VICTORIA
Budzę się o szóstej dwanaście. Cały dom nadal śpi, kiedy ubieram się w strój do biegania. Wykonuje kilka krótkich ćwiczeń rozgrzewających i sięgam po wodę z blatu kuchennego. W momencie kiedy otwieram drzwi czuję wibrację mojego telefonu. Wyjmuję go z futerału przypiętego do mojego przedramienia i spoglądam na wyświetlacz. Shawn. Z podekscytowaniem otwieram zdjęcie, by ujrzeć jego pół nagie ciało w odbiciu lustra. Choć jeszcze nie zaczęłam biegać, moja klatka piersiowa unosi się szybciej i szybciej.
SHAWN: miłego biegania :) pamiętaj o głębokim oddechu i wodzie!
Wywracam oczami. I choć wiem, że to głupie, przesyłam kolejne zdjęcie. Butelki w mojej dłoni. Chyba zwariowałam.
Dwie godziny później stoję przed lustrem i poprawiam włosy, by po porannym prysznicu wyglądały w miarę znośnie. Idę na zakupy i mam zamiar wybrać jakąś ekstra kiecę na dzisiejszy wieczór, ponieważ wybieramy się z dziewczynami na londyńską premierę filmu Dylan'a. Bardzo się cieszę na ten wieczór, ze względu na spotkanie z O’Brianem, którego nie widziałam już dłuższy czas, ale także na to, że spędzę z moimi przyjaciółkami więcej czasu niż tylko wymiana kilku zdań przy lodówce w kuchni.
Zbiegam na dół, słysząc już toczącą się rozmowę. Rozpoznaję Caroline, która głosem nie noszącym sprzeciwu tłumaczy, że w salonie kanapa ma mieć kolor CZARNY, nie GRAFITOWO SZARY. I że, jeżeli zaraz ktoś nie naprawi tej pomyłki to pójdzie do sklepu i wytłumaczy im to w zupełnie inny sposób. Dosadny. I fizyczny.
- Spokojnie, przyjaciółko - siadam tuż obok rozzłoszczonej blondynki. Jej polika są zaczerwienione, a między brwiami tworzy się podłużna zmarszczka.
- Powiedz mi, jak mogę być spokojna? - prycha, krzyżując ramiona na piersi - Tłumaczę coś trzeci raz. CZ-A-RNA! Tak trudno zrozumieć, że sofa ma być czarna?
Wyprowadzka Caroline do domu, który kupił Paul zbliża się wielkimi krokami. Dziewczyna w każdej wolnej chwili zajmuje się wystrojem, kupnem nowych mebli i biega od antykwariatu do antykwariatu w poszukiwaniu oryginalnych dodatków. Te czynności pochłaniają ją totalnie, jest zmęczona, ale widzę szczęście w jej oczach i nie mogę nie czuć tego samego.
- Może ja mam to załatwić? - słyszymy zimny głos Białej Damy i obie automatycznie podnosimy wzrok na jej sylwetkę. Ma na sobie luźne czarne spodnie, marynarkę z białymi obszyciami, a na jej stopach wsunięte są czerwone, lakierowe szpilki. Jak zawsze wygląda elegancko, ze swoją ogromną torbą w jednej dłoni i tabletem w drugiej. Chyba czeka nas ważne spotkanie. Niezapowiedziane, ważne spotkanie.
- Dzięki, Margaret - Caroline wzdycha. Widzę, że jej ciało się trochę rozluźnia. Nawet Turner zmieniła podejście do tej kobiety - Jakoś sobie z nimi poradzę.
- Świetnie - odpowiada, po czym odkłada swoje rzeczy na fotel. Wyjmuje z torebki ogromny kalendarz i siada na skraju mebla. Z gracją, nogi skrzyżowane w kostkach i z wyprostowanymi plecami - Gdzie reszta?
Nie odpowiadamy, bo dosłownie jak na zawołanie w naszym ogromnym salonie pojawia się 2/4 naszego zespołu. America opowiada coś Zoe, a ta przytakuje energicznie.
- Dzień dobry - Margaret wita się z zaskoczonymi przyjaciółkami i gestem ręki zaprasza je do zajęcia miejsc tuż obok nas. Bez słowa sprzeciwu sadzają swoje tyłki i chórkiem odpowiadają "dzień dobry, Margaret, bardzo miło Cię widzieć". Synchronizacja level hard.
- Jeśli wam się gdzieś śpieszyło - mówi, spoglądając każdej z nas w oczy - To właśnie przestaje wam się śpieszyć, rozumiemy się?
Choć wszystkie przytakujemy ruchem głowy, Zoe unosi palec w górę. Zachowujemy się jak dzieci w przedszkolu, ale tak działa Margaret Hoover. Jest się jej posłusznym, czy się tego chce czy nie.
- Jestem umówiona na lunch z Oliverem… - spogląda na swój telefon, by sprawdzić godzinę - Za pół godziny w Eight O'clock.
- Oliver to mój syn - mówi to z dumą, która bardzo rzadko pojawia się na jej twarzy czy w gestach ciała. Zazwyczaj jest oziębła i zachowuje się jakby była wyrzeźbiona z lodu - Nauczyłam go cierpliwości. Poczeka. Daj mu znać, że będziesz za godzinę, dobrze złotko?
I to by było na tyle z rozmowy z Margaret. Sięga po tablet, przebiega wzrokiem po jego ekranie, zamieniając się w naszą menager. Najpierw patrzy na Caroline i już wiemy, że to od niej zaczynamy dzisiejsze spotkanie.
- Kontaktowałam się z ludźmi, którzy są chętni podjąć współpracę przy produkcji Twojej linii ubrań - czuję jak Car porusza się obok mnie, wyciąga ciało w stronę Białej Damy, jakby chciała wszystko lepiej słyszeć - Obejrzeli Twoje projekty i są zachwyceni. Mówią, że te kwiatowe wzory będą hitem. Brawo Caroline, muszę przyznać, że nie marnujesz czasu.
Kiedy na skamieniałej, poważnej twarzy Margaret pojawia się cień uśmiechu, mogę przysiąc na własną garderobę, że wszystkie wstrzymujemy oddech.
- Naprawdę? - głos blondynki wychodzi gdzieś z głębi jej wnętrza, bo jest zniekształcony i przejęty. Wiemy ile dla niej znaczy ta kolekcja. Zawsze marzyła o tym, żeby stworzyć coś swojego. Sięgam po jej dłoń i ściskam mocno. Jestem z niej taka dumna!
- Cudownie! - America wstaje z miejsca, po czym przeskakuje nad moimi stopami i przytula się do dziewczyny - Będę z dumą nosić Twoje sukienki!
- Koniec gratulacji - głos Hoover przerywa czułości przyjaciółek. Ami wraca na swoje miejsce - Zajmiecie się tym kiedy rzeczywiście wszystko będzie już gotowe. Zoe - przenosi swój wzrok na ciemnowłosą - Balmain kontaktował się ze mną i wyznaczył datę sesji. Za dwa tygodnie od dziś. W Paryżu. Zabukowałam Ci bilet. Oliver poleci z Tobą. Też już o tym rozmawialiśmy. Nie mogę Cię puścić tam samej, chyba sama rozumiesz, złotko?
Choć to zrozumiałe, Zoe zawstydza się do tego stopnia, że cała jej twarz robi się purpurowa. To właśnie ją Margaret traktuje najlepiej. Z wiadomych względów - jest prawdziwą miłością jej syna, który zdecydowanie jest jej oczkiem w głowie.
- America.
- Zamieniam się w słuch - Ami uśmiecha się szeroko - Mam nadzieję, że masz dla mnie coś ciekawego.
- Jak zawsze - odpowiada chłodno, chociaż jej ekscytację zdradza pogodniejszy wyraz twarzy - Menager Zayn'a Malika skontaktował się ze mną wczoraj i chce żebyś oceniła materiały do piosenki, którą wspólnie nagrywacie.
- Tak?! Cudownie! Jestem taka podekscytowana! - głos Carter podnosi się o trzy oktawy - Czy wiesz coś więcej na ten temat?! Chcę wiedzieć wszystko, teraz, zaraz!
Śmiejemy się z dziewczynami, widzą tak podekscytowaną Ami. Wierci się na miejscu, a ogromny uśmiech nie schodzi z jej twarzy. Jest rozświetlona i zaraża nas dobrą energią.
- Nie, ale mogę umówić Cię…
- TOTALNIE MUSISZ MNIE UMÓWIĆ Z ZAYN’EM! Najlepiej jak najszybciej - dosadnie przekazuje informacje, robiąc długie przerwy między słowami. Długie palce Margaret wystukują coś w wyświetlacz tabletu.
- Dobrze. Skontaktuje się z nim tak szybko jak będę mogła.
- Cudownie! - klaska w dłonie - Już nie mogę doczekać się kiedy Tyler usłyszy cały materiał!
Spoglądam na przyjaciółkę zwężonymi oczami. Zajęła się swoim telefonem i z szybkością światła wystukuje coś na jego ekranie. Jestem niemal pewna, że już opisuje całe ostatnie dwie minuty naszego spotkania.
- Victoria - odwracam się do niej, posyłając uśmiech. W kwestii jej miny nic się nie zmienia. Znów ma twarz z kamienia - Dostałam ostatnio dziwny telefon. Od producenta filmowego.
Producenta filmowego? Patrzę na nią pytającym wzrokiem. Czuję jak palec Caroline wbija się w moje udo zmuszając mnie, bym spojrzała na nią. Robię to, wzruszając ramionami.
- Niejaki Tom Hiddleston - wywraca oczami, a ja marszczę czoło - Współproducent filmu, chce się z Tobą zobaczyć. Jak to ujął, jesteś idealną osobą do zagrania roli Audrey Mae Williams.
- Naprawdę? - pytam głupio. Dla rozładowania stresu bawię się okularami przeciwsłonecznymi - Kiedy?
- Za tydzień. W Nowym Jorku - dodaje.
W mojej głowie kotłuje się milion myśli. Przypominam sobie rozmowę za kulisami z Tom'em i już wiem o czym mówił, kiedy wspominał, że jeszcze się zobaczymy.
- Jasne. Umów mnie. Z chęcią odwiedzę Nowy Jork - odpowiadam, spoglądając na każdą z moich przyjaciółek. Każda z nas będzie miała teraz ręce pełne roboty.
Przez kolejne czterdzieści minut omawiamy kwestię linii naszych kosmetyków i bielizny sygnowanych nazwą naszego zespołu, dostajemy propozycję, z której inicjatywą wychodzi sama Margaret, by rozpocząć współpracę z Zimmerman’em, który chciałby zobaczyć nas w swojej nowej kolekcji. Co za tym idzie, prawdopodobnie zostaniemy twarzą jego ubrań. Ustalamy datę sesji do Voque, gdzie każda z nas dostanie swoją okładkę. Dopinamy szczegóły, wymieniamy się spostrzeżeniami. Tak mija godzina, Margaret żegna się z nami i życzy nam miłego wieczoru.
- Sporo pracy przed nami, co nie dziewczynki? - Caroline odzywa się zaraz po wyjściu Białej Damy.
- Damy radę - ogromny uśmiech zadowolenia nie schodzi z twarzy Ami - W końcu jesteśmy The Fame, prawda?
Wyciąga dłoń, po czym każda z nas układa swoją na jej, tworząc stos dłoni, które po chwili wyskakują w górę. Ami ma rację, jesteśmy The Fame i zawsze damy radę.
AMERICA
Po konkretnych zakupach, w końcu jesteśmy gotowe na premierę. Czuję się mega podekscytowana, ponieważ widziałam zwiastun filmu i wiem, że będzie się działo. Pomijam fakt, że Dylan wygląda tam trochę inaczej niż na co dzień. Zdecydowanie bardziej dojrzale i cóż… seksownie jak diabli. Ciekawi mnie czy kiedyś znajdę sobie męża, skoro podoba mi się tak dużo facetów na tym świecie. Ale jednak podobanie, a kochanie, to coś innego prawda? A ja raczej jestem stała w uczuciach. Chyba. Zazwyczaj?
Na wieczór wybrałam przepiękną sukienkę od Monique Lhulillier, której różowe barwy przechodzą w ombre. Jest wyszyta cekinami i uważam, że to jedna z najpiękniejszych sukienek jakie nosiłam.
Vicky ma na sobie satynową, granatową kreację na ramiączkach, która wspaniale podkreśla jej piękny biusty. Do tego dobrała bordowe dodatki co moim zdaniem jest świetnym połączeniem.
Zoe postawiła na czerń i oczywiście krótszą sukienkę od balmaina, która podkreśla jej szczupłe, długie nogi w wysokich szpilkach.
Strój Caroline zachwyca mnie jednak najbardziej. Sukienka w kolorze morskiego błękitu z dodatkiem złota, beżu, czerni i szarości jest moim zdaniem mistrzostwem i kompletnym strzałem w dziesiątkę. Koniecznie muszę ją od niej pożyczyć.
Na premierze jest jak zwykle milion ludzi, a my krok po kroku przechodzimy przez wszystkie standardowe czynności, czyli wywiady, pozowanie na ściankach, picie szampana oraz rozmawianie z innymi gwiazdami. Wszyscy mówią nam, że wyglądamy wspaniale i zdecydowanie wyróżniamy się w tłumie. Cóż, chciałabym im wierzyć, ale świetnie zdaję sobie sprawę, że niektórzy celebryci bywają fałszywymi gnidami, które w oczy powiedzą ci, że jesteś zachwycająca, a po kilku chwilach obgadają cię od stóp do głów.
Tak to bywa w tym wielkim, snobistycznym i aspołecznym świecie.
-Właśnie się dowiedziałam, że Channing Tatum i jego żona będą mieli drugie dziecko… - Caroline podlatuje do nas nieźle zdyszana i trochę niezadowolona.
-To chyba fajnie? - odzywa się Zoe.
-Ta… Wręcz cudownie - odpowiada naburmuszona blondynka.
-Przecież znalazłaś już swoją miłość. Nie urodzisz dzieci Channing’owi - Victoria próbuje postawić ją do pionu, ale chyba mało jej to wychodzi. Znam Caroline i wiem, że pewnie jej smutno. Ona jest trochę taka jak ja. Chciałaby mieć przy swoim boku wszystkich, którzy jej się podobają, chociaż obie wiemy, że to niemożliwe. Stabilizacja w pewnym okresie życia jest bardzo ważna. Ona już pewnie doskonale to wie, lecz ja się dopiero tego uczę.
-Moje drogie panie… - Dylan podchodzi do nas, wyglądając bardzo przystojnie. Wita się z nami wszystkimi uściskiem i ogromnym zadowoleniem na twarzy.
-Dylaaan! Seksownie wyglądasz! - Caroline jako pierwsza wypowiada owe słowa, choć jestem pewna, że cisnęły się one na usta nam wszystkim. Co z tego, że trzy czwarte z nas ma partnerów. Czy to jest aż tak ważne? Zawsze byłam wierna zasadzie „patrz, ale nie dotykaj”. Oczywiście dotyczyła się ona tylko mnie. Moi chłopcy nie mają prawa zerkać na inne karykatury. W żadnym wypadku.
-Dziękuje Caroline. Wy również wyglądacie oszałamiająco. - odpowiada, patrząc na nas po kolei, zatrzymując się dłużej na mnie. - Zastanawiam się którą wybrać… - dopowiada żartobliwie, w efekcie czego wszystkie chichoczemy. Taka z nas wesoła ekipa.
-Ja jako jedyna jestem wolna mój drogi kolego, nie masz zbyt dużego wyboru - odzywa się Vick, przybliżając się niebezpiecznie do szatyna. No, niezła z niej jajcara.
-Mimo tego, że nie byłaś dla mnie miła na początku, przyjmuję twoją propozycję.
-Bo myślałam, że jesteś gościem od kamer! Wiesz, zwykły, szary człowiek.
-No, szczęście, że jestem gwiazdą światowego formatu - odpowiada, niby poważnie.
-A za ile puszczają film, ogierze? - Caroline zabiera głos, przerywając te słodkie żarty, żarciki.
-Za dziesięć minut. Może jak zbierzecie się teraz, będziecie blisko w kolejce. Polecam miejsca na górze, bo oglądając z dołu nabawicie się zakwasów szyjnych.
-Dzięki za informację, bo nigdy nie byłam w kinie! - Vick szybko go gasi, pokazując przy tym język.
-A ty pierwsze co to kieruj się za kulisy. Mają tam schowek na miotły, więc wystarczy na małe co nie co - Dylan wciąż żartuje, ale trochę już mnie to irytuję. Ja rozumiem, że są z Victorią kumpelkami, ale helou, my też tu jesteśmy.
-Jasne! - Victoria śmieje się z jego słów, klepiąc go w ramię, które pod obcisłą koszulą, wygląda na całkiem spore. Po chwili widzę jak dziewczyny zbierają się do kolejki, więc bez słowa ruszam za nimi, kiedy jeszcze na moment zatrzymuję mnie szatyn.
-Mam nadzieję, że razem podbijemy after party? - łapie mnie za przedramię, stojąc blisko mojej twarzy.
-A co? Chcesz usmażyć dwie pieczenie na jednym ogniu? - pytam w taki sposób, aby zabrzmiało to humorystycznie.
-Co prawda nie mam zbyt dużego pola manewru, ale jeśli jesteś chętna, nie będę odmawiał.
-Zabawne - kituję go. - Ale tak. Może pokażesz mi w końcu jak potrafisz zabalować. Obyś mnie nie zawiódł…
Film był nieziemski. Od samego początku miałam ochotę uronić kilka łez i w zasadzie tak się też stało. Dylan zdecydowanie pasuje do swojej roli, pomimo wcześniejszych medialnych przekonań, że może być zbyt młody i za mało świadczony. Tak przynajmniej wyczytałam w internecie. Moim zdaniem ani jedno ani drugie się nie sprawdziło.
Ze względu na to, iż Zoe oraz Caroline zwinęły się zaraz po premierze, razem z Victorią skierowałyśmy się do sali, w której odbywa się after party.
Teraz jest tu zdecydowanie mniej osób niż w sali kinowej, ponieważ wiele ludzi wzięło przykład z naszych przyjaciółek. Poza tym na tego typu after party nie są zapraszani wszyscy. Powiedziałabym raczej, że zazwyczaj jest to tylko rodzina oraz bliscy przyjaciele aktorów. Nie zaliczamy się z Victorią do tych pierwszych i co prawda wydaję mi się, że do drugich również, zważywszy, że nie znamy Dylan’a zbyt długo. A jednak tu jesteśmy, ciesząc się przepysznym jedzeniem i jeszcze lepszym alkoholem.
-Czy my przypadkiem nie zmieniłyśmy branży? Wydaję mi się, że ostatnio częściej bywamy na imprezach kinowych niż muzycznych - zagaduje mnie blondynka, sącząc wybornego Pinot Meunier.
-Ty chyba niebawem zmienisz - przypominam jej o propozycji zagrania w filmie, która spadła na nas jak grom z jasnego nieba.
-Cholera, tego jeszcze nie grali. Przecież znając życie nie przejdę nawet pierwszego castingu.
-Chcę ci przypomnieć, że zauważył cię sam Tom Hiddleston, który jest nie tylko świetnym aktorem ale i producentem. Wydaję mi się, że coś musiało go w tobie zainteresować.
-Może masz rację… - wzdycha.
-Oby to nie były twoje cycki - dopowiadam, na co obie wybuchamy śmiechem.
-No a ty kiedy znowu wybierasz się do Los Angeles? - zmienia temat.
-W najbliższym czasie chyba nie prędko. Te loty są okropnie męczące. - wzdycham. -Poza tym przed nami impreza pożegnalna Caroline, a później wesele twojej siostry. Czas, żeby mój chłopak przyjechał do mnie.
-Też tak myślę. - kiwa głową. - Ale tak poza tym… Dobrze wam się układa? To znaczy, myślisz, że to jest to?
-Wydaję mi się, że tak. Kompletnie oszalałam na jego punkcie.
-Nie zrozum mnie źle, ale sama wiesz ilu chłopaków starało się o Ciebie, kiedy ty jeszcze ukrycie podkochiwałaś się w Harry’m. Też na początku byłaś nimi zauroczona, ale potem szybko ci się nudzili. Czy po związku z twoją prawdziwą miłością nie jest jeszcze gorzej?
-Skoro to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej, to on chyba nie był moją prawdziwą miłością. Poza tym, wcześniej byłam w niego zapatrzona, bo myślałam, że okaże się taki, jak w moich wyobrażeniach. - zatrzymuję się na chwilę, wspominając wszystkie chwile, kiedy on tak naprawdę okazywał się zupełny inny, niż w moich myślach. - Ale niestety nie możemy stworzyć sobie w głowie człowieka, a potem tak po prostu go odwzorować.
-Może to i dobrze. Może właśnie ta relacja cię czegoś nauczyła?
-Mam taką nadzieję…
Mija może godzina, kiedy wdrażam się w kolejną rozmowę z ludźmi, których tak naprawdę poznaję właśnie dzisiaj. Wszyscy są niewyobrażalnie mili i traktują mnie jak swego. Pomijając fakt, że już dawno zgubiłam gdzieś Vicky, bawię się całkiem w porządku. Szkoda, że prawie nikogo tak naprawdę tu nie znam.
-Widzę, że świetnie wpasowałaś się w towarzystwo? - słyszę z tyłu głos Dylan’a, kiedy nagle pojawia się przede mną jego sylwetka. - Można go pić w nieskończoność, a i tak umysł pozostaje trzeźwy. - wskazuje na kieliszek szampana w mojej dłoni, i cóż, muszę przyznać mu rację. Wypiłam już z takich siedem, a czuję, że swobodnie mogłabym wziąć do auta, a pan policjant jeszcze by mnie pochwalił za ową jazdę.
-Widzę, że ty jako znawca alkoholi postanowiłeś wybrać mocniejszy trunek?
-Karaibski rum z domieszką energetyka i soku z kaktusa. Całkiem niezły. Chcesz spróbować? - podaje mi ochoczo swoją szklankę. Patrzę na niego rozbawiona, ale postanawiam faktycznie spróbować. I zadziwiam się, kiedy smak w stu procentach mi odpowiada.
-Chcę takiego!
-Dam ci wszystko czego pragniesz moja droga… - mówi poważnie, ale po chwili śmieje się i oboje dryfujemy w kierunku baru.
Kiedy mój drink jest gotowy, zmierzamy na taras, gdzie jest zdecydowanie bardziej swobodnie niż na sali. W zasadzie, prawie nikogo tu nie ma, choć całość jest zabudowana i oszklona, a temperatura względnie znośna.
-Wiesz, zaskakuje mnie jedno - zaczynam.
-Co takiego?
-Jest tu bardzo dużo osób, które znasz. Zapewne nie brakuje tu też twoich bliższych przyjaciół i kolegów z planu filmowego. Dlaczego więc siedzisz akurat ze mną? - cóż, proste pytanie więc odpowiedź również powinna być prosta, no nie?
-Cóż, może dlatego, bo przez ostatnie miesiące widywałem ich bez przerwy. A poza tym, przypominam ci, że to angielska premiera. Większość moich dobrych przyjaciół mieszka w Ameryce, Americo. - odpowiada z chytrym uśmieszkiem, a ja tymczasem zastanawiam się nad swoim imieniem. Dziwne, że moja mama nie dała mi na imię Great Britain, albo England. To byłby dopiero hit.
-Czyli w sumie, siedzisz tu ze mną tak z braku laku.
-Nie - grozi mi palcem. - Siedzę tu z tobą, bo cię lubię. Z tobą nie spędziłem ostatnich miesięcy, jeszcze nie mam cię dość - chichocze, na co uśmiecham się szeroko.
-Dobrze więc Dylan’ie O’Brien, skoro mam zostać twoją nową przyjaciółką, może opowiesz coś o sobie?
-Jakieś dzikie historie?
-Z pikantnymi szczegółami!
-Co tu dużo mówisz… Jestem zwykłym chłopcem z Kalifornii, który zaczynał od kręcenia filmików na youtube. Kiedy zaczął się Teen Wolf, postanowiłem spróbować. Dostałem rolę Scott’a, ale po przeczytaniu scenariusza stwierdziłem, że wolę być Stiles’em.
-Sądzę, że podjąłeś bardzo dobrą decyzję. A co z twoją dziewczyną? Jak jej było? Brit? - przypominam sobie o tejże istocie, którą znam tylko z internetu.
-Pięć lat temu zagrałem z nią w filmie i od tego czasu zostaliśmy parą. Była naprawdę świetną dziewczyną. Zupełnie normalną, nie afiszującą się tym, kim jest. Byliśmy nie tylko partnerami, ale też przyjaciółmi i chyba dlatego to tak długo trwało. Choć w tym świecie każdy się dziwił, że aż tyle. Dopiero kilka miesięcy temu, kiedy miałem naprawdę masywny natłok pracy i nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze, postanowiłem poprosić ją o chwilę przerwy. I od tego czasu zaczęło jej troszkę odbijać. Pokazywała się w moim domu bez zapowiedzi, jakby zupełnie nic się nie zmieniło. Nie mam jej tego za złe. Byliśmy razem wiele lat, i zapewne każdy przeżywa rozstanie na swój własny, pokręcony sposób. Może gdyby ona w pewnym momencie chciała się rozstać, reagowałbym tak samo. - Dylan opowiada mi o swojej historii z wielkim zapałem i spokojem, a ja jestem pod wrażeniem tego, o czym mówi. Z relacji dziewczyn słyszałam, że Brit jest niezłą wariatką, a to jak on ją przedstawia, stawia ją w zupełnie innym świecie.
-Ludzie robią różne rzeczy, gdy są zakochani… - odpowiadam.
-Wyjęłaś mi to z ust.
-Podziwiam cię - mówię po chwili przerwy. - Nie rozumiem ludzi, którzy mówią źle o swoich byłych. No bo wtedy to również stawia nas w złym świetle…
-Dokładnie! - mówi tak, jakby chciał powiedzieć to samo. - Skoro byli tacy źli, to po co z nimi byliśmy? Wychodzi na to, że sami byliśmy naiwniakami.
-Tak… - kiwam głową i nie ogarniam tego, jak bardzo się rozumiemy. - W świecie, w którym żyjemy, wszystko staje się podwójnie trudne. A może tylko nam się tak wydaje…
-Sława, to kapryśna przyjaciółka, Americo. Trzeba się o nią nieustannie troszczyć. Jeśli chcemy się z nią zaprzyjaźnić, musimy polubić ją taką jaka jest. Ze wszystkimi wadami i zaletami. Jeśli tak się już stanie… Wszystko potoczy się w dobrym kierunku.
Na zakończenie tych pięknych słów uśmiecham się i notuje w głowie każde ich znaczenie. Zdaję sobie sprawę, że nikt nie powiedział mi czegoś bardziej prawdziwego i mądrego. A oto pojawia się Dylan O’brien, mój nowy przyjaciel, który rozumie mnie bez słów. I ja rozumiem jego. I nic już więcej nie potrzeba.
VICTORIA
Dziękuję za rozmowę mojemu rozmówcy, który życzy mi miłego dalszego wieczoru, po czym rozglądam się po sali. Moją przyjaciółkę gdzieś wcięło, więc wyciągam telefon i już mam pisać wiadomość do Ami, kiedy czuję szturchnięcie w ramię. Obracam się na pięcie, a moim oczom ukazuje się sylwetka mojej najlepszej przyjaciółki. Jej prawa noga wyciągnięta jest do przodu i wystukuje szybki rytm. Ręce ma związane na piersi. Mruży oczy.
- Szukałam Cię cały wieczór - wskazuje palcem na zebranych ludzi - Gdzieś Ty się podziewała?
- Nooo… - unoszę brwi, wzruszając ramionami - Byłam tu i tam.
- A teraz się wymykasz.
Skąd ona to wie? Przecież nie napisałam sobie tego na czole.
- Victorio Santangel - zaczyna. Robi krok do przodu i łapie mnie za ramiona - Wymykasz się - stwierdza - Obie wiemy, że historia lubi się powtarzać i skoro to robisz, to ktoś pojawił się w Twoim życiu. Kto tym razem?
Wzdycham. Nie czuję się pokonana. W końcu mogę jej o wszystkim powiedzieć.
- To Shawn - szepczę.
Jej mina nie wyraża zbyt wiele emocji. Ściąga tylko brwi. Opuszcza dłonie wzdłuż swojego ciała.
- Tylko proszę - składam ręce jak do modlitwy - Nie mów nic Car i Zoe. Proszę. To nic wielkiego, naprawdę. Nie chcę żeby wszyscy wiedzieli… nie to, że im nie ufam. Bo ufam. Ale nie wiem czy one to zrozumieją. Są…
- Okej - przerywa mi gestem ręki - Leć. Ale jutro masz mi wszystko opowiedzieć, okej? - mówi, a na jej ustach pojawia się lekki uśmiech. Przytulam ją do siebie, w duchu dziękując za taką przyjaciółkę.
Tylnym wyjściem udaje wymknąć mi się z afteru po seansie nowego filmu Dylan'a. W końcu powiedziałam komuś o Shawnie, a tym kimś była oczywiście America, dzięki której spadł mi kamień z serca. Nie lubię ukrywać przed nią nic, zwłaszcza, jeśli chodzi o mężczyzn. Po całej sytuacji z Oliverem, która zakończyła się nie przyjemnie dla każdej ze stron, Carter wie o mnie wszystko.
Podstawiony samochód, który jest do naszej dyspozycji przez dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu, czeka w ciemnej uliczce pięćdziesiąt metrów od miejsca w którym spędziłam wcześniejszą część wieczoru. Żegnam się z przemiłym ochroniarzem, który odprowadził mnie do drzwi, owijam się cienkim szalem, który zdecydowanie nie pomaga mi w utrzymaniu ciepła i idę przed siebie. Słyszę tylko szum samochodów poruszających się po ulicy, stukot moich obcasów i oddechy.
Automatycznie obracam się za siebie. Serce wali mi w piersi. Rozpędza się z każdą nanosekundą i gdyby mogło wyskoczyłoby z mojego ciała i pobiegło przed siebie. Nie zauważam za sobą nic podejrzanego. Widzę tylko światło latarni nocnych których żółta poświata odbija się w kałużach oraz kontenery na śmieci.
Kiedy słyszę szelest, zatrzymuje się jak wryta. Biegnij, uciekaj Victoria. Choć mój mózg wydaje odpowiednie polecenia, nogi na przekór odmawiają posłuszeństwa. Wtedy moim oczom ukazuje się jakaś fretka lub coś skunkso-podobnego. Przebiega jakieś dwa metry ode mnie, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi.
Łapię się za łopoczące serce, potrząsam głową by wyrzucić z głowy moje chore podejrzenia i na tyle ile pozwalają mi szpilki, szybko udaje się do samochodu. Dopiero tam wyrównuję oddech. Choć jestem cała skostniała, dłonie mam spocone, a skórę zdrętwiałą ze strachu. Choćbym bardzo chciała, nie potrafię wyrzucić z pamięci tego oddechu. Czyjegoś głębokiego oddechu, takiego, który nabiera się pełną piersią.
- Trochę zimno tutaj - mówię do słuchawki telefonu. Na moją twarz wpływa diabelski uśmieszek. Żałuję, że Shawn nie może go zobaczyć - I nudno.
Słyszę jak wzdycha. W tle leci John Mayer i któryś z jego starych hitów. Nie jestem w stanie ocenić który.
O sytuacji, która wydarzyła się dosłownie dwadzieścia minut wcześniej już nie pamiętam. Teraz czuję budujące się w moim ciele podniecenie, które zabija każdą małą cząsteczkę strachu. Moje wnętrzności zalewa fala ulgi. Jestem niemal pewna, że to bliska odległość między mną a Mendesem, gdzie oddziela nas tylko ściana i drzwi.
- To mój ostatni dzień w Londynie, a spędzimy go osobno - mówi przeciągle.
- Wiem - smutek w moim głosie jest wręcz bolesny. Rozglądam się po korytarzu, upewniając się, że nikt za mną nie szedł ani, że nikt mnie tutaj nie zauważył. Portier Jerry to jedyna osoba której tutaj ufam. Wpuszczał mnie tylnymi drzwiami już dwa razy w tym tygodniu, a ten jest już trzeci. Dziś dostał małą nagrodę do rąk własnych. Nowego Iphona, bo już wcześniej widziałam, że nadal używał starej Motoroli. Dawno nie widziałam tak szczęśliwego człowieka. W podziękowaniu za prezent wyściskał mnie mocno od razu kiedy mnie zobaczył.
- Przylecisz na któryś z moich koncertów w Ameryce? - używa tak słodkiego, dziecięcego, proszącego głosu, że mięknie mi serce i nie mam zamiaru już dłużej trzymać go w niepewności.
- Otwórz drzwi, Shawn - rozkazuję. Wyobrażam sobie, jak unosi brwi zdziwiony moimi słowami.
- Po co? - pyta, a ja chichoczę pod nosem.
- Otwórz, szybko, bo naprawdę mi tu chłodno.
Nie mija dziesięć sekund, a drzwi otwierają się z impetem. Shawn ubrany w bordową bluzę z Vansu i czarne szorty stoi, z ręką na klamce i konsternacją wypisaną na twarzy. Otwiera usta jakby miał coś powiedzieć, po czym je zamyka.
- Zaprosisz mnie do środka, czy sama mam się wprosić?
Na te słowa robi duży krok do przodu, wsuwa ręce na moją talie, po czym przesuwa je na moje plecy i przyciskając swoje ciało do mojego unosi mnie nad ziemię. Oplatam go nogami w biodrach. Nasze twarze znajdują się na tej samej wysokości, więc z łatwością mogę musnąć jego usta.
Czuję jak klatka piersiowa Shawna podnosi się i opada szybko, ale rytmicznie. Ciepłe powietrze z jego ust oplata moje policzki. Jednym płynnym ruchem ciemnowłosy zamyka drzwi, przekręca klucz w zamku, po czym czuję jak zimne drewno spotyka się z moim kręgosłupem. Moje ciało reaguje gęsią skórką, chociaż w sumie do końca nie wiem czy na chłód czy na Shawna.
Jego dłonie znajdują się teraz na moim tyłku. Ściska moje pośladki, a ja przygryzam dolną wargę, wydając z siebie krótki jęk.
- Miło, że wpadłaś - szepcze wprost do moich ust. Rzucam kopertówkę na podłogę. Wplatam palce w jego włosy.
- Yhym - mruczę - Aha, i Shawn - dodaję opanowanym głosem, zupełnie jakbym mówiła ile bułek kupić w sklepie - Dziś ja jestem na górze, zrozumiano?
Po wszystkim leżymy na brzuchach w splątanej hotelowej pościeli, oglądając jakiś muzyczny kanał w telewizji. Mam na sobie bluzę w której mnie powitał i moje cieliste majtki, a on swoje czarne bokserki od Hilfingera.
- Co oznacza ten tatuaż? - dźwigam się na łokciu, po czym opieram brodę o jego szerokie, umięśnione ramię. Palcem wskazującym przejeżdżam po konturze żarówki, następnie delikatnie dotykając niebieskiego kwiatka.
- Zrobiłem go w Oslo. To było niedawno i w sumie dopiero rozpoczynałem trasę, ale chciałem, żeby coś przypominało o tym okresie w moim życiu - głowę skierowaną w stronę telewizora, teraz odwraca w moją stronę. Zgrabnym ruchem przewraca się na plecy, że teraz możemy patrzeć sobie w oczy - Moi fani na koncertach włączają latarki w telefonach. Light. Światła. O tym chce pamiętać.
Uśmiecham się, słysząc jak opowiada o swoich tatuażach, ludziach którzy go kochają i szanują. Ma odprężoną twarz i czuję to samo co on. Ze chociaż sława bywa męcząca i każdy może oglądać nasze życie z monitorów komputerów czy szklanego ekranu telewizora, my pozostajemy normalnymi ludźmi. Czerpiemy energię do życia ze śpiewania. Bo to właśnie daje nam radość. To nasza praca.
- A Ty masz jakiś tatuaż? Bo nie zauważyłem żadnego, ale kto wie, czy nie chowasz gdzieś czegoś malutkiego.
Kiwam przecząco głową. Z naszej czwórki tylko America póki co zdecydowała się na zrobienie kilku tatuaży. Jest z nich cholernie dumna, bo po pierwsze sama je zaprojektowała, a po drugie mają dla niej wielkie znaczenie.
- Tylko pamiętaj, jeśli w końcu się na niego zdecydujesz - mówi, dotykając moich włosów. Wplata swoje palce w ich pasma i zakłada mi je za ucho - To ma być coś bardzo ważnego. Bardzo ważnego dla Ciebie.
Wyswobadzam jego palce spomiędzy moich włosów, przysuwając jego dłoń do moich ust. Całuję po kolei każdy palec. Widzę jak Shawn zamyka oczy. Wiem, że sprawia mu to cholerną przyjemność. Mnie również.
Wiele rzeczy lubię w Shawnie. Lubię jego lekko opadającą powiekę w lewym oku. Lubię jego śmiech. I te lekko kręcone włosy, które są teraz idealnie długie, bo lekko opadają na jego czoło i mogę co chwilę je zaczesywać do tyłu. Ale dłonie to coś więcej niż "lubię". W moim przypadku to uwielbienie. Jego dłonie są duże, opalone, prostokątne - dla mnie są jak totalne dzieło sztuki.
- To był zakręcony tydzień, co? - pyta. Tym razem ja zmieniam pozycję i wtulam się w jego bok, tak, że obejmuję go ręką w pasie. Obydwoje wpatrujemy się w Bruno Marsa tańczącego do swojego hitu Uptown Funk.
- Kto by pomyślał - odpowiadam. Długie palce Mendesa zataczają kółka na moim ramieniu, przypominając mi ten sobotni wieczór w którym wszystko się zaczęło - My. Ja i ty.
- Chyba od tego momentu kula ziemska zaczęła kręcić się w drugą stronę - śmiejemy się - Świat zwariował - dodaje.
Nie odpowiadam. Ale dostaję olśnienia. Już wiem co chcę sobie wytatuować. I to jak najszybciej.
Odsuwam się od chłopaka, po czym siadam na nim okrakiem. Zbliżam twarz do jego, ujmując policzki w swoje dłonie. Shawn uśmiecha się przeciągle, składając na moich wargach długi pocałunek. Jego dłonie wędrują w dół moich pleców.
- Już wiem - odsuwam się od niego. Nasze nosy i czoła stykają się ze sobą - Już wiem jaki chce tatuaż.
- Dobrze - mówi poprzez szeroki uśmiech, przysuwając mnie do swojej klatki piersiowej tak, że nie ma między nami miejsca nawet na główkę od szpilki - Opowiesz mi o tym, ale najpierw… - wsuwa palec pomiędzy moją skórę na biodrach a moje majtki - Nadal masz ochotę być na górze?
Śmieje się, po czym zatapiam w jego ciele, tworząc z tym chłopakiem jedność.
Świat zwariował. Kosmos zwariował. Ja zwariowałam.
Na jego punkcie.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz