AMERICA
Wszyscy w mediach i na całym świecie już wiedzą, że dwie czwarte The Fame przeprowadziło się do Los Angeles, a pozostałe dwie czwarte nadal zamieszkuje Londyn. Przeglądam kolejno strony z nagłówkami na nasz temat i widzę wiele spekulacji.
Czy to koniec zespołu?
Czy The Fame się wypala?
Czy jest w ogóle jeszcze sens to kontynuować?
A może America i Victoria nie dogadują się już więcej z Caroline i Zoe, więc postanowiły żyć na własny rachunek?
Oczywiście to ostatnie jest czymś najgłupszym co miałam okazję w życiu przeczytać. Ale prawdą jest, że ludzie nie wiedzą co się dzieję, choć bardzo by chcieli. I tym samym piszą sobie własne scenariusze, niekoniecznie zgodne z prawdą.
-Czy sądzicie, że nasz zespół wciąż działa tak jak powinien? - wszystkie spoglądamy zaskoczone na Caroline, ale jednocześnie świadome, że ta rozmowa musiała w końcu nadejść. I tak w mgnieniu oka nasze wspólne „nic nierobienie” w salonie przeradza się w poważną dyskusję na ważny temat. Temat NAS.
-Musimy o tym w końcu porozmawiać - wzdycham. - Wszystkie widzimy, że coś się dzieje.
-Masz racje… - dopowiada Vicky. - To nie tak, że nie idzie nam współpraca, ale coś…
-Kompletnie nie gra - kończy za nią Care.
-To tak jakbyśmy nie miały już pomysłu i nie miały ochoty tego robić… - odzywam się ponownie. - To tylko ja, czy wy też tak macie?
-Jeśli mam być szczera, to również tak to odbieram - Turner uśmiecha się smutno. - The Fame to życie. Przez ostatnie cztery lata stanowiłyśmy świetny zespół, ale… Sama nie wiem. To było dobre do pewnego czasu. Do czasu kiedy każda z nas zaczęła mieć swoje życie. Inne pomysły na siebie… Przeprowadzki… Wszystkie znalazłyśmy coś, co jest dla nas ważniejsze od zespołu. Tak mi się przynajmniej wydaję. - kiwam głową i w stu procentach zgadzam się ze słowami blondynki.
-Co o tym sądzisz Zoe? - pytam czarnowłosą, która patrzy na nas wzrokiem, z którego nie da się nic wyczytać.
-Dziewczyny… Dołączyłam do was pół roku temu, kompletnie nieświadoma tego co mnie czeka. Były wzloty i upadki… - patrzy na Care, chichocząc. - Ale bez was nie byłoby mnie. Już dawno chciałam wam powiedzieć wiele rzeczy, ale bałam się, że może będziecie miały inne zdanie. Że powiecie, że zespół jest najważniejszy i powinnam dziękować bogu, że w ogóle dostałam możliwość się w nim znaleźć. - Zoe milknie na chwilę. - Ale kiedy dostawałam kolejne i kolejne oferty od różnych marek, zaczęłam się zastanawiać, czy to nie sprawia mi większej przyjemności od śpiewania…
-Oh, kruszynko - Caroline podchodzi bliżej niej i obejmuje ją szczelnie ramieniem. - Nigdy nie walczyłybyśmy z twoim zdaniem. Każdy na świecie ma prawo robić to, co sprawia mu przyjemność. Popatrz na Vicky - wskazuje na blondynkę. - Laska zaraz zostanie aktorką, a jeszcze nie dawno śpiewała piosenkę Change your life.
-Poszłam za ciosem - komentuje, śmiejąc się.
-America jest świetną tekściarką i kompozytorką, a do tego właśnie dostała propozycję reklamy perfum od samego Giorgio Armani! - mówi podekscytowana i oczywiście ja również jestem. Dawno nie byłam tak dumna z jakiejkolwiek zaoferowanej mi propozycji.
-Ty zostaniesz profesjonalną modelką! Dam sobie rękę uciąć, że tak się stanie - zwraca się do ciemnookiej. - No, a ja… Mam wiele talentów. - mówi teatralnie, zarzucając włosami w kilka stron.
-Będziesz mieć własną linie ubrań! - krzyczy Vick. - To ogromna spraw Care!
-Tak, wciąż nie mogę w to uwierzyć - śmieje się. - Chodzi o to, że choćby nie wiem co, znajdziemy swoją własną drogę. The Fame zostanie z nami na zawsze bo to dzięki niemu jesteśmy teraz tu gdzie jesteśmy. Otworzyło nam drogę do wielu drzwi. I byłybyśmy głupie, gdybyśmy do nich nie weszły. Słuchajcie… - spogląda na nas obiecująco. - Jako jedne z nielicznych mamy szansę zostać kimś wielkim. Każda z osobna. Jako zespół byłyśmy zwycięzcami. Ale osobno, możemy być totalnie niepokonane.
-Nawet jeśli będziemy osobno, to czuję, że i tak będziemy razem. - odzywa się Zoe. - Bo gdyby nie wy, nie wiedziałabym nawet, co to znaczy mieć prawdziwych przyjaciół…
-Czasem trudno jest podjąć jakąś decyzję samemu… - zaczyna Vick. - Każdy ma jakieś wybory w życiu. Ale bycie przyjacielem to nie wybór. To po prostu coś czym jesteś. I my właśnie nimi jesteśmy. - uśmiecha się. - Wiecie, że każda z nas miała swoje dziwne jazdy, ale zawsze potrafiłyśmy dojść do porozumienia. Byłyśmy szczerze wobec siebie…
-Przeważnie. - Caroline patrzy na nią znacząco, na co wszystkie wybuchamy śmiechem.
-No dobra, przeważnie. Ale wszystkie te trudności, które stanęły nam na drodze jakimś cudem pokonałyśmy. Wspólnie. I to się nigdy nie zmieni.
-Moja mama powiedziała mi kiedyś - odzywam się. - Że na świecie jest mnóstwo ludzi. Nikt nigdy nie postrzega wszystkiego tak samo jak ty. Tak więc jeśli znajdujesz kogoś, kto rozumie chociaż parę z tych rzeczy, zwłaszcza takich, które są dla ciebie ważne… możesz równie dobrze trzymać się tej osoby. Ona cię nigdy nie zawiedzie…I już dawno temu wiedziałam, że ją znalazłam. Nie tylko jedną, ale trzy. Które nigdy mnie nie zawiodły. I choćby nie wiem co, ja też was nie zawiodę. Nigdy.
-Jesteśmy The Fame. - Care łapie za rękę mnie i Zoe.
-Byłyśmy… - wsadzam dłoń w rękę Vick, która robi to samo z dłonią Zoe.
-I będziemy.
-Zawsze.
NICK
-Nick! Miło cię widzieć! Księżniczka jeszcze się szykuje, więc bądź moim gościem - Caroline z wielkim uśmiechem na ustach wpuszcza mnie do środka.
-Cześć Care - całuję ją w policzek równie zadowolony. Ta dziewczyna jest praktycznie zawsze pozytywna i ta energia zdecydowanie udziela się innym.
Prowadzi mnie do kuchni, gdy tymczasem sam rozglądam się po apartamencie. Jestem tu drugi raz, ale dom wciąż zachwyca mnie tak samo jak za pierwszym razem.
Wielka przestrzeń, która prowadzi z kuchni wprost do oszklonego salonu zapiera dech w piersiach, a widok na taras i basen jest naprawdę świetnie skomponowany z całością.
-Napijesz się czegoś procentowego czy nie procentowego? - pyta, zaglądając do lodówki.
-Poproszę wodę. Jestem samochodem.
-Czyli wybieracie się w dalszą podróż? - patrzy na mnie ruszając śmiesznie brwiami. Śmieję się.
-Właściwie to jeszcze nie wiem. Miałem w planach kolację w jakiejś fajnej restauracji.
-Hm… - zastanawia się nad moim pomysłem, stawiając przede mną pełną szklankę. - Hmm…
-To zbyt oklepane, co nie? - stwierdzam fakt, zanim sama to powie.
-Dam ci radę - nachyla się do mnie, przez kuchenną wyspę. - Myślę, że powinieneś ją zabrać w jakieś pospolite miejsce. Jakiś bar bilardowy, albo coś w tym stylu. America wbrew pozorom lubi prostotę. Wiesz, kolacja w pięknej restauracji brzmi świetnie i jestem pewna, że bawiłaby się równie dobrze, ale myślę, że zapamięta bardziej tą randkę, jeśli będzie… Nietypowa.
-Chyba domyślam się o co ci chodzi - wpadam na genialny pomysł. - I nawet wiem gdzie ją zabiorę.
-Widzisz - prostuje się dumna. - Siła tkwi w grupie. I współpracy! Zgrany z nas duet. A teraz opowiadaj jak to się stało, że ty i America znowu się do siebie zbliżyliście. - mówi jak detektyw na przesłuchaniu ale w prawdzie nie czuję się przesłuchiwany. Zdaję sobie sprawę, że jest jej przyjaciółką i moją dobrą znajomą, więc po prostu jest tego ciekawa.
-W zasadzie sam nie wiem jak to się stało. Wszyscy spotkaliśmy się na koncercie Ed’a, później poszliśmy do baru, wspólny sylwester, jej telefon z zaproszeniem na ślub waszego ochroniarza i…
-Ah, przypominam sobie ten telefon. Zdajesz sobie sprawę, jaka była uradowana?
-Serio? - pytam, lekko nie dowierzając.
-No. Serio! - robi wielkie oczy i kiwa głową, jakby sama nie wierzyła w to co się działo. Sądzę też, że jeśli Ami usłyszałaby tą rozmowę i to, jak jej przyjaciółka mi o tym opowiada, to prawdopodobnie by ją utopiła. - Myślę, że to dobry znak. Cholera, Nick, niech ta dziewczyna w końcu będzie szczęśliwa.
-Chciałbym, ale wiesz, że nie można nikogo to niczego zmuszać.
-Oczywiście, że nie! Ale ty jej nie musisz do niczego zmuszać. Podobasz jej się. I wiesz, chyba sama w końcu dostrzegła, że potrzebuje kogoś, kto będzie za nią, a nie przeciwko niej. Do tej pory trafiała na samych frajerów, więc chyba nadszedł czas na rekompensatę. I wiem, że ty jej to zrekompensujesz. Musisz coś zrobić. Mocno zadziałać. Walcz!
-Myślałaś kiedyś o zawodzie coacha albo prywatnego motywatora?
-Słońce… Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile bym miała zawodów, gdybym nie została piosenkarką.
-O, już jesteś! - przerywa nam głos Ami. Pojawia się w kuchni i jak zwykle wygląda obłędnie. Prosto, ślicznie i świeżo.
-Hej - uśmiecham się na jej widok, kiedy podchodzi do mnie i przytrzymuje swoje wargi nieco dłużej przy kąciku moich ust. Patrzę w tym momencie na Caroline, która pokazuje mi kciuka w górę. To na pewno pozytywny znak.
-O czym plotkowaliście? - pyta, łapiąc jeszcze na odchodne mandarynkę.
-Oo różnych pierdołach. - odpowiadam, zerkając na blondynkę.
-No wiesz… O takich tam sprawach wartych plotkowania. - mówi lekko chaotycznie. Ami patrzy na nas rozbawiona, kiwając głową.
-Okej, udaję, że wam wierzę.
-Tak. Cóż, gotowa? - pytam, wstając.
-Gotowa!
-W takim razie w drogę! Dzięki za dotrzymanie towarzystwa - zwracam się do Caroline.
-Nie ma sprawy! Zawsze do usług! Plotkowanie jest fajne - słyszymy jeszcze jej głos w przedpokoju i oboje chichoczemy.
-Nie zapytam co mówiła, bo jej ufam. Co pewnie czyni mnie wariatką, ale niech tak będzie.
-Nie masz się o co martwić. Wszystko jest w porządku.
Naprawdę w jak najlepszym porządku…
Docieramy do Rocco’s Tavern po niecałych trzydziestu minutach drogi. Pojechaliśmy na zachód od centrum miasta, więc można powiedzieć, że aktualnie znajdujemy się całkowicie na uboczu.
Pierwszy raz odwiedziłem to miejsce trzy lata temu, kiedy wracałem z koncertu w San Francisco. Urzekło mnie w nim wiele rzeczy, ale przede wszystkim to, że można się tu poczuć jak w domu. Zupełnie zwyczajnie, bo nikt cię nie rozpozna, zważywszy, że ludzie nie mają tu pojęcia o świecie show biznesu. I dobrze. Wszyscy żyją swoim życiem i są o wiele bardziej szczęśliwi, niż ci, którzy swojego życia nie mają w ogóle.
-Jestem zaskoczona - słyszę jej głos, kiedy wysiada z samochodu, a jej mina nie wyraża żadnych emocji. Cholera.
-Pozytywnie czy raczej… negatywnie? - spoglądam na nią z niemrawą miną.
-Oczywiście, że pozytywnie! - piszczy i podskakuje jak mała dziewczynka. - Wiesz jak dawno nie byłam w takim barze? Chyba ostatni raz w moim rodzinnym mieście jeszcze przed zespołem. Ale będzie fajnie!
Cieszę się z jej entuzjazmu i zapamiętuję myśl, że muszę gorąco podziękować Caroline za jej radę.
Wchodzimy do środka, a widok wciąż mnie nie zaskakuje.
Jest tu tak samo, jak za każdym razem, gdy tu przyjeżdżam.
Przy barze siedzą miejscowi stali bywalcy, Jack dalej serwuje znakomite piwo, a w powietrzu czuć zapach bekonu i pikantnego kurczaka.
Jedynie szafa grająca zmieniła swój utwór i tym razem możemy usłyszeć piosenkę Bonnie Tyler I need a Hero.
Chcę zająć osobny stolik na skraju pomieszczenia, ale Ami nalega, żeby usiąść przy barze.
-Chcę się w stu procentach wczuć w to miejsce! - jak mówi, tak robimy.
-Nick! Dobrze cię widzieć kolego - Jack zbija ze mną piątkę, zerkając na moją towarzyszkę.
-A cóż za piękną niewiastę tu dzisiaj przyprowadziłeś? - Ami śmieje się w moim kierunku i podekscytowana odpowiada mężczyźnie.
-Jestem America. Ale może pan mówić do mnie Ami.
-A ty możesz mi mówić Jack.
-Jesteś właścicielem tego pubu, Jack?
-Już od czterdziestu dwóch lat - odpowiada dumny. - To jak moje trzecie dziecko.
-Wspaniale! Cudownie przyjść do takiego miejsca. Wszędzie teraz pełno tych standardowych restauracji z ładnie ubranymi ludźmi, gdzie serwują parę listków sałaty na przystawkę. - mówi zezłoszczona, ale w powietrzu i tak można wyczuć jej pozytywną energię, która mam wrażenie poraża każdego gościa w tym pomieszczeniu.
-Oh, złociutka, zaserwuję ci coś o wiele lepszego niż sałatę. Na co masz ochotę?
-Mam ochotę na… Burgera. Takiego z prawdziwego zdarzenia.
-Z podwójną wołowiną? - pyta ją Jack. Chcę mi się śmiać na ten widok, bo z góry widać, że załapali wspólny język.
-I prażoną cebulką!
-Dla ciebie to co zawsze? - zwraca się do mnie Jack, i ma na myśli moje ulubione tacos.
-Bez zmiennie. I dwa piwa - domawiam. - Jedno bezalkoholowe.
-Musimy tu kiedyś przyjechać pociągiem. Albo stopem. - zwraca się do mnie szatynka, a ja robię zaskoczoną minę.
-Czy ty właśnie użyłaś słowa pociąg i stop jako środek transportu?
-No a jak! - odpowiada zadowolona. - Trzeba żyć na krawędzi. - chichocze.
Naprawdę ci dziękuję, Caroline.
Kiedy nasze jedzenie znika z talerzy, a Jack podaje nam po trzecim piwie, humory dopisują jeszcze bardziej. Właściciel co jakiś czas wtrąca się do naszej rozmowy, a Ami często sama go zagaduje, aby dowiedzieć się więcej o tym „odlotowym” jak to powiedziała - miejscu.
-Muszę ci coś wyznać… - patrzy na mnie tajemniczo.
-Chyba nie zostawisz mnie dla Jack’a? - żartuję, czym wywołuje u niej lawę śmiechu.
-Nie. Jack to mój nowy najlepszy kumpel, ale nie mam zamiaru posunąć się do zdrady. - milknie na chwilę.- Zawieszamy działalność zespołu. - ja też teraz milknę. To musi być dla niej coś zupełnie nowego, a jednocześnie trudnego. Wiem, bo sam byłem na jej miejscu kilka lat temu.
-To… Duży krok. -komentuję. - I jak się z tym czujesz?
-Cóż, to dość przykre, ale nie wiedzieć czemu czuję się…
-Wolna? - pytam.
-Tak. - kiwa głową. - Jakby coś ze mnie zeszło. Oczywiście uwielbiam The Fame, ale chyba każda z nas zaczęła się po prostu w tym dusić. A teraz możemy zacząć działalność na własną rękę. Myślisz, że mi się uda? - dopytuje, jakby moje słowa miały potwierdzić jej tezę. Dziwię się, że sama w to nie wierzy.
-Ami, sądzę, że wszyscy będą się bili o to, żebyś z nimi współpracowała. Co lubisz najbardziej robić?
-Lubię… Śpiewać. Komponować, i…. Pozować do zdjęć? - ostatnie słowa wypowiada jakby pytająco. Jak gdyby się tego trochę wstydziła i uważała, że to głupie.
-Gdybym był tobą, też bym codziennie pozował do zdjęć - odpowiadam, a ona znów się śmieje. - Masz wiele możliwości i wręcz pewną szansę na sukces. Jestem przekonany, że na pewno ci się uda. Ale żeby tak było, to ty musisz w to uwierzyć.
-Tak, masz rację… - następuje chwila ciszy, a gdy patrzę na nią taką zamyśloną, kiedy miesza słomką w kuflu piwa, dostrzegam, że nadszedł już czas.
-Raz się żyję - mówię sam do siebie. - Też muszę ci coś wyznać. - patrzy teraz na mnie.
-Powiesz mi coś o czym nikt nie wie? - uśmiecha się.
-O czym totalnie nikt nie wie - prycham. - Ale zaraz wielu się dowie. - patrzę na Jack’a. - Hej! Masz jeszcze tą starą gitarę, o której mi tyle opowiadałeś?
-Leży w kącie na scenie do karaoke.
-Świetnie - uśmiecham się. - Zaraz zaśpiewam ci piosenkę. - odzywam się do niej, po czym zostawiam ją zaskoczoną i podążam w kierunku parkietu.
Zawieszam na siebie gitarę i stukam w mikrofon, aby sprawdzić czy działa.
-Cześć wszystkim! - zaczynam. - Jest tu pewna dziewczyna, której chciałbym coś powiedzieć. - patrzę na nią, kiedy stoi jak wryta, zakrywając ręką usta. Widzę jak jej oczy się śmieją, więc przyjmuję to jako dobry znak. - Jednak słowa często są trudne do powiedzenia. Dlatego je zaśpiewam. To zawsze coś innego od szafy grającej - dopowiadam i słyszę gwizdy i brawa od pojedynczych gości. - Oby ci się spodobało - mówię na koniec i zaczynam grać pierwsze nuty piosenki, którą napisałem w zeszłe lato.
I od tego momentu, nic się nie zmieniło.
I never thought I would, did it / Nigdy nie myślałem, że bym to zrobił
Never thought I could / Nigdy nie myślałem, że mógłbym
Did it like that, did it like this / Zrobić to tak, zrobić to w taki sposób
Did it like everybody knows / Zrobić to tak, by każdy wiedział
That we got something real, shorty / Że między nami jest coś prawdziwego, malutka
I know what I feel / Wiem, co czuję
I shout it like that / Więc wykrzyczę to tak,
I shout it like this / Wykrzyczę to tak
Listen up, everybody knows but you / Posłuchaj, wszyscy wiedzą oprócz ciebie
So here it goes / Więc tak to leci
Cause I never really noticed / Bo nigdy tak naprawdę nie zauważyłem
Took a while for me to see / Zajęło mi chwilę, nim to dostrzegłem
Playing back the moments / Odtwarzam z powrotem te chwile
Now I'm starting to believe / Teraz zaczynam wierzyć
That you could be at the show and know every word / Że mogłabyś być na każdym koncercie i znać każde słowo
But it's you who makes me sing / Ale to ty jesteś tą, która sprawia, że śpiewam
I may not know where we are but I know who I am / Mogę nie wiedzieć gdzie jesteśmy, ale wiem kim ja jestem
Baby, I'm your biggest fan, oh / Kochanie, jestem twoim największym fanem
Every time you smile for me / Za każdym razem, gdy się do mnie uśmiechasz
Takes me a while to bring myself back / Zajmuję mi chwilę, zanim wrócę do siebie
Cause your all that / Bo jesteś tym wszystkim
And I just had to let you know / I chcę po prostu, żebyś wiedziała
That I'm screaming out in the crowd for you / Że krzyczę w tłumie dla ciebie
I can be too loud 'cause I don't care / Mogę być zbyt głośno, bo nie dbam o to
I let 'em all stare / Pozwalam im się wszystkim wpatrywać
I just want everyone to know the truth / Chcę po prostu, by każdy znał prawdę
It's only you / Jesteś tylko ty
Cause I never really noticed / Bo nigdy tak naprawdę nie zauważyłem
Took a while for me to see / Zajęło mi chwilę, nim to dostrzegłem
Playing back the moments / Odtwarzam z powrotem te chwile
And I'm starting to believe / I zaczynam wierzyć
That you could be at the show and know every word / Że mogłabyś być na każdym koncercie i znać każde słowo
But it's you who makes me sing / Ale to ty jesteś tą, która sprawia, że śpiewam
I may not know where we are but I know who I am / Mogę nie wiedzieć gdzie jesteśmy, ale wiem kim ja jestem
Baby, I'm your biggest fan, oh / Kochanie, jestem twoim największym fanem
You showed up and you looked so classy / Pojawiłaś się i wyglądałaś tak szykownie
Made me think twice 'bout the way I was acting / Uświadomiło mi to, by pomyśleć dwa razy nad tym jak się zachowywałem
You were there from the start of it all / Byłaś w to zamieszana od samego początku
Like a dream came to life, now I'm left in awe / Jak marzenie, które się spełniło, teraz się tym zatracam
Stars shine but your light is the brightest / Gwiazdy świecą, ale twój blask jest najjaśniejszy
Love flies but your love is the highest / Miłość jest w powietrzu, ale twoja jest najwyżej
You're so sweet that it drives me crazy / Jesteś tak urocza, że to doprowadza mnie do szaleństwa
A summer like no other, you're my L.A. baby / Lato jak żadne inne, jesteś mą ukochaną z L.A
I never really noticed / Nigdy tak naprawdę nie zauważyłem
Took a while for me to see / Zajęło mi chwilę, nim to dostrzegłem
Playing back the moments / Odtwarzam z powrotem te chwile
And I'm starting to believe / I zaczynam wierzyć
That you could be at the show and know every word / Że mogłabyś być na każdym koncercie i znać każde słowo
But it's you who makes me sing / Ale to ty jesteś tą, która sprawia, że śpiewam
I may not know where we are but I know who I am / Mogę nie wiedzieć gdzie jesteśmy, ale wiem kim ja jestem
Baby, I'm your biggest fan, oh / Kochanie, jestem twoim największym fanem
Baby, I'm your biggest fan, oh / Kochanie, jestem twoim największym fanem
That you could be at the show and know every word / Że mogłabyś być na każdym koncercie i znać każde słowo
But it's you who makes me sing / Ale to ty jesteś tą, która sprawia, że śpiewam
I may not know where we are but I know who I am / Mogę nie wiedzieć gdzie jesteśmy, ale wiem kim ja jestem
Baby, I'm your biggest fan, oh / Kochanie, jestem twoim największym fanem
Kończę i przypominam sobie wszystkie obrazy, które widziałem w trakcie śpiewania tej piosenki.
Jej zdumienie, uśmiech na twarzy, śmiech, wzruszenie i kompletne rozczulenie.
Zareagowała tak, jak marzyłem, żeby zareagowała.
Brawa są głośne, kiwam głową, uśmiechając się lekko. Jestem trochę zakłopotany i niecierpliwy bo chcę wiedzieć co ona o tym myśli.
Schodzę, dziękując wszystkim za reakcję.
-Chłopak cię bardzo lubi - Jack kieruje swoje słowa do Ami.
-Ja jego też - odpowiada mu, znów patrzy na mnie i idzie w moim kierunku.
-Tak. Podobało mi się. - jestem w stanie usłyszeć tylko to, bo po chwili czuję jej dłonie na moim karku i jak z impetem jej usta napierają na moje.
Skłamałbym, jeśli bym powiedział, że nie pragnąłem tego od dawna.
I w końcu się ziściło.
To nie jest pocałunek, jaki mieliśmy okazję doznać podczas gry w butelkę.
Ten jest zupełnie inny.
Przepełniony wyczekiwaniem. I swojego rodzaju podziękowaniem.
Nie tylko z mojej strony, ale także i z jej.
-Co cię do tego nakłoniło? - pyta, odrywając się ode mnie po chwili.
-Caroline powiedziała mi dzisiaj ważne słowa. Musisz coś zrobić. Mocno zadziałać. Walcz.
I tym razem nie odpuszczę. Bo ona nie jest dziewczyną, o którą się walczy albo nie. Jest dziewczyną, o którą się walczy do samego końca.
-W takim razie teraz możesz odpocząć… Dotarłeś już do mety.
Dotarłem do mety.
VICTORIA

Po naszej poważnej rozmowie, w której doszłyśmy do wniosku, że era The Fame dobiega końca czuję pustkę w sercu.
Oczywiście, każda z nas będzie miała swoje zajęcia. Ja film i nagrywanie płyty, Ami reklamy i muzykę, Caroline swoją linię ubrań i ślub, a Zoe modeling. W ostatecznym rozrachunku każda z nas znalazła w swoim życiu zupełnie inną drogę, choć droga z The Fame była najlepszym co mnie w życiu spotkało. I jestem pewna, że nie tylko mnie.
Ze wstępnych rozmów doszłyśmy do wniosku, że Margaret będzie w Londynie trzymać pieczę nad Zoe i Car. Moją karierą i karierą Americy, będą zajmować się inni ludzie. W najbliższym czasie każda z nas będzie musiała wybrać sobie swojego menadżera.
Układam się wygodniej na łóżku, włączając kolejną stronę plotkarską. Chociaż nie powinnam tego robić, jestem najbardziej zaangażowana w opinię wystawianą w sieci.
"Victoria Satnangel widziana na zakupach w ekskluzywnym butiku! Zobacz zdjęcia"
- Serio? - mówię pod nosem, kiedy mój telefon zaczyna wściekle wibrować w mojej dłoni. Na kolorowym wyświetlaczu bieli się krótkie imię, od którego moje serce zaczyna podrygiwać. Joe.
- Halo? - mój głos jest dziwnie spięty. Zupełnie jak całe moje ciało.
- Cześć - słyszę męski głos Joe i zagryzam wargę - Masz może wolny wieczór?
- Pomyślmy… - udaję, że się zastanawiam, ale odpowiedź jest tylko jedna - A co? Chcesz mnie gdzieś zabrać?
- Pomyślmy… - chwila ciszy - Chcę.
- To zdecydowanie mam wolny wieczór.
- To będę po Ciebie za trzydzieści minut, ok?
Trzydzieści minut wystarczyło, żebym wzięła szybki prysznic, nałożyła trochę makijażu i wybrała coś co na siebie narzucę. Uznałam, że nie ma się co stroić. Elegancka kolacja w drogiej restauracji nie jest raczej w stylu Joe. Wcześniej widziałabym go w old-schoolowym barze albo na rockowym koncercie.
Jak na skrzydełkach zbiegam na dół gdzie panuje totalna cisza. Nasz kalifornijski dom bardziej przypomina zakon niż apartament gwiazd. Biorę wodę z lodówki i słysząc dzwonek biegnę aby otworzyć. Moim oczom ukazuje się jeszcze inna wersja Joe. Widziałam go już eleganckiego, na luzie i stylu vintage. Dziś jest połączeniem tego wszystkiego.
- Nie wierzyłem, że się wyrobisz. Przemiła niespodzianka - wyciąga rękę, którą opiera o framugę tuż nad moją głową. Uśmiecham się słodko, spoglądając mu w oczy. Jest zdecydowanie wyższy, niż przypuszczałam. Jednak niskie buty obnażają moje marne metr sześćdziesiąt dwa.
- A gdzie "cześć, miło Cię widzieć"? - pytam, mrugając oczami.
- Wybacz, mój brak kultury - nachyla się, a ja czuję tylko jego ciężkie perfumy i ciepło ust niebezpiecznie blisko moich - Cześć, miło Cię widzieć.
- Całkiem dobrze Ci poszło. Ale lepiej zdradź gdzie mnie zabierasz - wychodzę na próg i zamykam za sobą drzwi na klucz.
- W super miejsce. Będziesz zachwycona.
Idąc z Joe pod rękę przez ganek naszego ogrodu, czuję się jak nastolatka. Jego chłopięcy urok i czar sprawiają, że miękną mi kolana. Bywałam oczarowana, bywałam nawet zakochana, ale wszystko wokół niego jest takie lekkie. Takie swobodne i łatwe. Czekałam na kogoś, kto w końcu sprawi, że mogę być delikatna i wrażliwa. Choć to myśli na wyrost i nie wiem na ile moja aktualna ocena może się sprawdzić w przyszłości, moja nadzieja wobec niego jest ogromna. Naprawdę OGROMNA.
Jedziemy do centrum, by potem kierować się w stronę na obrzeża gdzie znajdują się ogromne hale nagraniowe. W czasie drogi rozmawiamy o wszystkim i o niczym, wiecznie się przekomarzając. Oczywiście próbuję dowiedzieć się co robimy właśnie w tym miejscu i jaki końcowy cel ma nasza wycieczka, ale każda moja prośba wyciągnięcia informacji od Joe kończy się słowami "przekonasz się na miejscu".
Więc kiedy jesteśmy już na miejscu, a ja wysiadam z jego Land Rovera, rozglądam się po cichym otoczeniu. Zaparkowaliśmy pod halą numer siedem. Lubię tą liczbę.
- Jesteśmy na miejscu - Joe dołącza do mnie, kiedy zaczynam kierować się do wejścia.
- Okej - rozglądam się wokół siebie, lekko zmieszana - Miałeś pozwolenie żeby tu wejść, ochroniarz traktował Cię jak najlepszego kumpla. Teraz chyba już możesz wytłumaczyć mi co tu robimy? Chyba nie masz nocnych zdjęć?
Spoglądam na ciemnowłosego. Na jego twarzy błąka się chytry uśmiech, co powoduje, że ja staję się jeszcze bardziej ciekawa i podejrzliwa.
- Chyba nie chcesz sprawdzić moich umiejętności filmowych? - choć mówię to w żarcie, przełykam głośno ślinę. Na ostatnich zdjęciach do mojego filmu reżyser bardzo mnie chwalił, ale nadal czuję się zielona i niepewna w temacie gry aktorskiej. Teoretycznie i praktycznie jestem piosenkarką, więc na scenie czuję się jak ryba w wodzie.
- Nie, wariatko - obejmuje mnie ramieniem - Zapraszam Cię do świata Stranger Things.
Kiedy wypowiada ostatnie słowa, moje serce lekko się kurczy. Nie wiem co czeka mnie za drzwiami tego studia, ale wiem, że to będzie dobra rzecz.
Wchodzimy do środka, gdzie w powietrzu unosi się zapach popcornu z masłem i co chwilę ktoś głośno wybucha śmiechem. Unoszę kąciki ust, wprawiając moje w ciało w stan euforii. Już wiem, że zaraz poznam jego znajomych. Odwdzięcza mi się. W noc, w którą odbyła się parapetówka, poznałam go ze wszystkimi moimi przyjaciółmi. Z naciskiem na moje najlepsze przyjaciółki.
- Hej ludziska! - zsuwa rękę z mojego ramienia, ale ujmuje moją dłoń w swoją. Ten maleńki gest oznacza dla mnie tak wiele - Musicie kogoś poznać.
Staję w obliczu kilku par oczu wbitych w moją osobę. Nieśmiało podnoszę dłoń i macham im, chociaż zdaję sobie sprawę jak musi to idiotycznie wyglądać.
- To właśnie o niej tyle nam opowiadałeś? - ciemnowłosy, bardzo przystojny chłopak totalnie przypominający ludzką wersję Shreka, podchodzi do nas. Najpierw wyciąga dłoń w moją stronę - Myślałem, że nie istniejesz. A to Victoria Santangel we własnej postaci. Jestem Dacre. Miło mi Cię poznać.
Ciepła dłoń chłopaka owija moją skórę. Już go lubię. Widzę zadziorność i diabełki w jego oczach. To dobre połączenie.
- Mi również miło mi Cię poznać - uśmiecham się, po czym zostaję przedstawiona całej reszcie. Natalia, Charlie, który nie tylko w filmie jest jej chłopakiem, ale także w życiu prywatnym robią na mnie ogromne wrażenie. Ale całe show kradną tutaj dzieciaki. Finn, Millie, Sadie oraz Caleb to najfajniejsze młodziaki jakie w życiu spotkałam. Rozmawiałam z nimi dosłownie chwilę, ale od pierwszej sekundy porwali moje serce na zawsze.
- Czego się napijesz? - Joe prowadzi mnie do stołu, gdzie porozkładane są przekąski i picie. Ich wieczory filmowe to zdecydowanie wypasiona sprawa.
- Colę poproszę. Często organizujecie sobie takie spotkania?
- Co najmniej raz w miesiącu. Spędzamy ze sobą czas na planie, ale w czasie kiedy nie kręcimy strasznie się za sobą stęsknimy. Jesteśmy bardzo zżyci - podaje mi wysoką szklankę z napojem - Nie poznałaś jeszcze najważniejszej osoby. Trzymaliśmy w tajemnicy Twoje przyjście tutaj.
- Mam tu swoich fanów? - pytam, po czym biorę długi łyk coli.
- Największych na świecie - spogląda nad moją głową, uśmiechając się szeroko i gestem ręki zapraszając by osoba która właśnie się pojawiła podeszła do nas. Odwracam się. Moim oczom ukazuje się kolejny nastolatek. Na jego głowie falują loki, a uśmiech rozświetlają małe ząbki. Chłopiec jest słodki i od pierwszego momentu jestem w nim szczerze zakochana.
- Joe… żartujesz, prawda? - chłopak spogląda na Keery'ego z niedowierzaniem.
- Totalnie nie żartuję - Joe chichocze pod nosem. Odkładam szklankę na stół i szeroko otwieram ramiona.
- Mam nadzieję, że cieszysz się, że mnie tu widzisz. Bo mi Cię bardzo miło poznać.
Bez zastanowienia wtula się we mnie, a ja spoglądam na Joe, który z dumą wypisaną na twarzy nas obserwuje. Poznałam dziś grupę przecudownych osób. Teraz marzę o tym, żeby co miesiąc uczestniczyć w ich spotkaniach.
- Jestem Gaten - chłopak odsuwa się ode mnie, z niedowierzaniem zakrywając usta - Niech to kurka jasna weźmie. Wiesz, że jestem Twoim fanem? Znam tekst każdej piosenki The Fame.
- Twój kolega coś wspominał. To jaka jest Twoja ulubiona piosenka?
- Black Magic - Joe odpowiada za niego, a Gaten zabija go wzrokiem - No co? Znamy się już tak długo, że wiem więcej o Tobie niż o sobie.
- Masz szczęście, Keery, że chociaż odrobinkę Cię lubię - Gaten przywołuje na twarz ostrzegawczą minę i jestem pewna, że jeszcze jeden taki wybryk i Joe będzie miał przechlapane - Oglądamy dziś Risky Bussines. Lubisz filmy lat osiemdziesiątych?
- Wolę współczesne filmy, ale z wami mogłabym oglądać przez dwie godziny rybki pływające w akwarium - odpowiadam i czochram włosy chłopaka, czym lekko go zawstydzam.
- Dołączycie zaraz do nas? - pokazuje palcem na zgraje, która zajęła już miejsca na ogromnych poduchach i kanapach. Kiwamy głowami, odprowadzając wzorkiem zachwyconego Gaten'a.
- Dzięki, że mogłem Cię dziś tu przywieść. On jest totalnie ześwirowany na Twoim punkcie.
- Nie, to ja dziękuję, że mnie tu dziś przywiozłeś. Ci ludzie są cudowni - omiatam wzrokiem przyjaciół Joe'go. Mam nadzieję, że niedługo będę mogła ich także nazywać swoimi.
- Wiedziałem, że ich od razu polubisz.
- Myślisz, że oni mnie polubili? - przenoszę wzrok na twarz Joe. Chociaż jest aktorem i zapewne mógłby zagrać każdą emocję, jego twarz nie wyraża niczego innego oprócz czystej szczerości.
- Jestem tego pewien. Na jakieś tysiąc procent.
Ja jestem pewna, na tysiąc procent, że takie spotkania to coś czego chcę więcej i więcej. Nie mam na myśli tu wszystkich, a samego Joe.
Dzięki temu wieczorowi zdążyłam się zrelaksować i śmiać się do rozpuku. Ale najważniejsze - totalnie się w coś wkręcić. W tamtym roku skakałam z kwiatka na kwiatek. Raz czułam coś całą sobą, potem byłam wyprana z emocji. Znajomości z poprzednimi mężczyznami zapewniły mi emocjonalny rollercoaster.
Teraz potrzebuję spokojnego spaceru.
Odrywam się od fabuły filmu i ukradkiem spoglądam na Joe. I nabieram pewności, że to właśnie z nim mogłabym się przespacerować.
Najdalej jak się da.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz