AMERICA
Bristol kojarzy mi się przede wszystkim ze słońcem i ciepłem. Jest tu zupełnie inaczej niż w Londynie choć te dwa miasta dzieli jedyne sto osiemdziesiąt kilometrów.
Mijając znane mi ulice przypominam sobie starą prochownie, gdzie często wybierałam się z moimi koleżankami. Teraz zrobili z tego niezły zabytek, a wstęp jest ściśle monitorowany.
Przypominam sobie także wszystkie te momenty, gdy byłam beztroską dziewczyną, a później nastolatką. Wychodziłam na miasto i nie robiłam na nikim wrażenie. Byłam taka… Pospolita. I z biegiem czasu, wiem, że było to coś niesamowitego, ale nie mogę kłamać mówiąc, że bycie kimś kto jest znany na całym świecie jest mniej niesamowite.
Jestem wdzięczna za to kim jestem, co mam i, że mogę się tym cieszyć z moimi najbliższymi.
Wysiadam z samochodu i parkuję przed gankiem. Od teraz wszyscy będą wiedzieć, że America Carter wróciła do domu. Ale nie ta sławna gwiazda, którą ludzie pragną poznać. Raczej chodzi o tą dziewczynę, która od urodzenia mieszka w domu numer dwadzieścia jeden i nie różni się niczym szczególnym od pozostałych mieszkańców oprócz tego, że teraz ma całkiem niezłą brykę.
-Jestem!!! - wchodzę do środka, czując wspaniały zapach pieczonego indyka i słodką nutkę bakalii i marcepanu.
-Cześć skarbie! - mama wita mnie w swoim ulubionym fartuszku, jak zwykle wyglądając przepięknie nawet kiedy ma pełne ręce roboty. Żałuję, że nie mogłam przyjechać wcześniej i jej pomóc. - Tak się cieszę, że jesteś.
-Ja też się cieszę mamusiu - przytulam ją mocno i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo mi jej brakowało. Moje życie pod tym względem jest niebywale ciężkie, bo tak rzadko widuję najbliższe mi osoby, co kompletnie łamie mi serce. Nie raz proponowałam, żeby przeprowadzili się do Londynu, ale po czasie zdałam sobie sprawę, że dla ustabilizowanej rodziny nie jest to takie łatwe, zważywszy, że mój brat ma tu szkolę i swoich przyjaciół, a tata stałą pracę, a jestem pewna, że nigdy nie pozwoliliby na to, aby być na moim utrzymaniu zwłaszcza w tak drogim mieście jakim jest Londyn.
-A gdzie tata i Aaron?
-Poszli po drewno. Chodź do kuchni, zrobiłam grzane wino z goździkami…
Tak. Wspaniale jest być znowu w domu.
Kolacja jest przepyszna, a ja nie pamiętam kiedy ostatni raz moje podniebienie było tak w niewniebowzięte.
-Mamo, barszcz jest nieziemski - odpowiadam z podziwem. Nie wiem czy będę kiedyś w stanie tak dobrze gotować.
-Znowu musiałam dzwonić do babci po przepis. Zawsze zapominam co dokładnie trzeba dodać.
-Bo robisz go tylko raz w roku - odzywa się tata. - Powinnaś częściej nam go serwować.
-A od kiedy ty jesteś takim smakoszem polskiego jedzenia? - uśmiecha się zalotnie. Nie mogę uwierzyć, że po tylu latach małżeństwa wciąż ze sobą flirtują. To wręcz nieprawdopodobne i cudowne.
-Odkąd twoja mama zapodała mi pierogi na naszej drugiej randce.
-Przez żołądek do serca - komentuje mój brat.
Choć minęło nie całe pół roku od naszego ostatniego spotkania, dostrzegam jak zmężniał. To niebywałe, że chłopcy w tym wieku zmieniają się z prędkością światła.
-Aaron, masz jakąś dziewczynę? - pytam zainteresowana.
-Nie, na razie nie zawracam sobie tym głowy.
-A co z Maggie? - pyta tata.
-Tato… - szatyn patrzy na niego takim wzrokiem, jak patrzą nastolatkowie, którzy nie chcą, aby robić im obciach.
-TĄ Maggie!? - pytam zszokowana. Pamiętam jedną dziewczynę o tym imieniu. Mieszka parę domów dalej i z tego co wiem jest w moim wieku i zawsze odstawała trochę od wszystkich. To pewnie przez jej różnokolorowe włosy, kolczyk nad górną wargą i stale noszone ciężkie glany. Wtedy mówiliśmy na nią EMO.
-Ami… Nie zaczynaj - prosi mnie mój brat.
-No co, chce się dowiedzieć trochę o twoim życiu towarzyskim. Czy Maggie wciąż jest jakby to powiedzieć…
-Dziwna?
-Tak.
-A czy ty po pięciu latach wciąż chodzisz w swoich ulubionych rajstopkach w różowe paski i śpisz z panem Trąbalskim? - przypomina mi o dwóch nieodłącznych przedmiotach, które towarzyszyły mi przez długie lata. Ale bez przesady. Rozstałam się z nimi jakieś dziesięć lat temu i prawdę mówiąc dalej za nimi tęsknie.
-No to pokaż mi ją. Ma chociaż facebook’a? Albo instagram’a?
-No pewnie. Przecież nie jest jakimś odludkiem. - burka mój brat i już widzę, że pomimo, że „nie zawraca sobie głowy dziewczynami” to jednak Maggie coś dla niego znaczy, bądź znaczyła. Inaczej by jej tak nie bronił, no nie?
-Pokaż! - zarządzam, kiedy mama przynosi kolejną porcję grzanego wina.
-Dobra - wzdycha i wyjmuje telefon. Po chwili wpisuje coś szybko w wyszukiwarce instagram’a, a ku mojemu zdziwieniu zerkam właśnie na śliczną, kasztanowłosą dziewczynę o pełnych wargach i naturalnym makijażu. Zdecydowanie nie jest to Maggie, którą znałam.
-Piękna! - mówię ze zdumieniem. -Poznaliście ją?- pytam rodziców.
-Była tu dwa razy. Przemiła dziewczyna. Ale Aaron mówi, że nie ma teraz czasu na związek.
-A co takiego robisz całymi dniami, że brak ci czasu na spotkania z potencjalną kandydatką na dziewczynę? - ten zamiast odpowiedzieć, wywraca oczami.
-Po prostu nie mam czasu.
-Albo się boisz.
-Czego niby? - pyta, i szczerze powiedziawszy sama zadaję sobie to pytanie. W zasadzie nie jestem lepsza jeśli chodzi o relacje damsko-męskie. Hitem tego tygodnia jest to, że pięć dni temu rozstałam się z Tyler’em. Znowu strzelał fochy i był zazdrosny o to, że zagrałam w teledysku z Zayn’em. Cóż, myślałam, że on jako aktor na pewno postara się to zrozumieć, ale widocznie mocno się pomyliłam. Postanowiłam więc zakończyć tą znajomość, bo w zasadzie wydawała mi się ona zbędna. Fascynacja, która łączyła nas na początku dawno minęła i tak naprawdę zaczęłam dostrzegać, że kompletnie do siebie nie pasujemy. Zaczęłam sobie wyobrażać nasze życie i stwierdziłam, że nie chciałabym kiedyś usiąść z nim i naszymi dziećmi przy wigilijnym stole w atmosferze tak smutnej i sztywnej, że można by ją było ciąć nożem.
Pragnę akceptacji, miłości i ciepła. A wszystko to mogę znaleźć właśnie w moim domu, gdzie wszyscy stają za sobą murem i zawsze będą się wspierać.
-Wiesz Aaron… -zaczynam. - W zasadzie masz rację. Jeśli nie jesteś pewny tej relacji, to nie rób nic na siłę. Sercu nie można nakazać kiedy, kogo i jak ma pokochać. Serce robi, co chce. Od nas zależy najwyżej, czy pozwolimy naszemu życiu i głowie dogonić serce.
CAROLINE
Pierwsza wigilia we dwoje w naszym nowym gniazdku jest czymś o czym marzyłam od dawna.
Mama prosiła, abym przyjechała do nich na święta, ale szczerze powiedziawszy, pomimo, że przez telefon była nadzwyczaj potulna to wiem jednak, że gdybym już przyjechała, nie mówiłaby o niczym innym jak o zabiegach piękności, którym się poddała i abym opowiedziała jej o najnowszych ploteczkach z branży show biznesu.
Smutno mi jednak, że nie ma tu rodziny Paul’a. Oni zawsze wprowadzają przytulną atmosferę, ale w tym roku pojechali na święta na drugi koniec Wielkiej Brytanii do dalszej rodziny mojego chłopaka. Oczywiście gorąco nas zapraszali, ale oboje stwierdziliśmy, że powinniśmy poświęcić nasz dom i spędzić w nim pierwsze święta we dwoje.
-Przepraszam, jeśli indyk będzie za słony, przypalony, albo w najgorszym wypadku surowy - mówię, kiedy stawiam na stół półmisek. - Nie gotowałam jeszcze świątecznych potraw. - robię zbolałą minę, ale na jego twarzy widzę ogromny uśmiech.
-Jeśli będzie bardzo źle, to zamówimy pizze. Przynajmniej zjemy coś co oboje lubimy - bierze mnie na kolana i obdarowuje pocałunkiem.
-Wiesz… Zaimponowałeś mi tym, że zdecydowałeś się zostać tu tylko ze mną.
-Dlaczego? - pyta zdziwiony. - Przecież jesteś moją rodziną. Mój dom jest tam, gdzie ty.
-Tak… - uśmiecham się rozpromieniona. - Wesołych Świąt - mówię, wyjmując zza siebie podłużne pudełko, w którym znajduję się jego wymarzony zegarek, o którym wspominał mi raz czy dwa.
-Jesteś niemożliwa - odpowiada z uśmiechem, całując mnie po raz kolejny.
-Mówią, że kiedy daje się swojej drugiej połówce zegarek, to nie jest dobry znak bo szybciej leci czas, ale ja się nie boję. Choćby miał nam zostać ostatni dzień, nie żałowałabym, bo spędziłabym go z tobą.
-Wiesz, myślę, że mogą się wypchać tymi przepowiedniami - śmieje się. - Ja też mam coś dla ciebie.
-Tak?
-Tak. Jest w komodzie za tobą.
-A co to takiego? - pytam podekscytowana, wstając. - Jeśli dasz mi to antyczne lusterko, które widziałam ostatnio w sklepie, to mogę umierać… - odpowiadam żartobliwie, bo oczywiście nawet, gdyby podarował mi rózgę to chyba skakałabym z radości.
-Sama zobacz.
-Jesteś taki tajemni… - nie dane mi jest dokończyć, ponieważ po otworzeniu szuflady, zapiera mi dech w piersiach. Widzę lusterko, ale i również małe kwadratowe pudełeczko, które wręcz woła do mnie, abym je otworzyła. Stoję w ciszy z bijącym sercem i biorę je do ręki. Otwieram i widzę najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek widziały moje oczy. Nie dlatego, bo zdobi go ogromny brylant, ale dlatego bo jest od niego. Mojego jedynego, najukochańszego Paul’a.
-Miałem nadzieję, że go założysz… - odzywa się onieśmielony, kiedy szybko odwracam się w jego stronę. Chichoczę, kiedy widzę jak bardzo jest zdenerwowany.
-Jako co? Pierścionek przyjaźni czy…
-Naprawdę będę musiał to powiedzieć?
-Tak, myślę, że musisz obowiązkowo.
-Caroline Elizabeth Turner… - patrzy na mnie tymi swoimi zielonymi oczami, a ja tylko widzę jak moje serce z radości wymyka się spod mojej piersi i leci wprost do jego serca. - Czy sprawisz mi ten zaszczyt noszenia tego pierścionka zaręczynowego jako symbol mojej miłości…- śmieję się znów i całuje go mocno, z tak ogromną miłością jaką darzę go każdego dnia.
-Przepraszam, jestem podekscytowana - mówię, odrywając się do niego szybko. - Przejdź do sedna.
-Chcę, żebyś mnie poślubiła - bierze mnie znów w ramiona i całuję. To najpiękniejsze co mnie w życiu spotkało. Nie kariera, nie pieniądze, nawet nie miłość, którą dostaję od setek tysięcy ludzi, bo to właśnie jego miłość sprawia, że żyję. Sprawia, że się unoszę. - Zrobisz to?
-Tak…Bo nie ma miejsca, w którym bardziej pragnęłabym być niż tutaj z tobą.
VICTORIA
Święta to jeden z piękniejszych okresów w całym roku. Ludzie jednoczą się, rodziny spotykają się na wspólnej kolacji wigilijnej, łamiąc się opłatkiem i zajadając smakołykami.
Ze mną nie było inaczej. Droga do mojego rodzinnego Newcastle to bite pięć godzin jazdy, ale z ilością prezentów i placków jagodowych pod chmurką z kruszonki, które napiekłam, był to jedyny logiczny transport. Jak co roku spotykamy się w naszym rodzinnym domu, a teraz kiedy Valentina i Lucas przeprowadzili się do Manchesteru, także oni są tutaj gośćmi.
Spoglądając na lampki choinkowe pozawieszane przez mojego tatę i renifera, który od piętnastu lat, rok w rok zdobi nasz podjazd, nie mogłabym się czuć bardziej normalna. Tutaj wszystko jest inne. Powietrze, sąsiedzi. Tutaj wszystko kojarzy mi się z ciepłem, bezpieczeństwem i totalnym zapomnieniem. Tutaj czuję się w stu procentach szczęśliwa.
Zabieram ze sobą najważniejsze pakunki, po czym udaję się w stronę drzwi. Kiedy jestem dosłownie dwa metry od klamki, drzwi otwierają się szeroko i pojawia się w nich tata, ubrany już w swój ulubiony garnitur, a w jego dłoni znajduje się butelka z piwem.
- Dotarłaś! Tak się martwiłem. Zwłaszcza, że znów zaczął padać śnieg - mówi, obejmując mnie niedźwiedzim uściskiem - Wszyscy już są. Chodź do środka, szybciutko, córeczko, szybciutko.
Również wylewnie się z nim witam, ciesząc się, że znów mogę go zobaczyć. Całą rodzinę widziałam niecały miesiąc temu na ślubie Val, ale byłabym człowiekiem bez serca, gdybym za nimi nie tęskniła. W korytarzu czeka już na mnie moja starsza siostra, Lucas, po czym dołącza do nich Veronica. Moją mamę zastaję w kuchni, która zapełniła pomieszczenie zapachem pieczonej gęsi z sosem żurawinowym oraz pieczonych ziemniaków z brukselką.
Następną godzinę pomagam w rozkładaniu talerzy, ubieraniu choinki, znoszeniu wszystkich prezentów i kładzeniu ich pod drzewkiem, a kiedy nie zajmuję się rozmową z moimi siostrami lub szwagrem, popijam wino i spoglądam przez okno. Płatki białego śniegu powoli opadają na ziemię, zaczynając tworzyć na niej dostojny dywan. Białe święta. O tym właśnie marzyłam.
Boże narodzenie zawsze jest dla mnie bardzo refleksyjne. Zawsze podsumowuje w swojej głowie wszystko co wydarzyło się w danym roku. Ten rok potrafiłabym zaliczyć do co najmniej dziwnych, z nutką powodzenia w karierze. Już dawno nie osiągnęłyśmy z dziewczynami tyle co w przeciągu tych dwunastu miesięcy, co oczywiście cieszy i jest powodem do dumy. Gorzej jednak z naszymi sprawami osobistymi. Mam tu na myśli oczywiście mnie i Americę, bo Caroline i Zoe nie mają na co narzekać.
Sprawa mojego prześladowcy nadal jest nierozwiązana, a na dodatek wyciekła do mediów. Teraz wszystkie portale plotkarskie i nie tylko rozpisują się na ten temat. Gdyby dodać do tego rozpad związku Ami z Tyler’em, stałyśmy się głównym tematem tabloidów. Po prostu cudownie.
- Jak się czujesz? - słyszę głos mojej mamy. I nie ukrywam, że teraz czuję zdecydowaną ulgę.
- Lepiej. Jestem w miejscu gdzie wszystko jest piękniejsze i bezpieczniejsze. Nie mogłabym się tutaj czuć inaczej.
- Nie chcę poruszać tematu tego popaprańca, ale muszę… Jestem Twoją mamą i się martwię… Czy Ty na pewno masz najlepszą ochronę w tym Londynie? Nie powinnaś się na ten okres przenieść do nas? - widzę troskę w jej oczach, ale moja odpowiedź jest tylko jedna:
- Dziękuję mamo, ale nie mogę. Tam jest moje życie. Wszystkie sprawy. Z resztą, po nowym roku przeprowadzamy się z Ami do Los Angeles. Myślę, że tam mnie ten człowiek nie dosięgnie. Kim kol wiek jest.
Blondynka bierze głęboki oddech, ujmuje moją dłoń, po czym częstuje mnie najpiękniejszym uśmiechem na świecie.
- Chodź, córeńko - mówi, wskazując na stół - Wszystko jest już gotowe. Możemy zaczynać.
Po złożeniu życzeń, zjedzeniu najpyszniejszej pieczeni z gęsi, rozdaniu prezentów i gawędzeniu przy świątecznym stole, mama podaje nasz ulubiony deser. Pojawia się on w naszym domu raz do roku, właśnie 24 grudnia. Trifle, czyli warstwowy deser, który składa się z dolnej warstwy biszkoptu, owoców, słodkiej budyniowej masy z dodatkiem alkoholu i udekorowanego bitą śmietaną. Nie mogę doczekać się kiedy masa roztopi się na moim podniebieniu, więc od razu zabieram się do jedzenia, rozkoszując się jej smakiem.
- Czy moglibyśmy prosić o uwagę? - Val wstaje, po czym to samo robi Lucas. Spoglądam na nich spod byka. Nie żeby przeszkodzili mi w najważniejszym, kulminacyjnym momencie wieczoru.
- Chcielibyśmy coś ogłosić - spoglądają na siebie, po czym ciemnowłosy obejmuje moją siostrę ramieniem. Ja wbijam wzrok to w nich, to w moją siostrę, której dłoń zastygła w połowie drogi do buzi. Następnie spoglądam na moją mamę, której oczy napełniają się łzami i na tatę, który nie mógłby być bardziej dumny.
- Spodziewamy się dziecka - blondynka dotyka swojego brzucha, po czym piszczy radośnie - Będziemy rodzicami!
Po całym szoku jaki przeżyłam oraz gratulacjach mogę jedynie sączyć czerwone wino i oglądając kolejny świąteczny film w telewizji. Kurcze. Wiedziałam, że nastąpi to wcześniej lub później - są małżeństwem, są młodzi i ich narządy rozrodcze przystosowały się do tego, aby się właśnie teraz rozmarzać… ale cholibka, poszło szybciej niż myślałam. Ale teraz pozostaje mi tylko cieszyć się z wizji rodzicielstwa moich najbliższych i z faktu, że za kilka miesięcy będę ciocią!
Tata opowiada kolejny żart o hydrauliku, kiedy sięgam po telefon i ocierając łzy, które ze mnie wydusiły jego dowcipy spoglądam w skrzynkę odbiorczą. Kilka nowych maili z życzeniami, milion powiadomień z instagram’a i kilka wiadomości w skrzynce.
Car: Paul mi się oświadczył! Jestem najszczęśliwsza na świecie!!!!! KOCHAM NAJMOCNIEJ!
Szok numer 2.
Ami: Musimy spiknąć nasze rodzeństwo. Mój biedny brat zakochał się bez wzajemności. Potrzebuje pocieszenia hi hi
Szok numer 3.
Niall: Zdrowych wesołych świąt. Chcąc nie chcąc nie jestem oryginalny. Ale myślę o Tobie. Cały, cholerny czas. Teraz zdecydowanie bardziej…
Nie odpisuję na żadną z wiadomości. Wyciszam telefon, po czym wracam uwagą do mojego rodziciela. Dziękuję w duchu za to co mam, bo moja rodzina to najlepsze co mnie w życiu spotkało.
Kocham ich mocniej i mocniej z każdym dniem. A w dniu takim jak ten- kumuluje się we mnie jeszcze więcej miłości.
Santangelowie- dziękuję, że jesteście.
ZOE
Dawno nie miałam prawdziwej Wigilii. W sumie od momentu kiedy moi rodzice umarli, cała magia świąt zniknęła razem z nimi.
Ale ten rok przyniósł mi tyle dobrego, że 24 grudnia jest tylko wisienką na tym torcie obfitości mojego życia.
Na tą okazję wybrałam bardzo elegancki strój. Chcę jak najlepiej zaprezentować się przed rodziną Olivera i Margaret więc kiedy docieramy do ich posiadłości w Londynie, mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Mogłabym przysiąc, że nie denerwowałam się tak nawet przed pierwszym występem z The Fame. Teraz jest zdecydowanie gorzej.
- Oddychaj kochanie - Oli ściska moją dłoń mocniej, dodając mi tym otuchy - Będzie Ci zdecydowanie lepiej.
Oczywiście ma rację i kiedy łapie głęboki wdech, przekraczając próg domu wszystko zaczyna do siebie pasować. Wnętrze jest ustrojone tak dostojnie i elegancko, zupełnie jak Margaret. Nasza menager wita nas ciepło, całując w policzki.
- Moje dzieci - mówi ciepłym głosem, zupełnie nie przypominającym jej głosu, który słyszę na co dzień - Jesteście! Chodźcie. Zoe musi wszystkich poznać. A potem od razu zasiadamy do stołu. Dania są w tym roku wyśmienite! Sama wybierałam!
Po przywitaniu się ze wszystkimi i przełamaniu pierwszych lodów w końcu się odprężyłam. Byłam chyba główną atrakcją wieczoru, bo wszystkie kuzynki, wujkowie i dziadek Olivera ciągle zaczepiali mnie i wypytywali o wszystko. Mój mężczyzna dyskretnie informował ich, że nie mam ochoty na zwierzenia. Jednak ja chciałam opowiadać o najpiękniejszych miesiącach jakie przeżyłam w życiu i to właśnie robiłam.
Wieczór mijał nam wszystkim w cudownej, rodzinnej atmosferze, a ja nie wierzyłam w swoje własne szczęście, zwłaszcza, kiedy Oliver poprosił mnie na rozmowę. Zaprowadził mnie do swojego gabinetu. Paliła się w nim tylko mała lampka na biurku, a całą resztę pokoju spowijał mrok. Półdupkiem przysiadł na blacie biurka, po czym przyciągnął mnie do siebie, tak, że stałam pomiędzy jego udami i delikatnie pocałował moje usta. Smakował jak wino i pomarańcze.
- Zoe - zaczął. Jego ton głosu jest zdecydowanie poważny. A mnie zaczyna bić serce w zastraszająco szybkim tempie. On chyba nie zamierza… - Zoe, wiesz, że moja firma przeżywa teraz rozkwit, prawda?
- Oczywiście, Oli, nie mogłabym tego nie zauważyć - mówię, oddychając z ulgą. Przeczesuję jego włosy, wracając spojrzeniem w jego piękne oczy.
- Jesteś miłością mojego życia. W moim życiu było wiele kobiet, ale żadna nie wniosła do niego tyle szczęścia i światła co Ty. Powtarzam Ci to często, bo chciałbym, żebyś słuchała tego do końca naszych dni.
Przełykam ślinę, znów się spinając. Dłonie Olivera spokojnie wędrują po mojej talii.
- Myślę, że teraz jest odpowiedni moment, żeby Ci powiedzieć…
- O czym?
- O tym, że moja firma przenosi się do Dubaju! Dziś rano podpisałem kontrakt z największym dostawcą z jakim współpracowałem - uśmiech mojego mężczyzny jest szeroki i szczery. Ja jednak czuję się trochę rozczarowana totalną niewiedzą - Chciałbym, żebyśmy obydwoje przenieśli się do stolicy Emiratów. Żebyśmy mogli tam stworzyć rodzinę. Tylko Ty, ja, nasze przyszłe dzieci, wielki dom, idealnie działająca firma i Bully. To jak, Zoe? Wchodzisz w to?
Wstrzymuję oddech. Teraz już zupełnie na poważnie.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz