę.
Słyszę jak Paul marudzi po cichu, że nie ma ochoty na ściankę. Na jego miejscu również bym nie miała. W zasadzie sama nie zawsze mam na nią chęć, ale kiedy chmara reporterów woła twoje imię to można powiedzieć, że po prostu pozostaje brak wyjścia.
Pozujemy osobno, potem razem, a później znowu osobno i tak trwa to w nieskończoność. Przeprowadzamy kilka wywiadów odnośnie kreacji, które wybrałyśmy na dzisiejszy wieczór oraz wszelkich planów związanych z zespołem, na które niechętnie odpowiadamy.
Na tę chwilę nie rozpowiadamy się zbyt intensywnie o tym, że dni The Fame są już policzone. Oficjalne zakończenie zespołu odbędzie się na początku lutego, a wieść o tym mamy zamiar zamieścić na naszej oficjalnej stronie internetowej.
Wszystko ma się odbyć z szacunkiem dla fanów, ponieważ nie mamy ochoty na to, aby dowiedzieli się tego przez jakieś gówniane gazety czy inne media społecznościowe.
W końcu dostrzegam Nick’a, który wyglądając obłędnie w swoim czarno-szarym kraciastym garniturze, również przeprowadza właśnie wywiad.
Swój wzrok trzyma na mnie przez dłuższą chwilę. Uśmiecha się w ten swój indywidualny, czarujący sposób i macha ręką na powitanie.
Jest przystojny jak diabli i mam wrażenie, że wszystko co jest w środku mojego organizmu reaguje na niego bardzo intensywnie.
Witam się z dużą ilością znajomych z branży, a kilku z nich wspomina o naszej parapetówce, oznajmiając, że świetnie się bawili.
Cóż, ja też się znakomicie bawiłam. Chyba po raz pierwszy od niepamiętnych czasów spędziłam imprezę nie martwiąc się zupełnie o nic, delektując się przyjemną i bezproblemową atmosferą.
Przed oczami miga mi Taylor Swift, która idzie pod rękę z Tom’em. Na sam ten widok mam ochotę walnąć głową o ścianę, ale moja podświadomość powstrzymuje mnie przez tym gestem.
-Zobacz ją, jaka przyjaciółka Nick’a - Vick szepce mi do ucha, zerkając w tym samym kierunku co ja. Staram się nie reagować na widok uścisku Swift z brunetem, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że mnie to nie drażni.
Jestem zirytowana jak cholera.
-Już teraz radzę jej się trzymać z daleka, bo jeśli znowu zrobi coś z „zaskoczenia”, to nie zareaguję tak samo niewinnie jak ostatnim razem. - odpowiadam, przypominając sobie sytuację kiedy pocałowała na scenie Harry’ego po ich wspólnym, muzycznym duecie. Byłam wtedy zła jak osa, czemu chyba nikt się nie dziwi. Moim jedynym błędem było to, że szybko stamtąd zwiałam, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce i jemu urwać łeb, a ją oblać kwasem.
Żartuję. Nie byłabym do tego zdolna.
Tak mi się przynajmniej wydaję.
Poza tym, nie mogę przenosić tamtej sytuacji, na relację, w której się teraz znajduję.
Nick nie jest Harry’m i jestem pewna, że jest również o wiele bardziej stanowczy niż on. Zdecydowanie nie pozwoliłby sobie na taką sytuację.
Zostało półgodziny do premiery filmu, a ja aktualnie stoję wraz z Joe i Sophie, delektując się szampanem i rozmawiając o ich nadchodzącej wycieczce do Aspen.
-A ty jeździłaś kiedyś na nartach albo na desce? - pyta mnie blondynka.
-Nie, nigdy. Szczerze powiedziawszy nie jestem fanką zimowych sportów. Ale to pewnie dlatego bo nie lubię zimna no i nigdy tego nie próbowałam. - odpowiadam, mając nadzieję, że tym tekstem za bardzo sobie nie zaszkodziłam.
Gorzej, jeśli rodzina Jonas to zagorzali narciarze i snowboardziści. Wtedy faktycznie moja opinia może wyglądać nieciekawie.
-Coś ty! Myślę, że powinnaś spróbować. Fajnie jakbyś z nami pojechała! - proponuje, a ja nie zdążam odpowiedzieć, bo po chwili czuję na biodrach czyjeś ciepłe dłonie.
-Cześć wam! - Nick pojawia się znikąd, a moje serce zaczyna podskakiwać w klatce piersiowej. I właśnie w tej chwili zdaję sobie sprawę, że ta reakcja zdarzała mi się tylko wtedy, kiedy naprawdę ktoś mi się podobał i w grę zaczęły wchodzić uczucia. Nie byle jakie uczucia. - Wyglądasz niesamowicie. - całuje mnie w policzek, zabierając zaraz swoje ręce.
Uzgodniliśmy, że pojawienie się razem na premierze jego filmu nie jest dobrym krokiem. Prasa od razu uznałaby to za chwyt marketingowy i celową promocję filmu, a my nie mamy ochoty na tego typu podejrzenia.
No i w zasadzie nie jesteśmy oficjalnie razem.
-Dziękuję. Ty też wyglądasz bardzo kusząco - uśmiecham się.
-Chyba coś nas ominęło - Joe patrzy na swoją narzeczoną z podejrzeniem, chociaż jestem pewna, że już dawno doskonale wiedział, do czego zmierza moja znajomość z jego braciszkiem.
-Właśnie rozmawialiśmy o weekendzie w Aspen - Sophie zmienia temat, mówiąc rozgorączkowana.
-I doszliśmy do tego, że Ami nie lubi sporów zimowych. - dopowiada Joe.
Dzięki.
-Naprawdę nie lubisz sportów zimowych? - Nick patrzy na mnie z zaskoczeniem, jakby to go naprawdę bardzo dziwiło, ale nie jest to spojrzenie typu: „Jak do cholery możesz nie lubić nart”?
-Nigdy nie miałam okazji spróbować. Pewnie jestem w tym do bani.
-No, i dlatego ją zaprosiłam! - zaprosiła mnie?
Sophie uśmiecha się, jakby knuła jakiś nikczemny plan.
-Świetnie - Nick powtarza jej gest. - Jeśli będziesz chciała się nauczyć to wezmę cię pod swoje skrzydła. - odpowiada dumnie. - A jeśli nie, to będziemy robić coś innego. - mówi, czym kompletnie mnie rozczula. To miłe, że jest w stanie zrezygnować z czegoś co lubi, tylko, żeby urozmaicić czas mnie.
-A co takiego będziecie robić? - zagaduje Joe, po czym wybuchamy śmiechem.
-Idź lepiej oglądać film. - dogaduje mu Nick, po czym znów odwraca się do mnie, znów częstując mnie uśmiechem.
-Widzimy się po seansie?
-Jasne. - odpowiadam i widzę jak odchodzi.
Uświadamiam sobie, że nie lubię, gdy odchodzi.
I całe szczęście, że z tyłu wygląda tak samo dobrze jak z przodu, bo inaczej trudno byłoby mi zaakceptować ten widok.
VICTORIA
Kiedy wydawało mi się, że ta premiera będzie taka jak każda, myliłam się chyba w każdym możliwym procencie.
Tuż po tym, jak stanęłyśmy na ściance i dałyśmy się sfotografować rozwścieczonemu tłumowi głodnych zdjęć reporterów oraz obejrzeniu filmu, który swoją drogą okazał się naprawdę dobrym, zabawnym kinem udałyśmy się na after. Pomiędzy gwiazdami filmu, producentami oraz resztą zebranych gości bawiłyśmy się świetnie. Poprawka - ja bawiłam się świetnie. Do pewnego momentu.
Ten moment kończy się w chwili, kiedy moim oczom ukazuje się w swej doskonałej okazałości, roześmiana i radosna Taylor Swift. Jakie jest moje zdziwienie, kiedy widzę ją zmierzającą w moim kierunku.
Poprawia włosy, układa dłoń na biodrze i uśmiecha się, delikatnie unosząc ku górze lewy kącik ust. Zagryzam zęby, biorąc przez nos uspokajający oddech. Jak tak dalej pójdzie, to nie wiem czy wystarczą mi uspokajające oddechy. Ona jest wszędzie. Jeśli będzie to zmierzać w tym kierunku, to za chwilę wyskoczy nam z lodówki.
- Cześć Vi - mówi, a ja czuję jak całe moje ciało spina się na dźwięk jej głosu. Coś w tej kobiecie działa na mnie w totalnie zły sposób. To zdecydowanie jej wyniosły wyraz twarzy i egoistyczne usposobienie. Znamy się już na tyle długo, że zdążyłam poznać każdą jej złą cechę. I ani jednej dobrej.
- Mogę udawać, że Cię tu nie ma? - pytam, odwracając wzrok. Podziwianie ściany nie trwa długo, bo Swift przesuwa się tak, że znów mogę podziwiać ją w całej, zielonej okazałości.
- Możesz, ale to nic nie zmieni, że ciągle tu jestem. Jak się bawisz?
- Powinnaś zapytać jak się bawiłam dopóki się tu nie pojawiłaś - odpowiadam uśmiechając się sztucznie.
- Ile w Tobie niechęci, koleżanko. Wiesz dobrze, że chcę, żeby kontakty między nami były teraz dobre. Albo bynajmniej znośne. - cmoka teatralne - Jestem kobietą Twojego bliskiego przyjaciela.
Mrużę oczy, skanując jej twarz. Choć jej usta uśmiechają się do mnie słodko, sprawiają wrażenie, jakby chciały wbić mi nóż prosto w plecy. Taylor właśnie taka jest. Dwulicowa. Zakłamana. I obłudna.
- Tak między nami… - przybliżam się do niej na tyle, że praktycznie szepczę jej do ucha - Odradzałam mu związek z Tobą. Moje słowa nie poskutkowały, ale jestem pewna, że jeszcze kiedyś zauważy jak fałszywa jesteś, koleżanko. - Taylor odsuwa się ode mnie, kładzie dłoń na piersi. Udaje zszokowaną, ale widzę jak bardzo chce jej się śmiać.
- Tom to tylko moja przepustka.
- Do czego? - pytam, chociaż w mojej głowie zaczynają łączyć się wszystkie fakty.
Jak głupia byłam, że nie zauważyłam najważniejszej rzeczy. Związek z Tom'em rzeczywiście toruje jej drogę do naszego świata. Nie dość, że staliśmy się z Hiddleston’em bliskimi przyjaciółmi, co ułatwia jej na wślizgnięcie się razem z nim do mojego życia, to jeszcze "ten" wzrok Taylor skierowany na Nick'a. Ta jędza chce nam zaszkodzić i w ogóle się z tym nie kryje. Ba, ona ostentacyjnie mi to pokazuje.
- Chyba już się domyśliłaś.
- Powiem wszystko Tom'owi. Wszystko co mi teraz powiedziałaś - rozglądam się po pomieszczeniu, ale spomiędzy krzątających się tu ludzi nigdzie go nie zauważam. Wzbiera się we mnie odrobina paniki.
- Oj, kochana. Jak myślisz komu uwierzy? Mnie - wskazuje palcem na siebie, wywracając oczami - Dziewczynie w której jest szaleńczo zakochany, która funduje mu najlepszy seks i z którą spędza każdy wieczór, szepcąc do ucha jak bardzo stracił dla mnie głowę. Czy Tobie - tu wskazuje na mnie, krzywiąc się - Swojej niby przyjaciółce, która jest pożal się boże aktoreczką, której z litości załatwił rolę w nic nie znaczącej produkcji?
Zaciskam wargi tak mocno, że czuję uścisk sięgający żuchwy. Paznokcie wbijają mi się mocno w skórę i jestem dosłownie krok od zrobienia jej krzywdy oraz wywołania skandalu, gdy czuję czyjąś rękę ściskającą moje ramię. Od razu odwracam się, by zobaczyć kto właśnie uratował mój honor i chociaż po części moją dumę.
Kiedy mój umysł uświadamia sobie, że to Joe ze zmarszczonymi brwiami i pytającym wzrokiem, wypuszczam z ulgą powietrze z płuc.
- Szukałem Cię - mówi, patrząc prosto w moje oczy. Chce żebym grała z nim w grę. Żebyśmy obydwoje odegrali szopkę przed Taylor.
- Cały czas tu byłam - odpowiadam. Mężczyzna puszcza moje ramię, przenosząc wzrok na Swift. Mam wrażenie, że nie do końca rozumie co tu się dzieje.
- Joe Keery - ciemnowłosy wyciąga dłoń w kierunku blondynki. Spoglądam na ich złączone dłonie.
- Taylor Swift - obdarza go olśniewającym uśmiechem, ukazującym jej śnieżnobiałe licówki - Długo się znacie?
- Victoria - puszcza jej dłoń, ponownie spoglądając na mnie - Jak długo my się znamy? Ten czas tak szybko leci…
- Już sama nie wiem ile - wzruszam ramionami - Chyba zatarła mi się już granica czasu.
- Przyjaźnisz się z Nick'iem? Czy kimś innym z produkcji? - kolejne pytania wypadają z jej ust, a ja mam ochotę włożyć jej skarpetę do środka, żeby w końcu się zamknęła. Z resztą co ją to wszystko interesuje? Ah, przepraszam… no tak. Głupek ze mnie! Zapomniałam, że w jej chorej głowie powstały takie plany jak: a) zniszczyć Americę Carter, b) zniszczyć przyjaźń między mną a Americą, c) zniszczyć życie moje i Americy. Niestety nie przewidziała jeszcze jednego. Że może i wygrała bitwę, ale nie wygra całej wojny.
Okej, jeszcze pół godziny temu sama nie wiedziałam, że będę chciała równać z ziemią żywot Taylor Swift, ale w moim życiu nigdy nic nie było konkretnie zaplanowane. A ostatnio uświadamiam sobie to aż nad to. Grafik. który posiadam, to tylko i wyłącznie terminarz dotyczący pracy. Moje życie, wydarzenia w nim i mój osobisty los zawsze składają mi milion niespodzianek.
- Najlepiej znam się z Nick'iem - odpowiedź jest krótka i Taylor wie, że więcej z niego nie wyciśnie. Zaczyna rozglądać się w poszukiwaniu pretekstu, by nas opuścić. Juhu! Taniec radości.
- Miło było porozmawiać - patrzy na mnie, a ja mam wrażenie, że wierci mi dziurę na samym środku czoła - Mam nadzieję, że niedługo znów będziemy miały okazję troszeczkę poplotkować. Wiesz, babskie sprawy. Mężczyźni - jej gałki oczne wędrują do Joe, który stoi obok mnie, wyglądając na nieźle znudzonego. Mierzy go od góry do dołu - Co my bez tych mężczyzn poczęłybyśmy w życiu? Poszukam Nick'a. Muszę powiedzieć mu, jak dobrze mu poszło. Miłego wieczoru - przykłada dłoń do ust, po czym przesyła mi soczystego buziaczka.
Chyba zaraz zwymiotuję.
Wychodzę na zewnątrz, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Muszę wyglądać jak obłąkana, ale po tym wszystkim nie potrafię inaczej. Potrzebuję chwili by dojść do siebie.
- Dlaczego ona zawsze wyprowadza mnie z równowagi? - mamroczę pod nosem. Joe jest moim dzielnym towarzyszem, ale jestem pewna, że patrzy teraz na mnie z niepokojem.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Ta chora kobieta właśnie oznajmiła mi, że ma zamiar zniszczyć mnie i Ami. To tak w skrócie.
- Nie rozumiem…
- Ma hopla na punkcie tego, że nam lepiej się wiedzie z karierą niż jej. Od kiedy jesteśmy popularne, jej gwiazda lekko usunęła się w cień. Od tego czasu próbowała wielu rzeczy by być znów na topie, ale w porównaniu do naszych osiągnięć jej płyty i trasy koncertowe nadal nie były tak dobrze przyjmowane i oceniane. I właśnie dziś doszłyśmy do punktu, w którym Taylor Swift straciła cierpliwość.
- Groziła Ci? - Joe zmusza mnie bym na niego spojrzała.
- Nie - przeczę, chichocząc pod nosem. Bo teraz to wszystko wydaje mi się zabawne - To tylko dziecinne zagrywki. Tak mi się wydaje.
- Jakby coś miało się zmienić... Dasz mi znać?
- Nie bój się o mnie - wsuwam dłoń w jego, mocno ściskając - Za drzwiami stoi mój ochroniarz. Jestem pewna, że z łatwością poradziłby sobie z Taylor Swift. A tak w ogóle, to co tu robisz? Nie widziałam Cię na ściance ani na sali kinowej.
- Miałem mały poślizg z czasem i na seansie pojawiłem się z piętnastominutowym opóźnieniem. Ale szczerze powiedziawszy miałem nadzieję Cię tu dziś zobaczyć.
Uśmiecham się szczerze na ostatnie słowa. Czasami zastanawiam się w jakim świecie żyjemy. Możemy skontaktować się ze sobą w każdej chwili, ale zamiast tego pozostajemy w totalnej niewiedzy czy będziemy mieli okazję się znów zobaczyć.
Mój umysł od razu rozświetla genialny pomysł. Jeśli to prawda, że nad głowami ludzi wraz z dobrym pomysłem zapala się lampka, to myślę, że nad moją świeci ich teraz setka.
- Za tydzień bardzo ważna dla mnie osoba się żeni… - zaczynam, przygryzając wargę. Czuję jak serce drży mi z podniecenia na samą myśl, że ślub Rock’iego prawdopodobnie będę mogła spędzić przy boku Joe - Może miałbyś ochotę mi w tym ważnym dniu potowarzyszyć?
Jeśli miałabym wymienić jedną rzecz za którą lubię Nick’a, zapewne wskazałabym na "przewidywalność". Jonas siedzi już w tej branży od kilku lat i bardzo dobrze wie, że nie każdy lubi kończyć imprezy o dwudziestej trzeciej.
Takim oto sposobem po oficjalnej części premiery udaliśmy się wszyscy do baru położonego w samym centrum miasta. Znajduje się on na dachu hotelu THREE SIXTY, skąd rozchodzi się ujmujący widok na rozświetlone miasto i ostatnie oznaki kończącego się dnia. Powietrze jest ciepłe, chociaż mamy dopiero trzynasty stycznia. W Londynie siedziałabym właśnie ubrana w grubą kurtkę i ciepły sweter, a tutaj wystarczy tylko marynarka Joe'go.
Bar jest nowoczesny, usytuowany w centralnej części dachu. Pod północną ścianą znajdują się boxy, w których rozsiadło się już kilka grupek ludzi. Koło drewnianej lady poustawiane są krzesełka barowe w kolorze żółtym, a tuż nad naszymi głowami znajdują się dwa ogromne parasole które zaskakują swoją formą.
Zamawiamy po drinku, panowie piją schłodzone Heinekeny, a ja i Ami degustujemy się wybitnym ale dobrym w swojej prostocie Martini.
- Dobra, a teraz mówcie, jak podobał wam się film. Przyjmuję każdą krytykę, ważne, żeby była konstruktywna - Nick spogląda po naszych twarzach, ostatecznie zatrzymując się na dłużej na roześmianej buzi Ami.
- W skali od 1 do 10, daje mocne… - biorę łyka drinka, by potrzymać go w niepewności. Cieszę się, że mogę odnosić się do Nick'a z takim luzem. Z poprzednimi mężczyznami Americy totalnie tak nie było. Z Harry’m chociaż znałam się długo i w sumie zawsze dobrze się dogadywaliśmy, nigdy tak naprawdę nie miałam o czym rozmawiać. Z Tyler’em, który był chodzącą nudą już w ogóle. - Daję mocne jedenaście. Dawno się tak nie uśmiałam.
- Nie zdążyłem zapytać jak Tobie się podobało - wyciąga dłoń i delikatnym ruchem zakłada jej kosmyk włosów za ucho.
Moja przyjaciółka wygląda właśnie jakby eksplodowało w niej tysiące słońc, a ja nie potrafię nadziwić się ile jeden mały gest tego mężczyzny może dla niej znaczyć. Moje szczęście, kiedy widzę ją szczęśliwą po tylu chwilach cierpienia i niewiedzy jest nieskończenie wielkie i głębokie. W końcu trafiła na kogoś odpowiedniego. Kogoś kto widzi tylko ją i tylko ją chce. I nic się więcej nie liczy.
Ami sięga po jego dłoń, splatając ich palce. Mam ochotę krzyknąć "aww", ale w ostatniej chwili się powstrzymuję i spoglądam na Joe, który przypatruje się mnie.
- Chyba ich zostawimy, co? - szepcę, wskazując głową na pochłoniętą w rozmowie parę. Bo chyba mogę ich tak nazywać, prawda?
- Zdecydowanie.
Zajmujemy ostatni wolny box i umiejscawiamy się wygodnie na kanapach. Sięgam po drinka. Ale zanim biorę kolejnego łyka, odwracam głowę. Przyglądam się Joe'mu dłuższą chwilę, zanim zauważa, że mu się przyglądam.
- Dziękuję, że zgodziłeś się iść ze mną na ten ślub. To bardzo ważne wydarzenie dla mnie.
- Nie ma sprawy - zmienia pozycje na taką, że opiera łokcie na blacie stołu i wyciąga dłoń tak, że widzę jej wewnętrzną część. Zaprasza mnie, bym umieściła w niej swoją dłoń. I właśnie tak robię.
- To dla mnie przyjemność - dodaje po chwili. Mam ochotę wstać i wykonać taniec hula w geście radości.
Po raz kolejny tego wieczoru uśmiecham się szczerze, zapominając o każdej nieprzyjemnej chwili. Znów mam go blisko siebie. Znów tylko ja. On. My.
Kiedyś nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. W sumie nadal w to nie wierzę, bo nie istnieje coś takiego jak "pierwsze wejrzenie", ale jestem stuprocentowo pewna, że istnieje coś takiego jak przeznaczenie.
I choć znam go krótko a to co powiem jest totalnie irracjonalne i prawdopodobnie nie powinnam zapeszać... ale ten mężczyzna siedzący naprzeciwko mnie, delikatnie trzymający moją dłoń, składający mi obietnicę spędzenia z nim kolejnych cudownych chwil - jest mi przeznaczony.
Przeznaczony.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz