AMERICA
4 październik, Nowy Jork
-Raz, dwa, trzy iii, I’m going under and this time I… - zamykam oczy, wzdychając. - Znowu źle weszłam, przepraszam, możemy zacząć jeszcze raz?
-W porządku? - Jonathan patrzy na mnie, dodając mi otuchy.
-Tak. Nie wiem co się ze mną dzisiaj dzieję.
Tak naprawdę to wiem.
Strasznie denerwuje się przed pierwszym koncertem naszej trasy. Zupełnie jakbym miała wystąpić przed wielką widownią po raz pierwszy w życiu.
Ostatnie trzy miesiące przyniosły wiele zmian.
Naprawdę WIELE zmian.
Po mojej ostatniej poważnej rozmowie z Martin’em, która miała miejsce na przyjęciu u Bruna, dużo myślałam.
Nad swoją postawą, swoim zachowaniem i podejściem.
Postanowiłam wtedy coś zmienić.
Czym prędzej odezwałam się do Joy, Liz i Thomas’a, z którymi na tamten czas nie miałam zbyt dobrego kontaktu. Pomimo, że służbowo mieliśmy się spotkać dopiero miesiąc później na próbach, nie mogłam zostawić spraw w tak opłakanym stanie w jakim były. Nie chciałam wracać do mojego zespołu po tak długim czasie niewidzenia i bez słowa, udając, że wszystko jest w porządku i znów możemy zacząć ze sobą pracować jak za starych dobrych czasów. Zdałam sobie sprawę, że oni też potrzebują wyjaśnień a ja nie mogę dłużej martwić się tylko o siebie i traktować ludzi na swój sposób przedmiotowo. Na szczęście z nimi było o wiele prościej niż z Martin’em. Moi przyjaciele nie mieli mi za złe brak odzewu i byli bardzo podekscytowani perspektywą kolejnych kilku miesięcy wspólnej pracy. Cieszyłam się z tego powodu i w prawdzie powiedziawszy spadł mi niemały kamień z serca.
Jeśli chodzi o Martin’a, nie mamy już tak dobrego kontaktu jak wcześniej. W zasadzie nie rozmawiamy o niczym innym poza muzyką. Muszę powiedzieć, że bardzo mi tego brakuje i czasem jestem zła, że tak szybko skreślił mnie ze swojego życia i spod miana przyjaciółki, stałam się tylko zwykłą koleżanką z pracy.
Poza tym, przeczucia Medison i Aarona odnośnie Elizabeth szybko się ziściły. Ona i Martin stopniowo zaczęli mieć lepszy kontakt. Coraz częściej wychodzili razem, a ona odprowadzała go na nasze próby, aż nie wiedzieć kiedy i dlaczego, obudziłam się z myślą, że Elizabeth zaczęła być częścią naszego zespołu. Może nie w znaczeniu biznesowym, ponieważ nie miałam zamiaru zatrudniać nikogo nowego na miejsce Sloan, ale jakby nie patrzeć, cały czas czuję na sobie wzrok Elizabeth na dzisiejszej próbie.
Próbie, która odbywa się w Nowym Jorku!
I choć powoli zaczyna mnie to irytować, to jednak kiedy Martin przyszedł do mnie z zapytaniem, czy Elizabeth nie mogłaby pojechać z nami na pierwszy koncert otwierający trasę, nie mogłam powiedzieć NIE. W końcu miałam się stać lepszą osobą, a gdybym się nie zgodziła, jeszcze bardziej utwierdziłabym Martin’a w myśli, że tak naprawdę wciąż jestem tylko małą, zaborczą dziewczynką, która ma totalnie gdzieś innych.
Dałam więc za wygraną.
W ciągu tych trzech miesięcy dokończyłam również pracę nad wszystkimi duetami, które pojawią się na trasie. Spędziłam wspaniały czas z ludźmi, z którymi rozmawiam na codzień takimi jak Harry, Jonathan czy Vicky, ale również z tymi, z którymi nie widziałam się od dawna. Między innymi z Zayn’em, Nick’iem czy Shawn’em.
Ten projekt pozwolił mi na pełny rozwój ale także dogłębne poznanie. Nie tylko samej siebie, ale właśnie tych wszystkich ludzi, z którymi miałam okazję pracować. Bo nic tak nie zbliża jak tworzenie wspólnej muzyki i nic nie pozwala bardziej zagłębić się w zakamarki ludzkiem duszy jak przelewanie na kartkę swoich uczuć.
I tym sposobem wracam do chwili teraźniejszej, w której czuję wręcz oddech na plecach Elizabeth i zmęczenie całego zespołu. Praca, którą włożyliśmy w ciągu tych dwóch miesięcy jest ogromna i zapewne nikt z nas nie chciałby, żeby to wszystko poszło na marne.
-Potrzebuję jedzenia. Najlepiej podwójnego hamburgera. Z podwójnym mięsem. I dużą ilością sera.- słyszę narzekającą Liv, która kładzie się na ziemi, zakrywając twarz ramionami.
-Czyli potrzebujesz po prostu dwóch hamburgerów. - ripostuje Joy, rozciągając się przy lustrze. Medison śmieje się w tle, a mój brat jak zwykle ziewa głośno, nie przejmując się zupełnie niczym.
-Obiecuję, że to ostatni raz i idziemy jeść. - mówię, przekonując samą siebie, że wiem o czym mówię.
-Gram jeszcze raz. - odzywa się Thomas, siedząc przy pianinie.
Kiwam głową.
-Raz, dwa trzy…. I’m going under and this time I fear there’s no one to same me...
Tym razem udaję mi się wejść w dźwięk melodii.
Uśmiecham się do siebie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze.
5 październik, Nowy Jork
-Hello New York! Wspaniale was znowu widzieć. Ostatnim razem zamykaliście moją trasę, a dzisiaj ją otwieracie! Stojąc tu kilka miesięcy później nie możemy się doczekać by dla was zagrać. Razem z gościem specjalnym! Kiedy go poznałam, od razu wiedziałam, że chcę z nim zaśpiewać. To człowiek niebywale utalentowany o wielkim sercu, wspaniałym poczuciu humoru i ogromnym dystansie. Proszę państwa, przed wami Jonathan Groff i nasza piosenka Hello!
[Jonathan]
I've been alone with you inside my mind,
And in my dreams I've kissed your lips a thousand times
I sometimes see you pass outside my door
Hello, is it me you're looking for?
[America & Jonathan]
I can see it in your eyes
I can see it in your smile
You're all I've ever wanted
And my arms are open wide
'Cause you know just what to say
And you know just what to do
And I want to tell you so much, I love you...
[Jonathan]
I long to see the sunlight in your hair
[America]
And tell you time and time again how much I care
[America & Jonathan]
Sometimes I feel my heart will overflow
Hello, I've just got to let you know
'Cause I wonder where you are
And I wonder what you do
Are you somewhere feeling lonely, or is someone loving you?
Tell me how to win your heart
For I haven't got a clue
But let me start by saying, I love you...
Is it me you're looking for?
'Cause I wonder where you are
And I wonder what you do
Are you somewhere feeling lonely, or is someone loving you?
Tell me how to win your heart
For I haven't got a clue
But let me start by saying...
I love you…
Koncert powoli dobiega końca. Razem z Jonathan’em wykonaliśmy kilka coverów utworów z całego świata, a także zaśpiewaliśmy kilka moich piosenek jak i jego własnych. Taki właśnie schemat będzie obowiązywał na każdym koncercie duetowym. Zapewne właśnie dlatego czeka nas tak dużo pracy. Na poprzedniej trasie mieliśmy dokładnie spisany harmonogram i wykonywaliśmy piosenki tylko z mojej płyty więc po pierwszych kilku próbach już doskonale znaliśmy wszystko na pamięć. Tym razem jest inaczej i będziemy musieli naprawdę ciężko na to wszystko pracować, ale wiem, że się opłaci.
-To już ostatnia piosenka dla was dzisiejszego wieczoru! - głos zabiera Jonathan. - Nasza wspólna. Napisaliśmy ją własnymi siłami, opierając się o własne doświadczenia. To chyba najprawdziwsza i najbardziej rozczulająca piosenka jaką kiedykolwiek udało mi się stworzyć. I jestem pewien, że to duża zasługa tej wspaniałej osoby, która zaprosiła mnie na koncert. - Jonathan wskazuje mnie, na co uśmiecham się szeroko, podając mu dłoń. - Dziękujemy za waszą miłość i wspaniałe przyjęcie. A teraz dla was, po raz ostatni, Someone you loved.
[America]
I'm going under and this time I fear there's no one to save me
This all or nothing really got a way of driving me crazy
I need somebody to heal
Somebody to know
Somebody to have
Somebody to hold
It's easy to say
But it's never the same
[America & Jonathan]
I guess I kinda liked the way you numbed all the pain
Now the day bleeds
Into nightfall
And you're not here
To get me through it all
I let my guard down
And then you pulled the rug
I was getting kinda used to being someone you loved
[Jonathan]
I'm going under and this time I fear there's no one to turn to
This all or nothing way of loving got me sleeping without you
I need somebody to know
Somebody to heal
Somebody to have
Just to know how it feels
It's easy to say
But it's never the same
[America & Jonathan]
I guess I kinda liked the way you helped me escape
Now the day bleeds
Into nightfall
And you're not here
To get me through it all
I let my guard down
And then you pulled the rug
I was getting kinda used to being someone you loved
And I tend to close my eyes when it hurts sometimes
I fall into your arms
I'll be safe in your sound til I come back around
And now the day bleeds
Into nightfall
And you're not here
To get me through it all
I let my guard down
And then you pulled the rug
I was getting kinda used to being someone you loved
But now the day bleeds
Into nightfall
And you're not here
To get me through it all
I let my guard down
And then you pulled the rug
I was getting kinda used to being someone you loved
I let my guard down
And then you pulled the rug
I was getting kinda used to being someone you loved
Po występie zapraszam cały zespół i wszystkich znajomych z Nowego Jorku, którzy zagościli na dzisiejszym koncertu do mojego ulubionego klubu w mieście. Uważam, że moi przyjaciele z bandu pracują na tyle ciężko, że zdecydowanie należy im się jakaś odskocznia i odrobina Nowojorskiego luksusu.
Towarzyszą nam rownież Timothee, Florence, Jordan i oczywiście Elizabeth. Tą ostatnią również zaprosiłam, co jest oczywiście logiczne. Gdybym tego nie zrobiła, jestem pewna, że Martin nie miałby ochoty wychodzić. Co z jednej strony w pełni rozumiem, ale z drugiej, w końcu jesteśmy jednością. Tak samo również powinniśmy świętować. Postanowiłam jednak nie robić zamieszania i zgodnie z sumieniem i wielką rozkoszą powiedziałam, żeby przyszli. Oboje.
Siedzimy w loży, rozmawiając i pijąc drinki, kiedy zagaduje do mnie Jordan.
-Ami! My sweetheart. Jesteś taka zdolna! - całuje mnie w oba policzki, wykonując na koniec ten specyficzny ruch ręką. Jordan to zdecydowanie moja panienka.
-Dziękuje skarbie! Mam nadzieję, że to nie ostatni raz kiedy zawitałeś na moim koncercie.
-Żartujesz? Czułem się jak VIP. Miałem ochotę krzyczeć do tych wszystkich ludzi „Hey bitches, I know this superstar”!
Śmieję się.
-To ty jesteś moją super gwiazdą, Jordan.
-Wiem, że jestem. - uśmiecha się uroczo, stukając po chwili kieliszkami wypełnionymi rumowym Cube Libre.
-Czy ja widzę jakąś zmianę czy nie bawisz się tak wyśmienicie jak kiedyś? - Timothee zna mnie naprawdę dobrze, choć nie sądziłam, że zauważy akurat to.
-Aż tak to widać? - prycham, wtulając się w jego ramię.
-Intensywnie, ale myślę, że nie każdy to zauważa. Nowy Jork chyba nie sprawia ci już takiej frajdy, co?
-Sama nie wiem. Wciąż uwielbiam to miasto, no i mam tu ciebie. Was… Ale przez te dwa miesiące pracy, nie było mi tak śpieszno tu wracać jak myślałam, że będzie.
-To oczywiste. Widziałaś się ze starymi przyjaciółmi, rodziną… Spędziłaś dużo czasu w swoich rodzinnych stronach i Londynie, w którym przeżyłaś bardzo dużo. Sentyment zawsze pozostaje.
-To prawda. Jednak szkoda byłoby mi was zostawić. Jesteście jak moja rodzina. A przede wszystkim ty. Jesteś przyjacielem, którego potrzebowałam. - wzdycham.
-A ty jesteś moją słodką Americą. Ale nie chcę być jedynym powodem, dla którego zostawisz swoje prawdziwe życie. Poza tym, hej, z tego co pamiętam, uwielbiasz latać samolotami. Napisałaś mi to już w pierwszych wiadomościach jakie mieliśmy okazję wymienić.
Śmieję się.
-Faktycznie tak było. - patrzę na niego z ogromnym sentymentem i ciepłem. - I wciąż uwielbiam latać.
-Widzisz, wszystko się jakoś ułoży. Musisz przemyśleć kilka kwestii, a przede wszystkim dać losowi płynąć swoim prądem. Nie wiadomo co na ciebie czeka. Ale jestem pewien, że w końcu znajdziesz swoje miejsce na ziemi.
-OMG, Timothee Chalamet to złoto. - zagaduje do mnie Liz, bardzo, ale to bardzo podekscytowana.
Chichoczę na jej słowa.
-Czyżby? Rozmawiałaś z nim?
-Abgadujesudmfia! - wydobywa z siebie potok liter, których nie potrafię ułożyć w jedno, sensowne zdanie lub słowo.- Zwariowałaś!? To Timothee Chalamet. Nie każ mi tego literować. O czym miałby ze mną rozmawiać? Ze mną, prostą dziewczyną z Marsylii. Taka gwiazda jak on nie rozmawia z takimi jak… - zatrzymuje się na chwilę, widząc mój wzrok i brwi, które podnoszą się z góry z na dół.
-Co?
-Chodź. Zagadasz do niego po francusku. Jestem pewna, że na to pójdzie.
I tym oto sposobem znalazłam każdemu towarzysza do rozmowy tak, by mój zespół w żaden sposób nie czuł się poszkodowany.
Tak jak sądziłam, Liz pogrążyła się we francuskiej pogawędce z Timothee, Medison łapie rady Florence na temat aktorstwa, Joy wspaniale bawi się w towarzyskie Jordan’a i nie dziwi mnie stały uśmiech na jej twarzy. Jordan potrafi mocno zakręcić w głowie. Aaron i Thomas stoją przy barze razem z Jonathanem zawzięcie rozmawiając nie mam pojęcia o czym ale patrząc na ich zadowolenie i intensywną gestykulację, wydaję się być to interesujący temat.
Nie widzę natomiast Elizabeth i Martin’a. Rozwiązań jest kilka.
1.Zawładnęła nimi muzyka i parkiet
2.Wrócili do hotelu
3.Elizabeth jest w toalecie, a Martin na nią czeka. Niczym kochanek, za swoją miłością.
Proszę…
-Hej! - szatyn zjawia się nagle u mojego boku. W pojedynkę.
-Hej. A gdzie Elizabeth? - pytam oczywiście od razu.
-Poszła do toalety.
Czyli trafiłam w opcję numer trzy. Na szczęście w jej pierwszą połowę. To akurat bardzo pocieszające.
Kiwam głową, zerkając z dużej odległości na wszystkich moich przyjaciół. Stwierdziłam, że nie mam ochoty być gwiazdą dzisiejszego wieczoru i postawię na jedność. Dlatego przebiegle wszystkich ze sobą zapoznałam, a sama ulokowałam się pod jakąś ścianą, patrząc na wszystko z oddali.
-To bardzo miłe z twojej strony, że nas tu wszystkich zaprosiłaś. Dziękuję ci za to.
-Nie ma sprawy. - odpowiadam wymijająco. - Każdemu należy się czasem dobra zabawa.
Martin na chwilę milczy i czuję, że oboje wpatrujemy się w ten sam punkt, zagłębieni niejedną myślą.
-Tak bardzo ich wszystkich zbratałaś, że teraz sama zostałaś bez towarzysza do rozmowy.
-Przeżyję. Nie muszę być cały czas w centrum uwagi.
-To dobrze. - kiwa głową i odchodzi, zostawiając mnie samą.
Po raz kolejny coś we mnie pęka.
Mam ochotę płakać i krzyczeć jednocześnie.
Czuję, że wybucham z każdą kolejną sekundą i nie mam już ochoty trzymać tego w sobie.
-Martin! - krzyczę za nim. On zatrzymuję się i odwraca do mnie przodem. - Co to do cholery miało znaczyć!?
-Co konkretnie?
-Dobrze wiesz co. Myślisz, że robię to wszystko dla siebie? Żeby poczuć się lepiej? Wcale tak nie jest. Cały czas odkupuję winy, którymi ty mnie obarczyłeś! Łapię. Zrozumiałam swoje błędy, ale twoje nastawienie w stosunku do mnie mnie to jakiś żart! Faktycznie, nie zachowałam się w stosunku do ciebie wzorowo, ale to nie koniec świata! Z tym z czym musiałeś sobie poradzić sam, mnie przyszło się zmierzyć jak jeszcze byłam nastolatką. Totalnie nieświadomą życia. I jeszcze milion razy później i uwierz, że za każdym razem bolało tak samo mocno. Wiedziałeś co robisz, wpakowując się w ten świat. I przepraszałam cię już nie raz, ale szczerze powiedziawszy mam dość i jestem tym zmęczona. Jestem zmęczona perpsketyką bycia idealną w oczach każdego. I uważaniem nad wszystkim co robię, aby nie okazało się to jakąś skazą na moim wizerunku. - podchodzi bliżej mnie, patrząc na mnie ze swego rodzaju skruchą. Sądziłam, że już nigdy tak na mnie nie spojrzy. - Nie jestem idealna. I zapewne ty też nie jesteś. Ale każdy zasługuje na drugą szansę. Mówiłeś, żebym była najlepszą wersją siebie, gdy tymczasem ty kompletnie mnie lekceważysz. I wiesz co? Wydaję mi się, że jestem jednak ponad to.
Odwracam się i odchodzę.
Bo w tym momencie nie chcę jego skruchy.
Nie chcę wybaczenia.
Bo jeśli ktoś nie chce komuś wybaczyć, tak naprawdę nigdy tego nie zrobi.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz