AMERICA
Dziś jest dzień, w którym żadnej z nas humor nie dopisuje. Jest to jak najbardziej wytłumaczone, ponieważ przed wczoraj dowiedziałyśmy się o śmierci kogoś, kogo tak naprawdę świetnie znamy. Był z nami od momentu, kiedy poznałyśmy się z One Direction, czyli jakieś przeszło cztery lata.
Dean Morris, niesamowity człowiek z ogromnym dystansem do świata, radością życia i niebywałą lojalnością.
Był najlepszym przyjacielem Harry’ego, i przez to chyba jeszcze bardziej jest mi przykro. Nie potrafię sobie wyobrazić przez jaki ból teraz przechodzi, dowiedziawszy się, że tak bliska mu osoba popełniła samobójstwo. Nikt nie wie dlaczego. I zapewne już nikt z nas się tego nie dowie.
Wsiadam wraz z Caroline i Paul’em do samochodu. Reszta dojedzie osobno. Mam nadzieję, że Victoria, która chyba najbardziej z nas przeżywa tą tragedię, dołączy do nas na czas.
Kiedy podjeżdżamy pod kościół, ludzi jest już mnóstwo. Dostrzegam wielu znajomych, ale nie zawracam sobie głowy powitaniami. Chyba nikt nie jest dzisiaj w nastroju do schadzek. Wystarczy jedynie widok płaczącej żony Dean’a oraz dwójki jego małych dzieci, żeby przygnębienie dopadło każdego jeszcze bardziej. Ten obraz kompletnie rani moje serce, tak, że sama zaczynam cicho popłakiwać.
To okropne, że człowiek, który miał wspaniałą rodzinę, pasję oraz cudownych przyjaciół, zdobył się na tak straszny czyn, jakim jest odebranie sobie życia. Można by powiedzieć, że to okropnie egoistyczne. Bo kiedy dusza odchodzi z tego świata, i to jeszcze z własnej woli, nie przejmuje się już niczym. Zostają tylko bliscy, którzy muszą sobie radzić sami, zadając sobie jedynie pytanie DLACZEGO? Ale ja nie wiem jakie dokładnie było życie, tak jak zapewne dziewięćdziesiąt procent osób, które się tu dzisiaj pojawiły. Nie możemy go za to winić. Każdy jest panem swojego życia i robi z nim co mu się podoba. Może dla niego to było jakieś wyjście. Może właśnie tak sobie to wyobrażał.
Nagle przed moimi oczami pojawia się sylwetka Harry’ego, który pokrzepiająco obejmuje Alison, po chwili mówiąc jej coś do ucha. Zapewne proponuje użyczenie wielorakiej pomocy, gdyby takowej potrzebowała. Znam Harry’ego i dobrze wiem, że jest cudownym człowiekiem, który we wspaniały sposób potrafi podnieść na duchu.
Ten widok sprawia, że łzy z moich oczu płyną jeszcze gęściej. Kiedy na mnie patrzy, świat staje w miejscu. Idzie w moim kierunku, a ja idę w kierunku jego, i kiedy jestem już w jego ramionach, mam wrażenie, że to uczucie bezpieczeństwa nigdy się nie skończy.
To niesamowite jak dwoje ludzi, którzy wyrządzili sobie nawzajem tak dużo krzywdy, potrafi się nawzajem wspierać w chwilach tragedii. W chwilach największego bólu, utraty i cierpienia. Bo choć może sobie to wmawiam, to jednak mam wrażenie, że ja jestem lekarstwem na jego udrękę, a on jest lekarstwem na moją. Jesteśmy jak aloes. Koimy, pobudzamy i chronimy siebie nawzajem.
Nie musimy mówić nic. Nie chcemy mówić. Mierne słowa o tym, że mi przykro i że będzie dobrze są zbędne. On doskonale wie, że bym tego nie powiedziała. Po prostu nie potrafię. Wolę stać w jego ramionach i odebrać mu smutek. Wolę choć w minimalnym stopniu przejąć jego ból i uśmierzyć żal.
-Zostaniesz tu przy mnie? - cofa się, zerkając na moją twarz.
-Do samego końca.
Kiedy wchodzimy do kościoła, siadam obok Harry’ego w drugim rzędzie. Wiem, że zajmuję to miejsce tym, którzy byli zdecydowanie bliżej Dean’a, niż byłam ja, ale w tym momencie wsparcie Harry’ego jest dla mnie najważniejsze.
Chwytam jego dłoń, a on ściska ją mocno, jakby bał się, że czym prędzej się z niej uwolnię. Ale ja wcale nie mam zamiaru tego zrobić. I choć serce pragnie go trzymać przy sobie już na zawsze, to jednak wiem, że to już nigdy nie powróci. Nie w sensie, w którym oboje byśmy chcieli.
-Jeśli życie jest Dobrem, to Dobrem jest i śmierć, bez której nie ma życia. - zaczyna mówić ksiądz, a ja mam wrażenie, że po raz pierwszy w życiu wysłucham dokładnie kazania od początku do końca. - Wszyscy zmierzamy do tego samego kresu. Bo nie żyjemy, aby umierać; ale umieramy, aby żyć wiecznie. - zamykam oczy i wsłuchuje się w słowa, jakby były czymś najpiękniejszym, a z drugiej strony najsmutniejszym, co miałam okazję usłyszeć. I kiedy zerkam na Harry’ego, widzę, że choć stara się trzymać emocje na wodzy, jest kompletnie załamany. Jestem pewna, że na jego miejscu, również bym była. Chciałabym mu powiedzieć, że to tylko sen, a Dean wciąż jest z nami. Chciałabym móc go rozśmieszyć i ponownie ujrzeć jego uśmiech. Uśmiech, który jest dla mnie najpiękniejszym widokiem na tym świecie. Ale nie mogę. I wiem, że czas leczy rany, ale teraz pozostaje tylko rozpacz, ale i nadzieja, że nadejdzie lepsze jutro.
-Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą. I ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą. I nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości, czy pierwsza jest ostatnią, czy ostatnia pierwszą. - ksiądz kończy kazanie, a na dźwięk jego ostatnich wersów zerkam na Harry’ego, który czyni to samo. Kochamy się. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. I mogłabym się oszukiwać, że pojawił się w moim życiu ktoś inny i to właśnie on skradł mi serce. Tak jednak nie jest. Może się to zmieni, tego nie wiem. Jednak mam świadomość, że to właśnie ten, który siedzi teraz obok mnie jest moją pierwszą, prawdziwą i najszczerszą miłością życia. I choćbym bardzo chciała o tym zapomnieć lub się tego wyprzeć, to jednak nie potrafię. Bo właśnie ta pierwsza miłość jest tak piękna i wielka, że zapamiętujemy ją na całe życie.
Kiedy msza ma zaraz dobiec ku końcowi, ksiądz pozwala zabrać głos rodzinie i przyjaciołom, którzy sobie tego życzą. Łzy spływają mi po policzkach, kiedy słyszę same wspaniałe rzeczy, które mówią o Dean’ie. Wspaniałe rzeczy o wspaniałym człowieku.
Gdy nagle czuję, że Harry wstaje ze swojego miejsca, serce bije mi szybciej. Wiem, że przyszła kolej na niego. Po raz ostatni ściskam jego dłoń, dodając mu swego rodzaju otuchy, którą on z pewnością docenia.
I kiedy podchodzi do mikrofonu, w swoim czarnym garniturze, z kompletnie nieułożonymi włosami i cieniami, które widać pod jego zielonymi oczami, wygląda tak pięknie i tak niewinnie, że mam ochotę zabrać go gdzieś daleko stąd. Wiem jednak, że to błędne myślenie, dlatego ze spokojem czekam na to, co ma do powiedzenia.
-Dean był wyjątkowo utalentowanym człowiekiem. Ale był także bardzo życzliwy, hojny, wspaniałomyślny i dobry. Niezwykły, piękny człowiek, który będzie już na zawsze zapamiętamy przeze mnie, przyjaciół i rodzinę. - mówi, a ja zaciskam mocno oczy, żeby totalnie nie wybuchnąć płaczem. - Tęsknimy za tobą kolego. - odzywa się na koniec, a po chwili ciszy chrząka. - Każdy radzi sobie ze stratą inaczej. Ja napisałem piosenkę. Czasem mi to wychodzi - uśmiecha się lekko, powodując tym samym również uśmiech na twarzach innych. - Jeśli chcecie, możecie posłuchać.
Harry kiwa głową do faceta, który siedzi za fortepianem i po chwili słychać pierwsze takty melodii, która tak wspaniale pasuje do okazji i koi nasze uszy.
Just stop your crying / Po prostu przestań płakać
It's a sign of the times / To jest typowe dla naszych czasów
Welcome to the final show / Witaj na ostatnim przedstawieniu
Hope you're wearing your best clothes / Mam nadzieję, że masz na sobie swoje najlepsze ubrania
You can't bribe the door on your way to the sky / Nie przekupisz drzwi na drodze do nieba
You look pretty good down here / Tutaj, na ziemi, wyglądasz całkiem nieźle
But you ain't really good / Ale tak naprawdę nie jest z tobą dobrze
We never learn, we've been here before / Nigdy niczego się nie uczymy, a przecież już tutaj byliśmy
Why are we always stuck and running from / Dlaczego zawsze tylko stoimy w miejscu, a później zaczynamy uciekać?
The bullets, the bullets? / Przed pociskami?
We never learn, we've been here before / Nigdy niczego się nie uczymy, a przecież już tutaj byliśmy
Why are we always stuck and running from / Dlaczego zawsze tylko stoimy w miejscu, a później zaczynamy uciekać?
The bullets, the bullets? / Przed pociskami?
Just stop your crying / Przestań już płakać
It's a sign of the times / To jest typowe dla naszych czasów
We gotta get away from here / Musimy stąd uciec
We gotta get away from here / Musimy stąd uciec
Just stop your crying / Przestań już płakać
It'll be alright / Wszystko będzie dobrze
They told me that the end is near / Powiedziano mi, że zbliża się koniec
We gotta get away from here / Dlatego musimy stąd uciec
Just stop your crying / Przestań już płakać
Have the time of your life / Spędź najlepsze chwile swojego życia
Breaking through the atmosphere / Przebijasz się przez atmosferę
And things are pretty good from here / A tutaj, na ziemi, nadal jest całkiem nieźle
Remember, everything will be alright / Pamiętaj, że wszystko będzie dobrze
We can meet again somewhere / Kiedyś się jeszcze spotkamy
Somewhere far away from here / Gdzieś daleko stąd
We never learn, we've been here before / Nigdy niczego się nie uczymy, a przecież już tutaj byliśmy
Why are we always stuck and running from / Dlaczego zawsze tylko stoimy w miejscu, a później zaczynamy uciekać?
The bullets, the bullets? / Przed pociskami?
We never learn, we've been here before / Nigdy niczego się nie uczymy, a przecież już tutaj byliśmy
Why are we always stuck and running from / Dlaczego zawsze tylko stoimy w miejscu, a później zaczynamy uciekać?
The bullets, the bullets? / Przed pociskami?
Just stop your crying / Przestań już płakać
It's a sign of the times / To jest typowe dla naszych czasów
We gotta get away from here / Musimy stąd ucieć
We gotta get away from here / Musimy stąd uciec
Stop your crying baby / Skarbie, przestań już płakać
It'll be alright / Będzie dobrze
They told me that the end is near / Powiedziano mi, że zbliża się koniec
We gotta get away from here / Musimy stąd uciec
We never learn, we've been here before / Nigdy niczego się nie uczymy, a przecież już tutaj byliśmy
Why are we always stuck and running from / Dlaczego zawsze tylko stoimy w miejscu, a później zaczynamy uciekać?
The bullets, the bullets? / Przed pociskami?
We never learn, we've been here before / Nigdy niczego się nie uczymy, a przecież już tutaj byliśmy
Why are we always stuck and running from / Dlaczego zawsze tylko stoimy w miejscu, a później zaczynamy uciekać?
The bullets, the bullets? / Przed pociskami?
We don't talk enough / Nie rozmawiamy wystarczająco dużo
We should open up / Powinniśmy się otworzyć
Before it's all too much / Zanim uznamy, że to dla nas zbyt wiele
Will we ever learn? / Czy kiedykolwiek się czegoś nauczymy?
We've been here before / Przecież już tutaj byliśmy
It's just what we know / Po prostu jesteśmy do tego przyzwyczajeni
Stop your crying, baby / Kochanie, przestań płakać
It's a sign of the times / Płacz jest typowy dla naszych czasów
We gotta get away / A my musimy stąd uciec
Kiedy Harry kończy śpiewać, pozostawia nas wszystkich w osłupieniu, ale i kompletnym wzruszeniu i zadumie. Jestem pewna, że jeszcze nikt z nas nie słyszał czegoś tak rozpaczliwego, a zarazem prawdziwego. To zupełnie jak hołd dla Dean’a. Śpiewał o płaczu, nabojach i lepszym miejscu. Interpretowałam to jako pocieszenie kolegi. Że mimo tego co zrobił, pozostanie w naszej pamięci. Myślę, że w jakiś sposób także z nim rozmawia, i stara się go powstrzymać przed samobójstwem. Doskonale wiem, że Harry śpiewał to wprost do Dean’a uzmysławiając mu, że nie rozumie tego co zrobił i uważa ten desperacki akt za niepotrzebny, ale typowy dla naszych czasów, czyli tak zwanej ucieczki od problemów.
Gdy szatyn schodzi ze sceny, dotyka dłonią małej trumienki, w której zapewne znajduje się urna, i patrzy na zdjęcie przyjaciela, po czym wraca na swoje miejsce.
I kiedy jego dłoń na nowo odnajduje moją, wiem, że wrócił do mnie…
Kiedy idziemy na cmentarz, aby finalnie pożegnać przyjaciela, ojca i męża, dostrzegam gdzieś w tłumie Victorię. Kroczy z Niall’em u boku, co zadziwia mnie w tym momencie nie wyobrażalnie, ale moje serce zalewa swego rodzaju ciepło, ponieważ wiem, że Horan darzy ją niesamowitym uczuciem, a w tym momencie wszelakiego rodzaju pocieszenie jest jej zdecydowanie potrzebne.
Kiedy ceremonia się kończy i czas wyruszyć w drogę do posiadłości zmarłego, Harry znienacka opuszcza mnie i idzie w zupełnie innym kierunku. Jeśli myśli, że tak po prostu dam mu odejść, jest w tragicznym błędzie.
-Myślisz, że zostawię cię teraz samego? - krzyczę, podbiegając do niego. Na szczęście desperacja w moim głosie robi na nim wrażenie, bo automatycznie się odwraca.
-Ja… - duka. - Lepiej będzie jeśli się teraz rozstaniemy.
-Nie ma mowy! - mówię stanowczo.
-Americo, nie jestem teraz w nastroju na rozmowy z dziesiątkami ludzi, którzy się tam pojawią.
-A ze mną? Też nie masz ochoty rozmawiać? Nie musisz. Nie musisz nic mówić. Możemy pomilczeć.
-Jadę do domu. - mówi tak, jakby był co najmniej wkurzony. Nie odzywam się już nic i tylko kiwam głową. Widocznie za dużo sobie myślałam o tym, co nas połączyło jeszcze niespełna kilkanaście minut temu. Ale on nagle podchodzi do mnie i niespodziewanie chwyta mnie za policzek. - I bardzo bym chciał, żebyś pojechała tam ze mną.
Kiedy wchodzimy do domu Harry’ego, jest jakoś ponuro. Jeszcze nigdy nie było tu tak ciemno i szaro. Zapewne dlatego bo za oknem pada deszcz i dochodzi godzina osiemnasta. Zaczyna się robić ciemno, a on nie postanawia zapalić światła. Siada na kanapie w swoim salonie, opiera łokcie na kolanach i kryje twarz w dłoniach. Zaczyna płakać. A ja momentalnie panikuje bo jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Jest mi go szkoda i mam wrażenie, że sama zaraz się popłaczę, ale nie mogę tego robić, bo skończy się tak, że z rozpaczy zalejemy się w trupa i wylądujemy nieprzytomni na podłodze. To zdecydowanie niezbyt przyjemny scenariusz.
Podchodzę więc bliżej i stoję tuż przed nim, smyrając go po włosach. On momentalnie podnosi głowę do góry, patrzy na mnie tymi cudownymi, zaszklonymi oczami i oplata rękoma mój pas, a głowę opiera o mój brzuch.
-Połóżmy się - mówię pocieszająco, na co on kiwa przytakująco głową. Usadawia się na końcu kanapy, a ja kładę się tuż obok niego. Patrzę na jego zbolałą twarz i sama również przejmuję ten ból. Zdaję sobie sprawę, że kocham go tak niewyobrażalnie mocno, że to aż rani moje serce.
-Jesteś szczęśliwa, Ami? - pyta mnie, cichutko łkając.
-Teraz? - pytam.
-Tak. Teraz.
-Teraz jestem najszczęśliwsza, Harry. - odpowiadam i całuje go w czoło.
Mijają sekundy, zanim zasypiamy, a przed tym w mojej głowie kłębią się jeszcze myśli na temat miłości, nas samych i tego co się wydarzy.
I przypominam sobie słowa mojej mamy, które kiedyś mi powiedziała: „Osoba, którą pokochałaś, już na zawsze pozostanie w Twoim sercu. Gdzieś w środku zawsze będziesz wracała do miejsc, gdzie wasze usta spotkały się po raz pierwszy, a jej obraz w Twojej głowie nigdy nie wyblaknie. Zawsze walcz o to co kochasz, bo kiedyś może być za późno…”
Tylko czy mam jeszcze odwagę, aby o niego walczyć?
VICTORIA
Wpadłam do kościoła totalnie spóźniona. Od rana leżałam w łóżku, przytyta po sam nos kołdrą i nie potrafiłam z niego wyjść. Od dwóch dni chodzę osowiała i smutna. A to wszystko za sprawą o wiadomości śmierci naszego kolegi Deana Morrisa. Dean, zawsze wesoły, zawsze wysportowany, zawsze zdrowy… popełnił samobójstwo.
Ta nowina rozdarła mi serce i wyłączyła z prawidłowego funkcjonowania na kilka dni. A dziś w dniu jego pogrzebu, gdzie mamy ostatni raz go pożegnać ja nawet nie potrafię wyjść z łóżka.
W moim pokoju zawitała już America, Caroline oraz Violet, motywując mnie do wstania i ogarnięcia się przed wyjazdem. Teraz, kiedy one już są na miejscu, a ja stoję na środku pokoju i wpatruję się w moje odbicie w lustrze, zastanawiam się czy znów nie wrócić pod ciepłą pościel. Potrząsam głową, aby wyrzucić ten pomysł z mojej głowy. Nie mogę być tchórzem. Dean zasługuje na to, żeby bliscy pożegnali go i wiem, że ja też tam muszę być. Dean Morris zawsze sprawiał, że się śmiałam. Lubiłam jego sarkastyczne poczucie humoru. I jego szczerość. Zawsze, ale to zawsze był szczery.
Kiedy wchodzę do kościoła, msza już trwa. Urna ze skremowanym ciałem naszego wieloletniego kolegi stoi naprzeciwko ołtarza, otoczona białymi różami oraz zdjęciem, którego lewy bok przeszywa czarna wstążka. Moją uwagę od razu przykuwają wesołe oczy mężczyzny i czuję jak boleśnie zaciska mi się gardło. To nie możliwe, że ten cudowny człowiek odebrał sobie życie.
Przełykam ślinę z trudem, szybciej mrugając oczami. Ciepłe łzy formują mi się pod powiekami i jeśli zaraz nie usiądę, to padnę na środku kościoła. Rozglądam się. Wszystkie ławki są już zajęte, jednak dostrzegam jedno, jedyne wolne miejsce. Ruszam w jego kierunku.
Ciemny płaszcz, który ma na sobie osoba siedząca tuż obok miejsca które mam zaraz zająć, nie różni się od morza innych czarnych okryć wierzchnich. Jednak kiedy niebieskie oczy Niall'a wbijają się w moją osobę, wstrzymuję oddech.
Jego przekrwione białka i podkrążone oczy powodują, że ponownie zaciska mi się gardło. Nie wiem czemu tak wpływa na mnie widok jego smutnej twarzy. W sumie, nie wiem już niczego. Jestem smutna, rozgoryczona i niedługo pod ziemią zakopiemy ciało cudownego człowieka, który powinien nadal żyć. Chociaż sam podjął decyzję i odebrał sobie życie.
Zasiadam koło Horana. Od razu czuję ciepło jego uda, które styka się z moim i choć nie powinnam czuję się jakoś lepiej.
Zanim kiwa lekko głową na powitanie, uśmiecha się do mnie blado.
Znów przytakuje. Mija kilkadziesiąt minut, ksiądz modli się o duszę zmarłego, po czym wygłasza bardzo osobiste, poruszające kazanie. Potem rodzina oraz najbliżsi, żegnają się z nim pełnymi miłości przemowami, przerywanymi płaczem, dopieszczanymi wspomnieniami i pielęgnowanymi pamięcią o Deanie Morrisie. Ale to co zrobił Harry, sprawiło, że moje serce spadło na ziemię, roztrzaskując się jak najdelikatniejsza porcelana. Ta piosenka, to już coś więcej niż słowa. Ta piosenka to cała ich przyjaźń zawarta w zwrotach i refrenie.
Nie mogę już dłużej wytrzymać, pozwalając ciepłym, słonym łzom płynąć po moich policzkach. Szlocham cicho, z dłońmi splecionymi na moich kolanach. Czuję jakby moje ramiona ważyły jakąś tonę. Nie mam siły podnieść ich do twarzy, by wytrzeć strumień łez.
Wtedy czuję jak ciepła dłoń Niall'a chwyta moją lewą dłoń. Nie poruszam się. Spoglądam tylko na jego kończynę, która obejmuję moją. Nie wiem kiedy, bo robię to automatycznie, odwracam dłoń, tak, że wierzchem leży na moim udzie, splatając palce z palcami bruneta. Kciukiem muska moją skórę.
W tym cholernie trudnym czasie, czuję ukojenie. Właśnie jego dziś potrzebowałam. Ukojenia.
NIALL
Jeśli ona czuła to samo co ja, to nie wiem jak mam to wszystko nazwać. Kiedy dotknąłem jej delikatnej, kruchutkiej dłoni, poczułem jak cała złość na Dean'a i smutek spowodowany jego śmiercią gdzieś odchodzi. Że on odchodzi. Że czas go pożegnać.
Całą uroczystość pogrzebową spędzam przy ramieniu Vicky, która wymienia się spojrzeniami z Americą. Carter towarzyszy Harry’emu. Wspiera go. Boże, dlaczego ta dwójka jeszcze nie jest razem, skoro na pierwszy rzut oka widać, jak mocno się kochają? To jest, kurwa, niedorzeczne. Spoglądam na ich ciała, praktycznie złączone ze sobą niewidzialnym łańcuchem. Patrzę kiedy dłoń Ami ściska ramię Styles'a pocieszająco. Widzę wzrok jaki wbija Harry w twarz szatynki. Widzę miłość. W ich przypadku totalnie bezkresną.
Po mszy, odwiedzinach na cmentarzu, wszyscy najbliżsi znajomi i rodzina została zaproszona na poczęstunek w ogrodzie rodziny Dean'a. Szukam jeszcze przyjaciela, ale nigdzie nie mogę go dostrzec. Jestem niemal pewien, że dosłownie pół minuty temu widziałem go przy grobie. Teraz zniknął, a wraz z nim Carter. Oddycham z ulgą. Wiem, że jest bezpieczny.
Vicky jedzie na stypę razem ze mną, co jest jakąś nowością, bo pierwszy raz jedziemy wspólnie samochodem. Ciszę przerywa jej głośnie westchnięcie.
- Nie lubię styp - mówi, opierając głowę na ręce, która spoczywa na drzwiach samochodu - Co to za przyjemność spożywania obiadu i deseru po pogrzebie?
Nie odpowiadam. Chociaż totalnie się z nią zgadzam.
Na miejsce docieramy po piętnastu minutach i krótkiej wymianie zdań na temat londyńskiej pogody, która swoją drogą jest beznadziejna. Ale cóż. Beznadziejny dzień, to i pogoda musiała się dostosować.
Stypa zorganizowana jest w ogromnym ogrodzie dziadków Dean'a. Na samym środku rozłożony został ogromny namiot. Na miejscu jest może jakieś trzydzieści osób i tylko najbliżsi. Ja siadam z Liam’em oraz Louis’em, a Vicky udaje się do swojej przyjaciółki Caroline oraz jej chłopaka Paul’a, który wita się z nami skinieniem głowy. Choć na zewnątrz jest nieprzyjemnie, w namiocie panuje ciepło, a atmosfera jest jakby luźniejsza. Zewsząd dochodzą mnie anegdotki o Dean’ie opowiadane przez różne osoby. Ten człowiek na zawsze pozostanie w naszych sercach. Cokolwiek zrobił i jaką podjął decyzję - będzie naszym przyjacielem, wujkiem dobrą radą i po prostu wspaniałym człowiekiem.
Kończymy obiad, kiedy zauważam, że Vicky zniknęła ze swojego miejsca. Caroline pochłonięta jest rozmową z Paul’em, a moi przyjaciele rozpoczęli pogawędki z kimś innym.
Idę jej szukać, a kiedy dostrzegam blond włosy dziewczyny, przyśpieszam kroku. Siedzi na pięknej, białej ogrodowej kanapie w altance obrośniętej czerwieniącym się bluszczem. Nie zauważa mnie, dopiero kiedy odchrząkuję i pytam, czy mogę zajść miejsce obok niej, przytakuje.
- Czuję się do dupy - mówi od razu, podnosząc filiżankę do ust - Totalnie do dupy.
- Wiem… ja też.
- Życie jest niesprawiedliwe - mówi łamiącym się głosem. Dłoń jej lekko drży, więc odkłada napój na stolik. Nie potrafię znieść jej bliskości. Nie potrafię zrobić tego, od momentu kiedy zobaczyłem ją w kościele.
Przysuwam się do niej. Delikatnie muskam palcami rozgrzany policzek, po którym kula się ogromna łza. Scałowuję ją, po czym opieram czoło o jej czoło. Dłonią dotykam delikatną skórę jej szyi. Czuję pod palcami pulsującą krew. I choć nie powinno, nakręca mnie to. Spycha w przepaść. Przepaść tak głęboką, że boję się ostatecznego upadku.
- Co… - mówi zaskoczona szybkim obrotem akcji, a ciepło jej oddechu drażni moją chłodną skórę. Temperatura znów spadła, a my siedzimy w środku listopada w ogrodzie, pośród żółtych liści i kropli deszczu, które spadają na dach altanki z drzew po wcześniejszym urwaniu chmury. Sceneria, choć po części piękna, sprawia, że moje serce kurczy się mocno.
- Nic nie mów, Vick… proszę - przełykam ślinę. Wszystkie moje zakończenia nerwów łaskoczą moją skórę.
- Ale… - mimo wszystko odzywa się, a ja odsuwam się od niej na kilka centymetrów, żeby spojrzeć jej w oczy.
- Czy Ty możesz choć raz mnie posłuchać? - pytam. Moja dłoń przesuwa się na jej policzek po czym robię to samo z drugą dłonią. Delikatnym skinieniem głowy pozwala mi kontynuować - Gdybym mógł, dawno zamknąłbym Ci tą śliczną buźkę pocałunkiem, ale bywasz tak cholernie nieznośna, że lepsza byłaby taśma klejąca.
Chichocze. To cudowny chichot przez łzy, który sprawia, że moje serce znów rośnie.
- Wiem, że to nie jest odpowiednie…
- Jesteśmy na stypie. Tutaj nic nie jest odpowiednie - przerywa mi, a ja karcę ją wzrokiem.
- Wiesz co, Vicky? - biorę głęboki oddech, przewracając oczami - Walić przemowy. Pragnę Cię od dawna. Tak cho…
Nie pozwala mi dokończyć. Wpija się w moje wargi, obejmując moją szyję przyciąga mnie mocniej do siebie. Całuje mnie tak, jakby robiła już to milion razy, każdego dnia roku. Rozchyla usta, pozwalając bym delikatnie wsunął język do jej buzi i połączył się z jej.
Przenoszę dłonie na jej talię. Jej ciało ciągnie do mojego. Mam wrażenie, że jakaś siła elektromagnetyczna przyciąga nas do siebie i nie pozwala oderwać. Przez moje ciało przechodzi milion iskier. I teraz także rozumiem całe to zamieszanie z motylkami w brzuchu. Czuję jak pijane odbijają się jeden od drugiego, wysyłając do mojego serca radosne fajerwerki.
Pocałunek nie trwa długo. Ale zasługuje na miano najlepszego pierwszego pocałunku w całej historii pierwszych pocałunków. Głównie ze względu na to, że czekałem na niego tak długo. Po drugie, całujemy się na stypie, co jest raczej dziwne. A po trzecie, moje uczucia do tej dziewczyny nigdy nie były bardziej pewne, pełne i gorące jak w tej chwili.
- Więc… - muska moje usta, zanurzając palce w moich włosach. Wręcz szepce w moje wargi. Drżę na samą myśl, że przed chwilą całowały mnie namiętnie. To jest pieprzone spełnienie marzeń - Więc, cholernie mnie pragniesz?
- To chciałem powiedzieć, ale mi przerwałaś pocałunkiem. Jesteś bardzo niekulturalna.
Potwierdzam, a ona przygryza wargę w ten seksowny sposób, o którym się marzy, kiedy człowiek leży w łóżku i fantazjuje o drugiej osobie.
- Jestem bardzo niekulturalna… ale nie mogłam się powstrzymać. To był mój pierwszy pocałunek - wzrusza ramionami, odsuwając się ode mnie. Jej dłoń, przesuwa się z karku na mój policzek. Palcem sunie po moim zaroście, sprawiając mi tym tak błogą przyjemność, że zamykam na sekundę powieki. Ale otwieram je, by znów na nią spojrzeć. Jestem zaskoczony jej słowami.
- Twój pierwszy pocałunek?
- Mój pierwszy, prawdziwy pocałunek - unosi brew - Na pogrzebie.
Tracimy kontakt cielesny, na dosłownie pół sekundy, kiedy Vicky zmienia pozycję. Ciałem przylega do mojego lewego boku. Obejmuję ją ramieniem. Czuję jej ciepło i choć wiem, że jest bezpieczna, za wszelką cenę chcę ją teraz chronić.
- I co teraz? - choć nie chciałem zadawać tego pytania, ona zrobiła to pierwsza.
Właśnie, co teraz? Myśli kotłują mi się w jednym miejscu mojej głowy, a reszta to jedna wielka pustka. Ja spotykam się z Kate. I choć nie jestem szczęśliwy, nie potrafiłbym tego nie skończyć jak prawdziwy mężczyzna.
- Choć nie chcę tego mówić - wzdycham, przyciągając ją do siebie jeszcze mocniej. Opiera głowę o moje ramię - Chyba musimy wszystko poukładać. Nasze sprawy.
- Nasze sprawy - powtarza. Przysuwam nos do jej włosów. Pachnie jak kokos. I jak Vicky. To połączenie sprawia, że wariuję. Ale jej ręka spoczywająca na moim udzie, mocno zaciskająca moją skórę, sprawia, że znów schodzę na ziemię.
- Ostatnio rzeczywiście, sporo rzeczy się pokomplikowało - obydwoje patrzymy przed siebie - To nie jest najlepszy moment, żeby zaczynać coś nowego.
Jej słowa, choć są całkowitą prawdą, trafiają w moje serce i rozwalają na milion kawałków. To nic, że dosłownie minutę wcześniej sugerowałem takie rozwiązanie. Chyba mój wewnętrzny, naiwny Niall myślał, że powie coś zupełnie odwrotnego. I, że właśnie w tym miejscu rozpoczniemy coś naszego. Na samą myśl o takim rozwiązaniu, przyśpiesza mi puls. Ale nauczyłem się cierpliwości. Tylko ona ratuje mnie w takich sytuacjach.
- Ty masz Kate - kontynuuje - Ja może będę miała rolę w filmie…
- Będziemy wiedzieli, kiedy jest odpowiedni moment, prawda?
Dłoń znika z mojego uda, a Vicky prostuje się, po czym wstaje. Moje ciało już tęskni za jej. Odwraca się do mnie i patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi, zielonymi oczyma. Zauważam, że drży. Automatycznie też wstaję na równe nogi.
Stoimy teraz twarzą w twarz. Odległość między naszymi ciałami nie jest duża, wręcz minimalna, ale mam wrażenie, że dzielą nas całe miliony kilometrów.
Vicky przysuwa się, po czym muska moje usta delikatnie. Myślę, że dotyk skrzydeł motyla byłby mocniejszym doznaniem niż to. Ale muszę zacząć doceniać to co mam. Bo wiem, że ten pocałunek musi mi wystarczyć, do kolejnego, który nie wiem kiedy się wydarzy.
Blondynka robi krok w tył, sięga po filiżankę z niedopitą herbatą. Po czym obchodzi huśtawkę. Posyła jeszcze w moją stronę tęskne spojrzenie, które sprawia, że kawałki mojego roztrzaskanego serca, zamieniają się w proch.
- Odpowiedni moment - znów powtarza moje słowa - Trzymaj się, Horan.
Uśmiecha się delikatnie i odchodzi.
- Kurwa - przeklinam pod nosem, przeczesując nerwowo palcami moje coraz bardziej naturalne włosy.
Kopię kamień, który znalazł się tuż pod moim butem. Nie spieprzyłem, ale tak jakby spieprzyłem wszystko.
Godzinami, tygodniami, miesiącami. Latami. Latami marzyłem o tym momencie. Kilkanaście minut temu w końcu pocałowałem moją miłość. Moją Vicky. A teraz stoję sam, w czyimś ogrodzie, wkurzony na cały świat, na siebie i nawet na nią. Bo te uczucia, które jeszcze kilka godzin temu kontrolowałem, teraz wypływają w szalonym tempie i wypełniają mnie całego. Maszyna ruszyła. Nie zatrzymam tego, nawet jakbym bardzo się starał.
Kocham tą kobietę. Kocham ją najmocniej na świecie.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz