sobota, 9 listopada 2019

E14S5. Not really sure how to feel about it something in the way you move makes me feel like I can't live without you... it takes me all the way I want you to stay...


NOWY JORK, 12.01.2019
VICTORIA
         Dzień jak co dzień. Wstaję, zjadam coś, ubieram się i pędzę do szpitala. Moje życie dzieli się teraz na dwie części: na dobry dzień Everly i zły dzień Everly.
         Kiedy przekraczam próg szpitala, modlę się w duchu, żeby dzisiejszego dnia bliżej było Everly do tej pierwszej opcji. Witam się z recepcjonistką w holu, szybkim krokiem udając się do sali gdzie leży moja siostra.
         Przekraczam próg pokoju i od razu zauważam, Ev w pozycji pół siedzącej, czytającą jakąś książkę. Ostatnio bardzo często właśnie tak spędza swój czas. Jeszcze niedawno rysowała coś w swoim szkicowniku, ale od kilku dni nie ma na to wystarczającej siły.
 - Hej - mówię ciepłym głosem. Zdejmuję płaszcz i od razu z ciekawością spoglądam na grzbiet książki. Opowieści z Narnii.
 - Hej - głos ma słabszy niż wczoraj, ale zdecydowanie weselszy. Biorę głęboki oddech. Kamień spadł mi z serca, na myśl o tym, że dziś mamy dobry dzień. Nigdy nie przypuszczałam, że w całym moim życiu będę tak mocno oczekiwać dobrego samopoczucia innej osoby. Zazwyczaj liczyło się moje dobro. Ale w przeszłości bywałam okropną egoistką.
 - Jak się czujesz?
         Od razu zabieram się za poprawianie poduszek, ale Everly powstrzymuje mnie gestem dłoni.
 - A jak może czuć się umierający człowiek?
         Mam wrażenie, że przez chwilę znów ktoś odciął mi dostęp powietrza do płuc. Patrzymy sobie w oczy, ja błagalnie, bo chociaż staram się cały czas uświadamiać sobie, że proces umierania jest nie odwracalny, nie do końca jestem z nim pogodzona. Everly patrzy na mnie właśnie z tym uczuciem, a mnie wszystko boli jeszcze mocniej. Najmocniej boli mnie serce.
         Milczę, bo znów nie wiem co mam powiedzieć.
 - Dużo ostatnio myślałam - wychudzona, blada dłoń Everly poklepuje miejsce tuż obok siebie na szpitalnym łóżku - Dużo myślę, bo mam za dużo wolnego czasu. Jakkolwiek to brzmi, zważywszy, że mój czas jest liczony bardziej w dniach niż latach.
         Chichocze, ale mi totalnie nie jest do śmiechu. Czuję jak palące łzy chcą wypłynąć z moich oczu, ale kilkukrotne mruganie powiekami skutecznie je powstrzymuje.
 - Jako mała dziewczynka zawsze marzyłam, że kiedyś ubiorę moją wymarzoną suknię ślubną, stanę przed ołtarzem u boku mojej miłości życia. Powiemy sobie sakramentalne tak i będziemy żyć długo i szczęśliwie.
         Blondynka przerywa na chwilę by odłożyć książkę, którą wciąż trzymała w dłoni na biały szpitalny stolik.
 - Wiem, że nigdy nie spełnię tego marzenia do końca - wzdycha - Raz w życiu byłam zakochana. Samuel i ja chodziliśmy do tego samego liceum. Była wokół niego taka dziwna aura. Okropny był z niego outsider.
         Przełykam ślinę. Nigdy nie słyszałam tej historii, więc chcę chłonąć każde jej słowo.
 - Uwielbiał thrillery psychologiczne i czytał okropnie grube trylogie since fiction - demonstruje dłonią jak grube były to książki - Ale pewnego dnia… to był początek roku. Obydwoje zaczynaliśmy naukę w drugiej klasie… jadłam lunch na zewnątrz, bo przy okazji uwielbiałam szkicować pod takim wielkim drzewem na placu naszej szkoły. Byłam w trakcie ostatnich szlifów rysunku, kiedy podszedł do mnie od tyłu i powiedział jedno słowo: "ujdzie".
         Teraz już nawet nie próbuje powstrzymać łez.
 - Jakie było moje zdziwienie kiedy ten dziwny, ale elektryzujący Samuel, który już dawno zwrócił moją uwagę na siebie w końcu się do mnie odezwał. Później przyznał, że zbyt trudno przychodziło mu mówienie komplementów.
 - Długo byliście razem? - pociągam nosem. Everly odwraca swój wzrok. Zawiesza go gdzieś za oknem.
 - Do końca studiów.
 - Dlaczego nie ma go przy Tobie?
 - Byliśmy narzeczeństwem - nie odpowiada na moje pytanie od razu - Bardzo cieszyłam się na myśl o tym ślubie. W sumie mieliśmy już zarezerwowaną małą salę, ja wybraną suknię ślubną. Bardzo mocno oszczędzaliśmy, żeby wyprawić to wesele. Byliśmy studentami, więc nie zarabialiśmy milionów.
         Wzdycha. Bardzo głęboko. Wspomnienie o jej byłym narzeczonym okazuje się chyba dla niej bardzo dotkliwe.
 - I w końcu przyszedł nasz dzień ślubu. A on się nie pojawił. Stałam jak głupia, czekałam na  niego, a on po prostu nie przyszedł. Później dowiedziałam się, że krótko przed naszym ślubem kogoś poznał i wyjechał z tą kobietą do innego miasta. Ostatnio sprawdziłam jego profil na Facebooku. Mają syna. Jest do niego bardzo podobny.
         Już wiem, co miała na myśli, mówiąc, że nigdy nie spełni tego marzenia do końca. W ostatecznym rozrachunku, była o włos od tego, że zostałaby czyjąś żoną.
 - Nie mam mu tego za złe. Konkretnie - tu przerywa by przełknąć ślinę - Już nie mam. Wymieniłam z nim kilka wiadomości ostatnio. Przeprosił. Powiedział, że z nią to było po prostu… to było to. Wolał żeby ludzie uważali go za drania. Niżeli żyć w związku w którym nie czułby się do końca szczęśliwy. Ale medal miał jeszcze jedną stronę. Wiedział, że byłam szczęśliwa i nakręcona na ten ślub. Nie potrafił powiedzieć mi prawdy, chociaż to prawda mogłaby nas wszystkich uchronić przed jeszcze większą katastrofą…
         Everly zmienia trochę pozycję, tak, że omal nie zapada się w poduszkach. Oczy zaczynają jej się kleić, więc rozumiem, że czas na drzemkę. Z dnia na dzień drzemek jest coraz więcej, a Everly coraz mniej.
 - Victoria? - słyszę jej słaby głos, kiedy zbieram się do wyjścia - Chciałabym zobaczyć Cię w sukni ślubnej. Żałuję, że nigdy nie będzie mi to dane.
         Kończy, zamyka oczy i oddychając płytko i spokojnie odpływa w sen.
         Jej słowa łamią mi serce.
         Tylko czy można złamać je jeszcze bardziej?  

CHARLES, TEN SAM DZIEŃ, WIECZÓR
         Nie wiem co we mnie wstąpiło. Nigdy przenigdy, nie podsłuchiwałem niczyich rozmów. Szanuję cudzą prywatność.
         I jako lekarz respektuję fakt, że jeśli rozmowa ma się toczyć w duecie, to mają być to dwie osoby.
         Niestety, ja dziś byłem tą trzecią.
         " Victoria? Chciałabym zobaczyć Cię w sukni ślubnej. Żałuję, że nigdy nie będzie mi to dane."
         Słowa Everly wyryły się w mojej pamięci jak tatuaż na skórze.
         Jestem tu z nimi już naprawdę długi czas. Zdążyłem przyzwyczaić się do towarzystwa ich obu. Do jednej z nich nawet poczułem coś więcej.
         Z Victorią łączyło mnie uczucie już w momencie kiedy ona jako moja pacjentka, a ja jej lekarz mieszkaliśmy w Hope Cove. Później z dnia na dzień, oprócz normalnych sesji, spotykaliśmy się poza planowo. Potem pocałowałem ją po raz pierwszy. A potem poszło lawinowo. Rozmowy, seks, spacery, a teraz wspólne mieszkanie i praktycznie całodobowa opieka.
         Przez resztę dnia chodziłem z kąta w kąt. Biłem się z myślami. Aż w końcu uświadomiłem sobie, że jak nie teraz, to kiedy?

         Nadszedł wieczór. Pomyślałem, że warto zrobić to w cywilizowany i romantyczny sposób.
         Nie byłem do końca pewny, czy o takich zaręczynach marzyła Victoria. Jestem niemal pewien że nie o takich. Jej dusza jest wolna, odrobinę szalona, więc myślę, że lepszym miejscem byłyby jakieś dzikie plaże albo nurkowanie pod wodą.
         Ale w tym wszystkim jestem też ja i postanowiłem to zrobić w sposób o jakim ja zawsze myślałem - prosto, przy kolacji i świecach.
         Victoria zdecydowanie nic nie podejrzewa, kiedy zauważa bukiet kwiatów stojący z ekskluzywnym wazonie na środku stołu. Ponieważ wiaty kupuję jej regularnie.
 - Wszystko bardzo dobrze wygląda. Postarałeś się - wita mnie pocałunkiem w usta, po czym łapie w palce winogrono i zajada kulkę. Wygląda dziś rewelacyjnie. Ostatnio nie ma czasu by myśleć o seksownych sukienkach i makijażu. Więc moment w którym widzę ją w satynowej sukni jest dla mnie jak powiew zimnego powietrza w gorący dzień.
 - Bo chciałem, żeby ten wieczór był wyjątkowy.
 - Charles… wiem, że bardzo się starasz i ogromnie Ci za to dziękuję. Ale chcę jak najwięcej czasu spędzić z Everly. Rozmawiałam z lekarzem i mówił mi, że to może być kwestia ty…
 - Victoria, zostaniesz moją żoną?
         Przez trzy następne sekundy Victoria trajkocze dalej, ale kiedy do jej mózgu docierają moje słowa milknie.
         Oczy jej się zwężają, klatka piersiowa unosi i opada. Widzę niedowierzanie, zaskoczenie i może odrobinę radości na jej twarzy.
 - Zapytam jeszcze raz - wyciągam pudełeczko z pierścionkiem z kieszeni, klękam przed blondynką. Zdecydowanym ruchem otwieram pudełko - Sprawisz mi tą radość i zostaniesz moją żoną?

VICTORIA
         Chciałam być żoną. Ale myślałam o dalekiej przyszłości. Myślałam o kimś zupełnie innym klęczącym tuż przede mną.
         Czasami fantazjowałam w jakim miejscu to się wydarzy. Marzyłam o Islandii, wodospadzie latem albo jaskini lodowej zimną.
         To co właśnie się dzieje odbiega od moich wyobrażeń. Ale nie mogę momentowi odmówić magicznej nuty. Charles sam przygotował kolację, kupił kwiaty i pierścionek. Bardzo piękny pierścionek.
 - Charles… ja…
 - Nie musisz mówić nic więcej. Powiedz tylko "tak".
         Charles to przystojny, troskliwy, najcieplejszy mężczyzna jakiego znam. Jest ze mną w tak trudnym momencie, jakim jest śmiertelna choroba mojej siostry. Dba o mnie, karmi, przytula przed snem. Po prostu jest. I sprawia mi to ogrom radości i bezpieczeństwa.
 - Niestety, jeszcze nie potrafię powiedzieć, że Cię kocham… - Charles zaczyna znów mówić, ale ja w tym czasie zsuwam się z krzesła, klękam przed nim i ujmuję dłońmi jego twarz.
 - Tak, Charles. Tak. Zostanę Twoją żoną.
         Przez chwilę sam jakby się waha, co zrobić. On dokonał pierwszego, kroku, ja drugiego. Teraz czas ruszyć do biegu.
 - Myślę jednak… - brunet wysuwa pierścionek z poduszeczki, ujmuje moją dłoń, po czym wsuwa błyszczącą biżuterię na mój palec. Jest już pewniejszy i nie wyczuwam żadnego wahania - Chcę… Chcę żebyś została moją żoną jeszcze w tym miesiącu.
         Kiwam głową, zgadzając się na jego warunki. Całuję go, po czym szepczę krótkie "dziękuję" wprost w jego usta i zaczynam płakać.
         Pierwszy raz od kilku tygodni płaczę z powodu uczucia, które odbiera mi ból, a nie takiego który mnie nim obdarowywał. I choć więcej w tym wszystkim rozumu, niż uczucia, czuję jak moje poharatane serce czuje się odrobinę lepiej.
         Jakby ktoś przykleił na pękniętą część plaster, który ukoi ból i cierpienie.
         Ten opatrunek działa teraz. Ale na jak długo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz