NOWY JORK, 12.01.2019
VICTORIA

Kiedy przekraczam
próg szpitala, modlę się w duchu, żeby dzisiejszego dnia bliżej było Everly do
tej pierwszej opcji. Witam się z recepcjonistką w holu, szybkim krokiem udając
się do sali gdzie leży moja siostra.
Przekraczam próg
pokoju i od razu zauważam, Ev w pozycji pół siedzącej, czytającą jakąś książkę.
Ostatnio bardzo często właśnie tak spędza swój czas. Jeszcze niedawno rysowała
coś w swoim szkicowniku, ale od kilku dni nie ma na to wystarczającej siły.
- Hej - mówię ciepłym
głosem. Zdejmuję płaszcz i od razu z ciekawością spoglądam na grzbiet książki. Opowieści z Narnii.
- Hej - głos ma słabszy
niż wczoraj, ale zdecydowanie weselszy. Biorę głęboki oddech. Kamień spadł mi z
serca, na myśl o tym, że dziś mamy dobry dzień. Nigdy nie przypuszczałam, że w
całym moim życiu będę tak mocno oczekiwać dobrego samopoczucia innej osoby. Zazwyczaj
liczyło się moje dobro. Ale w przeszłości bywałam okropną egoistką.
- Jak się czujesz?
Od razu zabieram
się za poprawianie poduszek, ale Everly powstrzymuje mnie gestem dłoni.
- A jak może czuć się
umierający człowiek?
Mam wrażenie, że
przez chwilę znów ktoś odciął mi dostęp powietrza do płuc. Patrzymy sobie w
oczy, ja błagalnie, bo chociaż staram się cały czas uświadamiać sobie, że
proces umierania jest nie odwracalny, nie do końca jestem z nim pogodzona.
Everly patrzy na mnie właśnie z tym uczuciem, a mnie wszystko boli jeszcze
mocniej. Najmocniej boli mnie serce.
Milczę, bo znów
nie wiem co mam powiedzieć.
- Dużo ostatnio myślałam
- wychudzona, blada dłoń Everly poklepuje miejsce tuż obok siebie na szpitalnym
łóżku - Dużo myślę, bo mam za dużo wolnego czasu. Jakkolwiek to brzmi, zważywszy, że mój czas jest liczony bardziej w dniach niż latach.
Chichocze, ale mi
totalnie nie jest do śmiechu. Czuję jak palące łzy chcą wypłynąć z moich oczu,
ale kilkukrotne mruganie powiekami skutecznie je powstrzymuje.
- Jako mała dziewczynka
zawsze marzyłam, że kiedyś ubiorę moją wymarzoną suknię ślubną, stanę przed
ołtarzem u boku mojej miłości życia. Powiemy sobie sakramentalne tak i będziemy
żyć długo i szczęśliwie.
Blondynka przerywa
na chwilę by odłożyć książkę, którą wciąż trzymała w dłoni na biały szpitalny
stolik.
- Wiem, że nigdy nie
spełnię tego marzenia do końca - wzdycha - Raz w życiu byłam zakochana. Samuel
i ja chodziliśmy do tego samego liceum. Była wokół niego taka dziwna aura. Okropny
był z niego outsider.
Przełykam ślinę. Nigdy
nie słyszałam tej historii, więc chcę chłonąć każde jej słowo.
- Uwielbiał thrillery psychologiczne
i czytał okropnie grube trylogie since fiction - demonstruje dłonią jak grube
były to książki - Ale pewnego dnia… to był początek roku. Obydwoje zaczynaliśmy
naukę w drugiej klasie… jadłam lunch na zewnątrz, bo przy okazji uwielbiałam szkicować
pod takim wielkim drzewem na placu naszej szkoły. Byłam w trakcie ostatnich
szlifów rysunku, kiedy podszedł do mnie od tyłu i powiedział jedno słowo:
"ujdzie".
Teraz już nawet
nie próbuje powstrzymać łez.
- Jakie było moje
zdziwienie kiedy ten dziwny, ale elektryzujący Samuel, który już dawno zwrócił
moją uwagę na siebie w końcu się do mnie odezwał. Później przyznał, że zbyt trudno
przychodziło mu mówienie komplementów.
- Długo byliście razem? -
pociągam nosem. Everly odwraca swój wzrok. Zawiesza go gdzieś za oknem.
- Do końca studiów.
- Dlaczego nie ma go przy
Tobie?
- Byliśmy narzeczeństwem
- nie odpowiada na moje pytanie od razu - Bardzo cieszyłam się na myśl o tym
ślubie. W sumie mieliśmy już zarezerwowaną małą salę, ja wybraną suknię ślubną.
Bardzo mocno oszczędzaliśmy, żeby wyprawić to wesele. Byliśmy studentami, więc
nie zarabialiśmy milionów.
Wzdycha. Bardzo głęboko.
Wspomnienie o jej byłym narzeczonym okazuje się chyba dla niej bardzo dotkliwe.
- I w końcu przyszedł
nasz dzień ślubu. A on się nie pojawił. Stałam jak głupia, czekałam na niego, a on po prostu nie przyszedł. Później dowiedziałam
się, że krótko przed naszym ślubem kogoś poznał i wyjechał z tą kobietą do
innego miasta. Ostatnio sprawdziłam jego profil na Facebooku. Mają syna. Jest do
niego bardzo podobny.
Już wiem, co miała
na myśli, mówiąc, że nigdy nie spełni tego marzenia do końca. W ostatecznym
rozrachunku, była o włos od tego, że zostałaby czyjąś żoną.
- Nie mam mu tego za złe.
Konkretnie - tu przerywa by przełknąć ślinę - Już nie mam. Wymieniłam z nim
kilka wiadomości ostatnio. Przeprosił. Powiedział, że z nią to było po prostu…
to było to. Wolał żeby ludzie uważali go za drania. Niżeli żyć w związku w
którym nie czułby się do końca szczęśliwy. Ale medal miał jeszcze jedną stronę.
Wiedział, że byłam szczęśliwa i nakręcona na ten ślub. Nie potrafił powiedzieć
mi prawdy, chociaż to prawda mogłaby nas wszystkich uchronić przed jeszcze
większą katastrofą…
Everly zmienia
trochę pozycję, tak, że omal nie zapada się w poduszkach. Oczy zaczynają jej
się kleić, więc rozumiem, że czas na drzemkę. Z dnia na dzień drzemek jest
coraz więcej, a Everly coraz mniej.
- Victoria? - słyszę jej
słaby głos, kiedy zbieram się do wyjścia - Chciałabym zobaczyć Cię w sukni
ślubnej. Żałuję, że nigdy nie będzie mi to dane.
Kończy, zamyka
oczy i oddychając płytko i spokojnie odpływa w sen.
Jej słowa łamią mi
serce.
Tylko czy można
złamać je jeszcze bardziej?
CHARLES, TEN SAM DZIEŃ, WIECZÓR
Nie wiem co we
mnie wstąpiło. Nigdy przenigdy, nie podsłuchiwałem niczyich rozmów. Szanuję cudzą
prywatność.
I jako lekarz
respektuję fakt, że jeśli rozmowa ma się toczyć w duecie, to mają być to dwie
osoby.
Niestety, ja dziś
byłem tą trzecią.
" Victoria? Chciałabym zobaczyć Cię w
sukni ślubnej. Żałuję, że nigdy nie będzie mi to dane."
Słowa Everly wyryły się w mojej pamięci jak tatuaż na
skórze.
Jestem tu z nimi
już naprawdę długi czas. Zdążyłem przyzwyczaić się do towarzystwa ich obu. Do jednej
z nich nawet poczułem coś więcej.
Z Victorią łączyło
mnie uczucie już w momencie kiedy ona jako moja pacjentka, a ja jej lekarz
mieszkaliśmy w Hope Cove. Później z dnia na dzień, oprócz normalnych sesji,
spotykaliśmy się poza planowo. Potem pocałowałem ją po raz pierwszy. A potem
poszło lawinowo. Rozmowy, seks, spacery, a teraz wspólne mieszkanie i praktycznie
całodobowa opieka.
Przez resztę dnia
chodziłem z kąta w kąt. Biłem się z myślami. Aż w końcu uświadomiłem sobie, że
jak nie teraz, to kiedy?
Nadszedł wieczór. Pomyślałem,
że warto zrobić to w cywilizowany i romantyczny sposób.
Nie byłem do końca
pewny, czy o takich zaręczynach marzyła Victoria. Jestem niemal pewien że nie o
takich. Jej dusza jest wolna, odrobinę szalona, więc myślę, że lepszym miejscem
byłyby jakieś dzikie plaże albo nurkowanie pod wodą.
Ale w tym
wszystkim jestem też ja i postanowiłem to zrobić w sposób o jakim ja zawsze
myślałem - prosto, przy kolacji i świecach.
Victoria
zdecydowanie nic nie podejrzewa, kiedy zauważa bukiet kwiatów stojący z
ekskluzywnym wazonie na środku stołu. Ponieważ wiaty kupuję jej regularnie.

- Bo chciałem, żeby ten
wieczór był wyjątkowy.
- Charles… wiem, że
bardzo się starasz i ogromnie Ci za to dziękuję. Ale chcę jak najwięcej czasu
spędzić z Everly. Rozmawiałam z lekarzem i mówił mi, że to może być kwestia ty…
- Victoria, zostaniesz
moją żoną?
Przez trzy
następne sekundy Victoria trajkocze dalej, ale kiedy do jej mózgu docierają
moje słowa milknie.
Oczy jej się
zwężają, klatka piersiowa unosi i opada. Widzę niedowierzanie, zaskoczenie i
może odrobinę radości na jej twarzy.
- Zapytam jeszcze raz - wyciągam
pudełeczko z pierścionkiem z kieszeni, klękam przed blondynką. Zdecydowanym ruchem
otwieram pudełko - Sprawisz mi tą radość i zostaniesz moją żoną?
VICTORIA
Chciałam być żoną.
Ale myślałam o dalekiej przyszłości. Myślałam o kimś zupełnie innym klęczącym
tuż przede mną.
Czasami
fantazjowałam w jakim miejscu to się wydarzy. Marzyłam o Islandii, wodospadzie
latem albo jaskini lodowej zimną.

- Charles… ja…
- Nie musisz mówić nic
więcej. Powiedz tylko "tak".
Charles to
przystojny, troskliwy, najcieplejszy mężczyzna jakiego znam. Jest ze mną w tak
trudnym momencie, jakim jest śmiertelna choroba mojej siostry. Dba o mnie,
karmi, przytula przed snem. Po prostu jest. I sprawia mi to ogrom radości i
bezpieczeństwa.
- Niestety, jeszcze nie
potrafię powiedzieć, że Cię kocham… - Charles zaczyna znów mówić, ale ja w tym
czasie zsuwam się z krzesła, klękam przed nim i ujmuję dłońmi jego twarz.
- Tak, Charles. Tak. Zostanę
Twoją żoną.
Przez chwilę sam
jakby się waha, co zrobić. On dokonał pierwszego, kroku, ja drugiego. Teraz czas
ruszyć do biegu.
- Myślę jednak… - brunet
wysuwa pierścionek z poduszeczki, ujmuje moją dłoń, po czym wsuwa błyszczącą
biżuterię na mój palec. Jest już pewniejszy i nie wyczuwam żadnego wahania -
Chcę… Chcę żebyś została moją żoną jeszcze w tym miesiącu.
Kiwam głową,
zgadzając się na jego warunki. Całuję go, po czym szepczę krótkie
"dziękuję" wprost w jego usta i zaczynam płakać.
Pierwszy raz od
kilku tygodni płaczę z powodu uczucia, które odbiera mi ból, a nie takiego
który mnie nim obdarowywał. I choć więcej w tym wszystkim rozumu, niż uczucia,
czuję jak moje poharatane serce czuje się odrobinę lepiej.
Jakby ktoś
przykleił na pękniętą część plaster, który ukoi ból i cierpienie.
Ten opatrunek działa
teraz. Ale na jak długo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz